Artykuły

Eimuntas Nekrošius: Nadzieja tkwi w każdym człowieku

- Przyjąłem propozycję z wielu względów. Po pierwsze, od najmłodszych lat interesowała mnie polska kultura. W czasach Związku Radzieckiego dla nas, Litwinów, zawsze byliście przedstawicielami kultury zachodniej, a jednocześnie najbliższymi sąsiadami. Wszystko, co tworzyliście w dziedzinie kultury, było dla nas nowością. Dla mnie i wielu litewskich reżyserów szczególnie ważny stał się polski teatr - wybitny litewski reżyser EIMUNTAS NEKROŠIUS wyjaśnia, dlaczego pracuje w operze, i czym skusiła go "Qudsja Zaher".

Pana spektakle dramatyczne były zawsze najbardziej wyczekiwanymi premierami toruńskiego festiwalu Kontakt. Ich sukcesy zapoczątkowały w Polsce modę na teatr litewski. Kojarzymy pana jednak przede wszystkim z realizacjami dramatycznymi, zwłaszcza dzieł Szekspira. Po operę sięga pan rzadko.

- To prawda. W teatrze dramatycznym czuję się znacznie pewniej niż w operze. Mam świadomość, że nie jestem typowym twórcą tego gatunku, choćby z tego powodu, że nie mam wszechstronnego wykształcenia muzycznego. Do realizacji operowych podchodzę jak reżyser dramatyczny. Zależy mi też na dobrej współpracy z konsultantem muzycznym, gdyż staram się dobrze wywiązać z powierzonego zadania. Często po prostu kieruję się intuicją.

Co zainteresowało pana w "Oudsji Zaher" Pawła Szymańskiego?

- Przyjąłem propozycję z wielu względów. Po pierwsze, od najmłodszych lat interesowała mnie polska kultura. W czasach Związku Radzieckiego dla nas, Litwinów, zawsze byliście przedstawicielami kultury zachodniej, a jednocześnie najbliższymi sąsiadami. Wszystko, co tworzyliście w dziedzinie kultury, było dla nas nowością. Dla mnie i wielu litewskich reżyserów szczególnie ważny stał się polski teatr. Nie mieliśmy wątpliwości, że sytuuje się w europejskiej awangardzie.

Myślę, że teraz, po latach, możemy w pełni odwzajemnić tamten komplement, ale wróćmy do "Oudsji Zaher"...

- Wspomniałem panu o tej fascynacji kulturą polską nie bez racji, bo uważam, że wzajemne zainteresowanie kulturą sąsiadów jest w naszych krajach zjawiskiem dość oczywistym. Dużo gorzej porozumieć się politykom. Kiedy więc otrzymałem propozycję pracy w Polsce, uznałem, że warto ją podjąć, bo może być inspirująca. Tekst libretta potwierdził wcześniejsze przypuszczenia.

Nie zniechęcało pana, że kilku reżyserów rezygnowało z tej realizacji, uważając ją za szczególnie trudną?

- Nie. Nawet nie próbowałem dociekać dlaczego. To nie było mi do niczego potrzebne.

Mówi pan, że przekonało pana libretto...

- Czytałem jego litewskie tłumaczenie i rzeczywiście byłem pod dużym wrażeniem. Jeśli można byłoby tę opowieść porównać z czymkolwiek, to myślę, że bardzo blisko jest w niej do świata Joyce'a.

Paweł Szymański, pisząc "Oudsję Zaher", inspirował się barwą głosu Olgi Pasiecznik i dla niej napisał tę partyturę.

- Wcale się nie dziwię. Wiedziałem, z jakiej klasy artystką przyjdzie mi pracować i trochę się tego obawiałem. Miałem kilka pomysłów inscenizacyjnych i nie byłem pewien, czy uda mi się ją do tego przekonać. Na szczęście pani Olga okazała się nie tylko wspaniałą artystką, ale też cudownym człowiekiem. Była otwarta na reżyserskie sugestie. Moje onieśmielenie okazało się więc na szczęście nieuzasadnione. Po prostu już po pierwszym spotkaniu zaczęliśmy normalnie rozmawiać. Współpraca układa się bardzo twórczo.

W swoich spektaklach bardzo często porusza pan temat śmierci. Oswaja widzów z tym zjawiskiem, mówi o jej nieuchronności.

- Szczególnie w Polsce mam taką etykietę. Myślę, że jest ona sporym uproszczeniem. Temat śmierci nie jest dla mnie dominujący. Myślę nawet, że często staram się obchodzić go wokoło.

Ale trudno nie dostrzec tego tematu zwłaszcza w pańskich realizacjach szekspirowskich.

- Nawet w nich nie epatuję śmiercią, jak to mi się czasem przypisuje. U Szekspira to jeden z wielu ważnych motywów. Chociaż nie jedyny. I zawsze staram się o tym pamiętać, zachowując wierność wobec autora. Ten temat jest dla mnie pewnym tabu. Nie ośmieliłbym się go roztrząsać, epatować nim.

A jak w takim razie odnosi się pan do takich zjawisk jak Teatr Tadeusza Kantora czy Scena Plastyczna KUL Leszka Mądzika?

- Wymienił pan zjawiska klasy światowej, które traktuję jako bogactwo narodowe Polski. Podchodzę do nich z wielkim szacunkiem i podziwem. Obaj artyści zachwycają mnie oryginalnością swojej wyobraźni, ale trudno mi rozpatrywać ją w kontekście tego, co ja robię w teatrze. Nawet dlatego, że nigdy nie widziałem na żywo ich spektakli. Znam je wyłącznie z rejestracji.

"Oudsja Zaher" to pierwsza w Polsce opera eschatologiczna...

- Dzieje się w dwóch światach. Maciej Drygas napisał bardzo złożone libretto. Jego utwór jest trudny do realizacji. Żeby powiedzieć obrazowo: w operze tradycyjnej linie melodyczne są bardziej symetryczne, tu takiej symetrii nie ma. Urzekające jest też to, że utwór jest przepełniony nadzieją, a nadzieja tkwi w każdym człowieku. To najpiękniejsze w naszym życiu. Od pierwszych kroków, do końca dni naszego ziemskiego bytowania towarzyszy nam nadzieja. Taki promyk rozświetlający mrok.

Wspominał pan o dobrych kontaktach między artystami z Polski i Litwy. Przyglądając się pana dorobkowi, aż trudno zrozumieć, dlaczego do tej pory nie zrealizował pan "Dziadów" Mickiewicza.

- A wie pan, że myślałem o tym wielokrotnie. Pierwszy raz było to w latach 80. Wtedy mi nie pozwolono. Potem chciałem je przygotować z moim zespołem Meno Fortas w Wilnie, ale uznałem, że nie podźwignęlibyśmy tego organizacyjnie, bo jesteśmy małym teatrem.

A gdyby otrzymał pan taką propozycję z Polski?

- Potraktowałbym ją zapewne bardzo poważnie.

Skupiłby się pan na II i IV części "Dziadów", czyli tej bardziej obrzędowej?

- Nie. Myślałem raczej o całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji