Artykuły

Kontrapunkt dzień drugi. Trochę refleksji, trochę zażenowania

"Kaligula" w reż. Anny Augustynowicz z Teatru Współczesnego w Szczecinie i "Amatorki" w reż. Eweliny Marciniak z Teatru Wybrzeże w Gdańsku na PTMF Kontrapunkt w Szczecinie. Pisze Anna Łukaszuk w Gzecie Wyborczej - Szczecin.

Filozoficzny "Kaligula" oparty na świetnym tekście z doskonałą rolą Wojtka Brzezińskiego przerósł część publiczności, która w tylnych rzędach spała. Za to pomysł z odtańczeniem pesymistycznej do granic Elfriede Jelinek okazał się mocno nietrafiony.

Wtorek był drugim dniem Kontrapunktu. Po inauguracji świetnym "Pawiem królowej" na podstawie tekstu Doroty Masłowskiej w wykonaniu Teatru Starego z Krakowa poszłam pełna nadziei, licząc na kolejną ucztę artystyczno-intelektualną. Najpierw na "Kaligulę" [na zdjęciu] do Współczesnego. I tu się nie zawiodłam. Potem na "Amatorki". Ale o tym wolałabym zapomnieć.

Kaligula w oparach filozoficznego szaleństwa

Sztuka jest bez wątpienia jedną z lepszych, jakie w ostatnich latach zrobiła Anna Augustynowicz. Oparta na tekście Alberta Camusa historia szaleństwa, władzy i granic wolności oraz stawiająca podstawowe pytania egzystencjalne na deskach TW ukazana jest w ascetycznej przestrzeni scenograficznej bez oprawy muzycznej. To sprawia, że widz maksymalnie skupia się na słowie i przekazie. A ten nie jest prosty. Kaligula, w którego rolę wciela się doskonały Wojciech Brzeziński, po śmierci swojej siostry i kochanki Druzylli uznaje, że świat jest nie do zniesienia. Dlatego postanawia dokonać niemożliwego w imię logiczności, której w głębszym rozrachunku trudno mu odmówić. Jednak to logiczność, w której definicja wolności zostaje wypaczona, a pytanie o kondycję człowieka, także współczesnego, w świecie jeszcze długo po opadnięciu kurtyny kołacze się widzowi po głowie. Kaligula Brzezińskiego nie jest szaleńcem w literalnym znaczeniu. Wbrew temu, czego można się spodziewać po przekazach historycznych, rzymski cesarz nie wije się po scenie w umysłowych konwulsjach. Jego szaleństwo jest inne, intelektualne, metodyczne, wręcz logiczne.

Pan w czwartym rzędzie chrapał

Wygląda na to, że właśnie ten spokój i brak dynamicznej akcji nieco przerósł znaczną część publiczności. W rzędzie za mną jeden z widzów udał się na spoczynek.

- Tekst był dobry, ale wykonanie strasznie nudne - mówił, wychodząc jeden z lokalnych polityków.

- Strasznie się zmęczyłem - narzekał, schodząc po schodach młody mężczyzna. Odpowiedź jego dziewczyny również nie wyrażała zachwytu nad sztuką, ale do cytowania się nie nadaje.

Mimo różnych opinii mogę spektakl z czystym sumieniem polecić (można go na stałe oglądać na deskach TW), ale z zastrzeżeniem, że jest to sztuka dla tych, którzy nie oczekują fajerwerków na scenie. Bo ich nie ma.

Czy można odtańczyć pesymizm Jelinek? Tak. Ale lepiej tego nie robić...

Z "Amatorkami" Teatru Wybrzeże wiązałam duże nadzieje. Nie dlatego, że jakoś szczególnie lubię twórczość Elfriede Jelinek. Nawet nie bardzo. Bo jest pesymistyczna do granic, nie pozostawia żadnej nadziei, a jej egzystencjalne teorie dotyczące miejsca człowieka w relacjach z innymi ludźmi i z rzeczywistością są mi dość odległe. Ale Teatr Wybrzeże bardzo cenię. To i nie odbieram austriackiej pisarce tego, że tworzy dobre literacko teksty. Jednak to, co zobaczyłam, jedynie mnie zmęczyło i wprawiło w lekkie zażenowanie. Lekkie dlatego, że natychmiast po wyjściu z teatru postanowiłam wyprzeć to, co właśnie zobaczyłam.

"Amatorki" Eweliny Marciniak to historia trzech par - Pauli i Ericha, Brigitte i Heinza oraz Matki i Ojca. Wszyscy żyją w małym miasteczku i starają się znaleźć swoje emocjonalne miejsce na ziemi. Młody kobiety pragną miłości. Bo ona sprawi, że będą miały wszystko. Mężczyzna, któremu, w myśl patriarchalnego modelu będą mogły usługiwać tylko w zamian za to, że będzie je kochał i, że będą mogły powiedzieć "on jest mój", ma dać im pełnię spełnienia. Nie wymyśliły tego same. Takie spojrzenie na świat powstało na podstawie obserwacji stosunków Matki i Ojca. Tak zrobiło się powielenie schematu. Paula, która chciałaby mieć dzieci, białą suknię i jechać do Włoch, wiąże się z Erichem, drwalem, który nią pomiata i nadużywa alkoholu. Ale "jest piękny. Taki piękny bardzo". A przecież kobieta musi mieć mężczyznę. A on ją chce. Czegóż więc ona może chcieć więcej? Paula i Heinz, choć przedstawiają nieco inny model (on nie jest typem tyrana, raczej maminsynka, którym rządzi chuć), to tu również kobieta nie odnajduje spełnienia ani miłości. Tej wielkiej, najważniejszej, która decyduje o społeczeństwie. Jak można się domyślać, opowieść nie ma happy endu. I mimo że wszyscy dostają to, o co tak zabiegali, życie młodych par (starzy są najwidoczniej pogodzeni z losem i patrzą z dystansem i pewną obojętnością) rozpada się na cząsteczki. Nie ma spełnienia. Nie ma szczęścia. Nie ma miłości.

Tańce, seks i gołe piersi

Z jakiegoś powodu młoda reżyserka Ewelina Marciniak uznała, że można na tekst Jelinek spojrzeć przez okulary kiczu i farsy. Pewnie dlatego, że tak łatwiej jest przyjąć jej przytłaczającą beznadzieję. Otóż chyba jednak nie. Ponieważ aktorzy tańczący, skaczący, oblizujący się wzajemnie, imitujący stosunki seksualne i zdejmujący garderobę u mnie wzbudzili raczej uczucie zażenowania. Nagość w teatrze absolutnie mnie nie razi. Ale niekoniecznie w takim wykonaniu. I niekoniecznie wtedy, kiedy trudno mi w tej kotłowaninie ruchu scenicznego i latających majtek odnaleźć głębszy przekaz.

Bohaterowie wchodzą między publiczność

Zamysłem sztuki była też interakcja z widownią. I dopóki Brigitte przeciskała się między rzędami, częstując ciastem, a Erich chował się wśród widowni przed srogim ojcem narzeczonej, było to znośne, to już dotykanie widzów, ściąganie okularów pani z pierwszego rzędu i zaproszenie na scenie, po czym obsypanie brokatem jednego z widzów było zabiegiem dość ekstremalnym. Jasne, teatr to zabawa. Ale ja takiej ingerencji w intymność widza nie kupuję. Dlatego mimo że sztuka była rewelacyjnie zagrana, to wszystko inne na scenie było po prostu nietrafione i męczące.

Co czeka nas dziś?

W środę obejrzeć można dwa spektakle. Pierwszy z nich to "Spirit" grupy Campo z Belgii. To teatr ruchu, w którym aktorzy swoimi ciałami stworzą wybuchową mieszankę zjawisk tworzących coś, co nazwać można ludzką duchowością (godz. 16 i 21, Teatr Polski).

Wieczorną propozycją jest "Truskawkowa niedziela" Teatru Polskiego im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy (godz. 18.30, Pleciuga). To sztuka opowiadająca o polsko-niemieckich stereotypach i analiza różnic w traktowaniu historii przez młode pokolenia obu narodów. To także próba podważenia jednoznaczności osądów i zdefiniowania prawdy, że spojrzenie na wszystko zależne jest od miejsca, z którego na nią patrzymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji