Artykuły

Klasyka z efektami specjalnymi

"Hamlet" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Scena STU w Krakowie. Pisze Katarzyna Dreszer w Teatraliach.

Jak we współczesnym teatrze wystawić "Hamleta", żeby publiczność - ta nieczęsto chodząca do teatru - była zadowolona? Jak zainscenizować klasyczny tekst, żeby niczego ze swojej "klasyczności" nie utracił, za to czymś zaskoczył? Odpowiedź jest bardzo prosta, tak prosta, że hollywoodzcy filmowcy wpadli na to już dawno temu - efekty specjalne!

"Hamlet" w interpretacji Krzysztofa Jasińskiego to spektakl porządnie wyreżyserowany, pokazujący dobry warsztat aktorski i solidne rzemiosło reżysera. Zadowoli publiczność, a w szczególności nauczycielki, które chciałyby, aby ich podopieczni zobaczyli zrealizowaną "po bożemu" inscenizację jednego z najsłynniejszych dramatów w historii, a przy tym nie zanudzili się. Nie ma w tym oczywiście nic złego. To nawet przyjemna odmiana - można odświeżyć sobie tekst tragedii, został bowiem wiernie przedstawiony na scenie. I również w tym nie ma niczego złego. Problem w tym, że czas w teatrze mija niekiedy nierównomiernie - na spektaklu ośmiogodzinnym płynie bardzo szybko, a na dwugodzinnym - wolno. W tym przypadku mamy do czynienia z tą drugą sytuacją - 240 minut w takiej formie to dużo.

Podobnie jak forma przedstawienia, klasycznie prowadzone są role aktorów. Mieszczą się one w ramach najczęstszych interpretacji postaci. Hamlet rysuje się jako bohater rozdarty, jednak niezagubiony w egzaltacji. Wydaje się także bezkompromisowy, a nawet szorstki, szczególnie w stosunku do kobiet, lecz może takie zachowanie nie wynika z jego natury, tylko jest reakcją na otaczający go zakłamany świat i ludzi. Na nich także reaguje ostro, obdarza ich raz po raz kąśliwymi uwagami, dowodzi inteligencji uszczypliwościami. Ofelia natomiast jest na początku delikatna, następnie stara się poradzić sobie z obciążeniami psychicznymi, jakimi są dla niej bieżące wydarzenia, takie jak śmierć ojca czy zachowanie Hamleta. W końcu zaczyna się szaleństwo przetykane histerią. Ofelia pozostaje przy tym słodką dziewczyną, lecz pod koniec słodycz ta staje się upiorna. Niewinność zostaje zniszczona przez rzeczywistość, z którą musiała się zmierzyć.

W specyficzny rodzaj szaleństwa wpada Gertruda. Jej obłęd (nie tak oczywisty jak Ofelii) spowodowany jest takimi emocjami, jak wyrzuty sumienia, lęk, stres, spotęgowanymi przez alkoholizm, który działa niczym katalizator. Pod koniec spektaklu to już nie dystyngowana, silna królowa, ale kobieta zniszczona wewnętrznie. Reżyser skupił uwagę właśnie na rysach postaci i aktorstwie. Pomijając fragmenty, w których przeszkadza nadmierny patos, spektakl broni się aktorsko - w tym tkwi jego siła. Ale niestety próżno w tym elemencie przedstawienia szukać oryginalności.

Za to oryginalność i polot nie opuściły realizatorów, jeśli chodzi o wspomniane wcześniej efekty specjalne. Już na początku spektaklu widzowie mogą zobaczyć Gertrudę z Klaudiuszem, stojących niczym posągi na krześle, spod którego wybiega radośnie zgraja szczurów, pędząc w maratonie ku maleńkiemu otworowi na przedzie. Widowiskowe jest to niezmiernie, aż zachwyt - któremu uległam również ja - zapanował wśród publiczności. Szkoda tylko, że w tym czasie i w ciągu paru następnych minut uwaga oraz myśli nadal podążały za szczurami zamiast za przedstawieniem.

Pozostałe efekty związane są - mniej lub bardziej - ze scenografią. Mamy więc spadający żyrandol, dym, migoczące światła, przywodzące na myśl błyskawice w momencie ukazania się króla (a raczej jego twarzy złożonej ze świateł), i podświetlaną sadzawkę napełnioną wodą, z dość wąskim otworem, do którego wskakuje Ofelia w scenie samobójstwa, czym wywołuje drżenie i lęk publiczności o aktorkę. Sadzawka w miarę potrzeb zakrywana jest platformą, co ułatwia zmiany przestrzeni. Scenografia jest oszczędna i funkcjonalna, nie ma ani jednego zbędnego przedmiotu. Niewielkie rozmiary sceny teatru STU nie przeszkadzają w wystawieniu spektaklu z iście filmowym rozmachem, a cała przestrzeń zostaje pomysłowo wykorzystana. Jednak wśród tych zręcznych rozwiązań nie mogło zabraknąć klasycznych (a jakże!) rekwizytów. Nie zabrakło nawet czaszek, chociaż, na szczęście, żadna nie pojawiła się podczas najsłynniejszego monologu Hamleta. Konserwatyzm znalazł wyraz także w bardzo klasycznych kostiumach postaci, z czego wyłamała się jedynie zielona suknia Ofelii, prezentowana podczas efekciarskich popisów trupy aktorskiej. Być może to pewne niedopatrzenie scenografa (biorąc pod uwagę wcześniejszą spójność pod tym względem), jednak paradoksalnie suknia ta podkreśliła odmienność Ofelii, jej niewinność i nieprzystawanie do obłudnego i brutalnego świata, w którym przyszło jej żyć. Mimo wszystko to rażące odejście od konwencji wywołało zbyt silny kontrast.

Krzysztof Jasiński interpretuje "Hamleta" klasycznie i zachowawczo. Najważniejsze aspekty nie są ukazane w sposób oryginalny czy odkrywczy - bardzo wiernie oddano to, co w tekście dramatu się znajduje, nie pozwalając przy tym na jakąś nieszablonową interpretację. Na odrobinę szaleństwa czy efekciarstwa reżyser znajduje miejsce w drugoplanowych elementach przedstawienia. Jest w tym pewien urok i nostalgia za klasycznym teatrem, teatrem bez większych niespodzianek, wiernym tekstowi, który w nadmiarze może wydać się nudny i przytłaczający, jednak w niewielkiej dawce - może być ciekawą podróżą do przeszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji