Artykuły

Apologia czy potępienie buntu Karola Moora?

Myśl, jaką Teatr im. Jaracza w Łodzi przeprowadza w swoim przedstawieniu "Zbójców", streszcza się w sformułowaniu: "Rewolucyjność Schillera nie polegała tylko na odważnych hasłach, po stokroć bardziej postępowe było ukazanie fiaska idei owych sławionych przez epokę "burzy i naporu" samotnych buntowników". Jest to sformuło­wanie, wyjęte z artykułu Ireny Bołtuć-Staszewskiej w programie przedstawienia; ar­tykułu kierownika literackiego Teatru im. Jaracza i autora adaptacji tekstu "Zbójców" dla łódzkiej inscenizacji. Powyższe założe­nie potwierdza się w spektaklu. Dość kon­sekwentnie pod tym właśnie kątem prowa­dzą swe role niektórzy wykonawcy, pod tym kątem - choć mniej konsekwentnie - prze­prowadzone jest opracowanie tekstu, ku ta­kiemu ostatecznemu wnioskowi zmierza re­żyseria.

Starano się zatem zagrać "Zbójców" jako potępienie buntu Karola Moora, świa­domie przez poetę dokonane - potępienie niedojrzałej, "zbójeckiej" formy walki z ty­ranią.

Tego rodzaju koncepcja "Zbójców" ma zresz­tą zaplecze w niektórych komentarzach hi­storyczno-literackich. W pracy Anny Milskiej "Fryderyk Schiller" ("Wiedza Powszechna" Warszawa 1954) znajdujemy takie zdanie: "Jest rzeczą niesłychanie charakterystyczną dla ówczesnej postawy Schillera, że już w "Zbójcach", w dramacie tak mocno przecież związanym z ideologią "burzy i naporu" zdo­bywa się poeta na pewną krytykę tych sa­motniczych zrywów wyjątkowych jednostek nie związanych z ludem, pragnących walczyć dla ludu bez ludu. Akcja utworu jest tak skonstruowana, że losy pozytywnego bohatera, Karola ukazują bezpłodność dążeń wyrazi­cieli ideologii "burzy i naporu".

Spotykamy tu słowa o akcji schillerowskiego dramatu, prowadzącej rzekomo do krytyki Karola Moora. Otóż wydaje mi się, że zakończenie "Zbójców" bynajmniej nie decyduje o ostatecznym wyrazie utworu, a ich akcja, pełna zresztą sprzeczności i nie­konsekwencji, wcale ku temu zakończeniu konsekwentnie nie prowadzi. Gdzie indziej tkwi chyba istota i sens "Zbójców". Spędziw­szy dwa długie wieczory na widowni Tea­tru im. Jaracza przekonałem się, że mimo zakończenia, mimo kształtowania całego przedstawienia pod kątem finału - w osta­tecznym rachunku zostaje w pamięci widza uogólniająca, polityczna, światopoglądowa, moralna polemika Karola Moora z przedsta­wicielem prawa, porządku i moralności - Księdzem, która jest treścią wielkiej sceny w lasach czeskich. I sceną tą autorzy przed­stawienia byli chyba także porwani, bo jest ona zrobiona przez teatr dynamicznie, z si­łą i pasją. Andrzej Szalawski jako Moor ma tu najlepsze, znakomite momenty roli, bo sam porwany jest bez zastrzeżeń przez sło­wa i czyny postaci. To ten właśnie Karol Moor, który pozostawał w pamięci i w ser­cach czytelników "Zbójców" od półtora prze­szło wieku. Za przeciwnika zaś ma postać Księdza wybornie zagranego przez Stanisła­wa Łapińskiego. Ma antagonistę godnego, dumnie i niezachwianie przekonanego o wa­dze swojej misji, a przecież tak bardzo nie­równego w argumentach wobec jego zabój­czych sztychów. Ksiądz-Łapiński staje w końcu wobec postawy Karola osłupiały: "Ten łotr oszalał" - rzuca w niepomiernym zdumieniu.

Ale jednocześnie ten sam Szalawski wy­raźnie prowadzi rolę ku tragicznemu finało­wi, buduje ją jakby od początku w aspek­cie finałowego załamania.

Uznawszy finał "Zbójców" za punkt, któ­ry wyznacza spojrzenie na całe dzieło, twór­cy przedstawienia dążyli do tego, aby cały dramat możliwie konsekwentnie poprowadzić do rozwiązania. Szukali w utworze jakiejś logiki, jakiejś linii która by do zakończenia wiodła i zakończenie to uzasadniała.

Linia ta powstała zarówno dzięki odpo­wiedniemu opracowaniu tekstu, jak i dzięki reżyserskiemu prowadzeniu przedstawienia. Jedyną drogą wiodącą w jakiś sposób do tragicznej końcowej rezygnacji Karola Moo­ra jest dramat rodzinny w "Zbójcach". I ten właśnie dramat mocno wybił się w przedsta­wieniu - jako element przygotowujący za­kończenie. Dramat rodzinny, obszernie roz­budowany ku końcowi sztuki, jest warstwą bardzo ją obciążającą. Nie w nim tkwi siła i żywotność "Zbójców". Przeciwnie. Utwór zbudowany jest niejednolicie, sprawa ro­dzinna nie wiąże się z wielkim dramatem politycznym tak dobrze jak w "Intrydze i miłości" czy w "Don Karlosie". Ale właśnie jako wielki dramat polityczny, aktualny, współczesny zawsze "Zbójców" odczuwano. Toteż jedynie słuszne wydaje mi się opra­cowanie utworu i granie go z jak najsil­niejszym naciskiem na ów "dziki okrzyk wolności", który rzucił tu Schiller światu, będąc - jak powiedział pisarz francuski Henryk Rougon - wyrazicielem uczuć ca­łego narodu, stając się zdobywcą serc miłu­jących wolność, nienawidzących systemu przemocy, tyranów i urągającego człowieko­wi jarzma.

Engels pisał o literaturze niemieckiej koń­ca XVIII wieku: "Każde godne uwagi dzie­ło tego okresu tchnie duchem oporu i bun­tu przeciw całemu społeczeństwu niemiec­kiemu - takiemu, jakim było wówczas. Goethe pisze: "Gotza von Berlichingen", dramatyczny hołd złożony pamięci buntow­nika. Schiller swych "Zbójców", w których stawi szlachetnego młodzieńca wypowiadają­cego otwartą wojnę całemu społeczeństwu..." Naczelna idea "Zbójców" - przeciwstawie­nie wolności - "uprawnionej" tyranii, dzię­ki której ten nienajdoskonalszy przecież pod wieloma literackimi względami dramat jest dziełem wspaniałym i zawsze bardzo nam bliskim, nie jest zawarta w wymowie samej akcji jedynie, tak jak to się dzieje w nie­równie konsekwentniej i lepiej zbudowanej "Intrydze i miłości". Tragiczne zakończenie jest chyba wyrazem dramatu samego poety,jest tragicznym załamaniem, wyrazem nie­dojrzałości jego młodzieńczego buntu, rze­czywistego i zrozumiałego braku konse­kwentnego, zdecydowanego programu walki. Dlatego "dziki okrzyk wolności", który za­brzmiał w "Zbójcach" - zabrzmiał tragicznie, z nutą rezygnacji i pesymizmu. I to jest je­go historyczne prawo. Wydaje się, że już tu­taj, w "Zbójcach", znalazły wyraz późniejsze teorie poety, głoszące, że zła nie można złem wyplenić, szukające wyjścia ze społecznych i politycznych konfliktów nie na drodze rewolucyjnej walki, lecz w wewnętrznym doskonaleniu się człowieka. W jednym z późniejszych wierszy Schiller powie:

"Wolność jest jedynie w kraju marzeń,

Piękno w pieśni zakwita jedynie".

O zakończeniu "Zbójców" tak pisał wybitny polski germanista prof. Zdzisław Żygulski: "poeta (...) przeprowadził go (Karola Moora) od chwilowego zaślepienia przez zbrodnie i występki, ból i cierpienia, do wewnętrznego oczyszczenia i dobrowolnej ekspiacji." - "Śmierć jego jednak jest raczej końcem fi­lozofa zrezygnowanego (...) a nie śmiercią zbójcy-bohatera." (Wstęp do wydania dramatu w Bibliotece Narodowej, Kraków l923).

Sam Schiller zdawał sobie sprawę z niedo­sytu jaki przynosi finał, który przeczy prze­cież słowom sławnego motta, przeczy całe­mu właściwie utworowi. W roku 1785 pisze w liście do przyjaciela: "Myślę wydać do "Zbójców" dopełnienie w jednym akcie: "O-stateczny los zbójcy Moora", przez co sztu­ka nabierze nowego wyrazu... Nie jestem tylko sam ze sobą w zgodzie co do sposobu realizacji tego projektu".

Nie trzeba zresztą chyba utożsamiać fi­nałowej rezygnacji z tymi rysami (tragizmu, jakie znajdujemy w Karolu na przestrzeni całego utworu. Człowiek typu Moora ma zawsze prawo przeżywać własne dramaty i zyskuje tylko przez to na ludzkiej prawdziwości i głębi. Karola boli na przykład, że wykonując swe "rzemiosło mściciela", krzywdzi nieraz, gubi i morduje niewinnych. Cierpi, że musiał wyrzec się szczęścia "w cieniu ojczystych gajów, w objęciach Ama­lii." Ale wewnętrzna akcja warstwy "zbójec­kiej", zmierzająca do wyraźnego przeciwsta­wienia zbójców i bandytów (do tych ostat­nich należy Spiegelberg czy Schufterle) wie­dzie, jak się zdaje, jedynie ku apoteozie Moora, Rollera, Schweizera. Akcja ta jest zresztą w przedstawieniu prowadzona czy­telnie i ładnie poprzez grę Olgierda Jace­wicza (Spiegelberg), Jerzego Ćwiklińskiego (Schufterle), Zbigniewa Niewczasa (Roller), Zbigniewa Skowrońskiego (Schweizer).

Oczywiście zakończenia "Zbójców" nikt nie skreśli i musi ono zabrzmieć ze sceny. Na­tomiast można tak opracować utwór i tak go zagrać, aby najistotniejsze sprawy, zasad­niczy sens dzieła przemówił ze sceny naj­mocniej, żeby zarażał, zapalał, budził en­tuzjazm, do czego ma wszelkie dane. Można zasadniczy nurt "Zbójców" jasno uchwycić, zgodnie z nim prowadzić scenę za sceną, zgodnie z nim adaptować tekst. Posłużmy się przykładami. Skreślenia w pierwszej scenie (rozmowa Franciszka z ojcem) dokonane są w przedstawieniu Teatru im. Jaracza jedy­nie pod kątem uproszczenia dialogu, skró­cenia sztuki. Franciszkowi skreślono na przykład piękną i ważną, choć w odwrot­nej intencji wypowiadaną charakterystykę Karola. Pierwsza scena z Karolem jest bar­dzo istotnym momentem dla charakterysty­ki bohatera i dla zrozumienia dalszych jego losów. Gdyby ją "przeczytać" z przedsta­wienia, wyglądałoby to w streszczeniu mniej więcej tak: Moor, który studiując w Lip­sku hulał sobie niezgorzej, nagle potępia młodzieńcze zabawy i zamierza jako syn marnotrawny powrócić na łono ojca i uko­chanej Amalii. Otrzymawszy list z ojcow­skim przekleństwem, wybucha gniewem na cały świat i staje na czele bandy rozbójni­ków. - Analizując tekst, działania postaci i pewne wypowiedzi można znaleźć dla takiej treści uzasadnienie. Ale schillerowska myśl jest inna. Na początku sceny Karol przeciwstawia prawo - wolności i snuje refleksje o "wieku ślimaczym", "pokurczonym wieku kontrastów", które tak zadziwiająco zgadzają się ze słowami Engelsa o Niemczech w tym straszliwym okresie, kiedy rozgrywają się "Zbójcy" i kiedy młody adept książęcej akademii wojskowej (zwanej "plantacją niewolników"), Fryderyk Schiller, podniósł przeciw nim bunt tak burzliwy, że jego wicher do dziś owiewa nam twarze nabierając po swojej drodze czasu coraz to nowej aktualności. "Cały naród przesiąkł pospolitym, pełzającym, nikczemnym duchem kramarstwa" - pisał Engels. Po wręczeniu Moorowi fatalnego listu następuje wielka tyrada Karola (ta właśnie, którą Niesczastliwcew wygłasza w "Lesie" Ostrowskiego), wiążąca się ściśle z całą jego postawą wobec otaczającego świata - choć wywołana treścią otrzymanego pisma. W tego rodzaju powiązaniu sprawa rodzinnego dramatu nabierze jakiejś funkcji w drama­cie politycznym, który jest istotą "Zbójców". Bo przecież Karol kończy scenę słowami: "Hej! to mi jakby katarakta z oczów spa­dła. Co za głupiec był ze mnie, com chciał do klatki powracać. Mój duch czynów sprag­niony, mój oddech - wolności!" - Decydu­jący, życiowy krok Moora jest konsekwencją dawnego jego usposobienia i całego sposo­bu myślenia, a nie nagłym wybuchem. Wy­daje się, że opracowanie tekstu i całe przed­stawienie powinno próbować maksymalnie związać dramat rodzinny "Zbójców" z dramatem politycznym, uczynić z tragedii rodziny Moorów jedną z funkcji naczelnej idei sztu­ki - wielkiej, bezpośredniej inwektywy po-

litycznej. Ostatnie jeszcze uwagi o adapta­cji tekstu, a więc o kierunku przedstawie­nia Teatru im. Jaracza. Znamienne wydaje mi się całkowite skreślenie postaci Kosinsky'ego, która ogromnie wzmacnia dramat polityczny. Irena Bołtuć-Staszewska tak uzasadnia zrezygnowanie z tej postaci: "Kosinsky poza nowym opowiadaniem o bez­prawiach czeskiego władcy nic do akcji nie wnosi". Istotnie, do akcji, która zmierza ku ,,potępiającemu" finałowi nic nie wnosi - raczej ją hamuje. Ale do zasadniczych spraw "Zbójców" wnosi wiele. Pod wpływem opowia­dania Kosinsky'ego Karol postanawia na­tychmiast udać się wraz z bandą w stro­ny rodzinne - uświadamia sobie nagle, że przecież jego Amalia jest w rękach tyra­nów. Znowu sprawy rodzinne splotłyby się z politycznymi. Myślę, że dla wzmocnienia dramatu politycznego dałaby się uratować nawet skreślona rozmowa Franciszka z pa­storem Moserem, będąca nie tyle dyskusją duchownego z niedowiarkiem, ile starciem uczciwego człowieka z tyranem.

*

Dyskusja o samym utworze z okazji łódz­kiego przedstawienia, nie ma bynajmniej na celu negowania bezspornych wartości i suk­cesów, jakie przynoszą "Zbójcy" w Teatrze im. Jaracza. Kierunek odczytania treści dzieła Schillera przez twórców spektaklu, ostatecz­ny wyraz właściwej idei tego dzieła nieco osłabił czy zamącił. Choć oczywiście nie zdo­łał jej przesłonić. Teatr im. Jaracza, któ­rego ostatnie premiery ("Mewa" Czechowa i "Zwycięstwo Joanny" Wirskiego) a również realizowani obecnie z pietyzmem "Krakowia­cy i górale", dowodzą pięknej i ambitnej dro­gi - wystawił "Zbójców" jako pierwszy w Polsce Ludowej. Jego jubileuszowe (z oka­zji dziesięciolecia Teatru) przedstawienie wznawia pierwszy dramat wielkiego nie­mieckiego poety po dwudziestu przeszło latach nieobecności na naszych scenach (ostatnia bodaj premiera odbyła się w kra­kowskim Teatrze im. Słowackiego w r. 1934).

Bezsprzecznym, trwałym osiągnięciem tego przedstawienia jest znalezienie formy sce­nicznej dla "Zbójców" bardzo zbliżającej się do poetyki dramatu. Tej sprawie inscenizatorzy poświęcili dużo uwagi, a cały zespół - moc pracy i poszukiwań. Doświadczenia uzy­skane w tej dziedzinie stanowią trwały do­robek naszego współczesnego teatru w dzie­dzinie realizowania repertuaru romantycz­nego.

Zobaczyliśmy na łódzkiej scenie Schillera nie rozmienionego na drobne, Schillera, któ­rego myśli i idee nie rozpłynęły się w żmudnej i nie zawsze celowej opisowości obyczajowo-historycznej, Schillera bez sty­lizacji i ładnie komponowanych obrazków. Jest to, zdaje się, jeden z pierwszych kro­ków ku ukazaniu żywego, gorącego twórcy "Zbójców".

Cała uwaga skupiona jest na postaciach i tekście. Forma teatralna pozwala przemó­wić mu prosto, sugestywnie, czytelnie. Mo­gące kusić scenografa do efektownych ujęć lasy czeskie - to tylko parę prostych po­destów i na tle horyzontu - czarne kotary napięte pionowo na kształt grubych pni. Za­mek Moorów w pierwszej scenie - to tylko na czarnym tle upięta z boku ciężka, czerwo­na kotara, fotel starego Moora i stolik. W scenach zbiorowych, opracowanych bardzo starannie, reżyser nie sili się na krzyczące efekty kompozycyjne. W dłuższych czy krót­szych monologach punktowy snop światła wydobywa sam tylko "portret" postaci. Re­żyser Czesław Staszewski i scenograf Ewa Soboltowa zapisali tu sobie osiągnięcie dużej miary.

W ujęciach aktorskich dramatów Schillera najważniejszą sprawą jest, jak mi się zdaje, to co Edward Csató nazwał adaptacją do na­szej współczesnej wrażliwości. Przy "Zbójcach" sprawa ta ściśle się wiąże z myślowym kierunkiem inscenizacji. Pewna przesada, ro­mantyczna burzliwość i afektacja nie będzie nas nigdy raziła, gdy chodzi o wielkie sprawy epoki, gdy jej podłożem są rzeczywiste, poruszające konflikty. Dlatego też z taką sa­tysfakcją patrzymy na głośną, szeroką, moc­ną grę Andrzeja Szalawskiego - Moora w lasach czeskich. Szalawski potrafi zresztą bardzo umiejętnie stosować "romantyczny" styl gry, pięknie i umiejętnie operować gło­sem i gestem - bo nawet w niebezpiecznych, melodramatycznych scenach ujmuje szcze­rością, głębią i prostotą. Natomiast owa ro­mantyczna przesada będzie raziła i śmieszyła w melodramacie rodzinnym. Tu właśnie trze­ba i można sobie pozwolić na radykalniejsze skróty. Wiele jednak zależy od aktora. Fe­liks Żukowski swą dojrzałością i kunsztem potrafił uczynić nawet Maksymiliana Moora postacią znośną (wyjąwszy akt ostatni, w którym mrozi krew w żyłach makabryczną posturą). Podobnie ma się rzecz z Romanem Stankiewiczem, który w roli starego sługi Daniela głęboko wzrusza. Śmieszą natomiast pewne momenty u Franciszka i Amalii. Fran­ciszek Moor w ujęciu Emila Karewicza zyskał już sobie rozgłos kreacji uwieńczonej wielkim sukcesem. Rola ta jest na pewno krokiem naprzód w stosunku do niektórych tradycyjnych sposobów grania młodszego sy­na Maksymiliana Moora - jest poza tym skokiem na drodze twórczej artysty. Myślę, że w unowocześnieniu ujęcia aktorskiego tej postaci można by pójść dalej. Podziwiałem wielką pracę młodego aktora, konsekwencję, pasję, sprawność środków i talent. Karewicz gra ostro, nie bawiąc się w umiar i dyskre­cję. Ale myślę, że Franciszkowi można by jeszcze więcej ująć psychopatologii i potwor­ności na rzecz typowych i uogólniających cech tyrana - od początku roli. Zyskałby wtedy znowu dramat polityczny. Mogłaby w tym pomóc adaptacja - wiele jeszcze tek­stu trzeba by Franciszkowi skreślić. *

Często opowiada się i pisze jak porywają­co brzmiało zawsze zakończenie drugiego aktu "Zbójców", kiedy wystawiono dramat (a wystawiano bardzo często) w Rosji w okresie Wielkiej Rewolucji 1917 r. i zaraz po niej. Zakończenie drugiego aktu to moment porwania się towarzyszy Moora do śmiertel­nej walki z otaczającymi las wojskami. "Bracia! Nie ciężka to sprawa - woła Schweizer - Oni za dziesięć grajcarów ży­cie narażają; my walczyć będziemy za szyję i wolność." - Ten dziwny, legendarny ut­wór miał siłę zapalającą. Ma ją w dalszym ciągu. Dlatego najwłaściwsze spojrzenie na "Zbójców" prowadzi przez słowa motta: "Cze­go nie leczą lekarstwa - leczy żelazo, czego nie leczy żelazo - leczy ogień" i ów napis na karcie tytułowej - "Przeciw tyranom". A. końcowa rezygnacja Karola Moora, pod­danie się boskiej opatrzności i "sprawiedli­wości" czy słowa: "oto dwóch ludzi takich jak ja cały moralny porządek świata zdoła wywrócić ze szczętem" - będą budziły nasz odruchowy sprzeciw. Bo to przecież niepraw­da. Bo wymierzając sprawiedliwość Francisz­kowi, Karol Moor zachwiany porządek świa­ta w jakiejś maleńkiej cząstce przywrócił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji