Artykuły

Starość nie radość, śmierć nie wesele

Jedno jest pewne - spektakl podoba się publiczności. Widzowie czasem zachowują się, jakby byli na spektaklu teatru improwizowanego - o "Babie Chanel" w reż. Izabelli Cywińskiej w Teatrze Polonia w Warszawie pisze Klaudyna Desperat z Nowej Siły Krytycznej.

Nikołaj Kolada opowiada o życiu, a konkretnie - życiu Rosjan. Napięcie budowane jest poprzez stopniowe wprowadzanie na scenę kolejnych postaci. Na początku widzimy pięć starych kobiet (najstarsza z nich, Kapitolina Pietrowna, niebawem skończy 90 lat). Są artystkami - poznajemy je w trakcie bankietu po koncercie z okazji dziesięciolecia chóru "Olśnienie". Występ okazał się ogromnym sukcesem - wszystkie trzy rzędy w Domu Kultury Krajowego Stowarzyszenia Głuchoniemych były zapełnione, a kobiety otrzymały owacje na stojąco. Muzyka, a więc sztuka, pozwala im znaleźć sens, jeszcze cieszyć się życiem. Starsze panie chowają się pod ludowymi strojami, zakładają kokoszniki i wychodzą na scenę, aby choć na chwilę zapomnieć o samotności, starości i zbliżającej się śmierci (i udaje im się, mimo powracających wspomnień o koleżankach, które umarły na scenie).

Po chwili poznajemy także wyczekiwanego przez zakochane w nim chórzystki kierownika zespołu - Siergieja Siergiejowicza, który serdecznie wita się z "koleżankami" (słowo to co chwilę pada ze sceny), śpiewa i pije razem z nimi. Potem okaże się, że jego przyjazne zachowanie jest przykrywką, a sam harmonista jest niespełnionym, sfrustrowanym artystą z wyższym wykształceniem muzycznym, który musi - jak sam mówi - "zapieprzać w stowarzyszeniu inwalidów". Jako ostatnia pojawia się tytułowa Baba Chanel, czyli "młoda" - pięćdziesięciopięcioletnia Roza Nikołajewna (dopiero co przeszła na emeryturę po trzydziestu latach pracy jako sekretarka wójta) - śpiewaczka z półtoraoktawową skalą głosu. Wraz z jej przyjściem w pełni zaczyna rozwijać się dramaturgia spektaklu. Okazuje się, że ma zostać solistką, a kobiety jej chórkiem - to znaczy tłem.

Baba Chanel, "która całe życie w przedsionku u wójta kieckę zadzierała", jak mówią o niej koleżanki, z początku jest cicha, spokojna, nawet zestresowana. To dawne członkinie chóru są wobec niej agresywne, złośliwe i wrogie, a w rozmowie z Siergiejem obgadują ją, ignorując jej obecność. Mimo tego to im współczujemy, bo od razu łatwo odkrywamy, dlaczego tak postępują - zepchnięcie na dalszy plan w chórze odczytują jako przejaw tego, że stają się niepotrzebne, boją się też, że będzie tak nie tylko pod względami artystycznymi. Wszystkie kochają się w harmoniście, a młodsza koleżanka ma znakomite warunki... nie tylko głosowe. Sama Coco Chanel powiedziała: "Starość nie chroni nas przed miłością, ale miłość chroni nas przed starością". Fakt współtworzenia zespołu i uczucie do jego kierownika to czynniki, które utrzymywały starsze panie przy życiu, bardzo dosłownie. Gdy Siergiej porzuca zespół, aby stworzyć nowy z Rozą jako solistką, Kapitolina umiera na serce, choć tak naprawdę - ze zgryzoty. Kobiety bardzo szybko otrząsają się z tego traumatycznego przeżycia i zaczynają znowu śpiewać, a dziewięćdziesięcioletnia nieboszczka nagle ożywa i krzyczy: "Śledzia dajcie!". Staruszki boją się śmierci, a gdy ta przychodzi, jest przedstawiona jako niegroźna choroba - na zdziwienie koleżanek jej zejściem i powrotem do życia Kapitolina mówi "no, już wyzdrowiałam". Po tym wydarzeniu zmienia się stosunek kobiet do śmierci - kiedyś przerażająca, teraz zaczyna się im jawić jako odpoczynek i spotkanie z bliskimi.

W interpretacji Izabeli Cywińskiej postacie są w dużym stopniu przerysowane, staruszki poruszają się jak tancerki, wykonują zamaszyste gesty. Każda z nich ma podkreślone na scenie pewne charakterystyczne zachowania, na przykład Kapitolina Pietrowna ciągle o czymś zapomina i komentuje rzeczywistość za pomocą przysłów, a Sara Abramowna maniacko powtarza wiersze Anny Achmatowej. Za to wszystkie mają cechę wspólną - są inwalidkami, co według nich pozwala wytworzyć między nimi a widownią szczególną więź ("nie mogą, a śpiewają!"). Aktorki tak bardzo wczuwają się w swoje estradowe role, że oddalają się od rzeczywistości. Trudno zrozumieć problemy ich bohaterek. Przyczyną tego jest brak pogłębionego psychologizmu postaci, które (chyba nazbyt) szybko przechodzą od smutku do radości i odwrotnie, nie zadają sobie fundamentalnych pytań, jak np.: może Siergiej miał rację, może naprawdę śpiewamy jak "afrykańskie wuwuzele" i nie jesteśmy do niczego potrzebne? Całą winę za zaistniałą sytuację przenoszą na Rozę, a nie widzą problemu w sobie.

Rzecz dzieje się w Rosji, nie obeszło się więc bez nawiązań do komunizmu. Szczęśliwie nie występują w dużych ilościach, a te, które się pojawiają, nie są nachalne. Objawiają się głównie w pewnych zwrotach językowych: Sara mówi - "Co to? 37 rok, wielka czystka?". Nie ma przy tym bynajmniej pogłębionej refleksji (ani nawet świadomości) nad czasami terroru w Rosji - to po prostu sformułowanie, za pomocą którego wyraża konsternację. Z kolei pojawienie się Baby Chanel jest dla członkiń zespołu porównywalne z aresztowaniem Meyerholda i upadkiem jego teatru. Mocny akcent stanowi to, co się dzieje po śmierci najstarszej koleżanki - Kapitolina zostaje przykryta białą tkaniną, potem okazuje się, że był na niej wizerunek Lenina. Koleżanki wprawdzie odrzucają z obrzydzeniem materiał, ale Sara z nostalgią wspomina stare czasy, chciałaby, żeby wróciły, bo wtedy Rosjanie może znowu doceniliby jej ukochaną Achmatową (zapewne chodziło jej o ludność, bo przez władze nie była uznana za "nową poetkę" - nie pisała na konkretne tematy, zabroniono publikowania jej utworów). U Kolady komunizm ma ludzki wymiar, to nie polityka jest najważniejsza, a rzeczywistość, w której się żyło. Dla bohaterek spektaklu to czasy młodości, czyli najlepsze lata życia. Historia rosyjska tworzy tło dla opowiadanych wydarzeń, ale przebija się z niej to, co najważniejsze - ludzie i ich własne historie. Odtwórca roli Siergieja, Przemysław Bluszcz, powiedział, że homo sovieticus, który w nas siedzi, znajdzie tu swoje odbicie. Polacy także są spadkobiercami komunizmu, cechuje nas podobne myślenie, więc możemy się odnaleźć w rosyjskiej mentalności pokazanej nam w tym spektaklu.

Tragisfarsa "Baba Chanel" na tle innych utworów Kolady nie zaskakuje swoją formą. Można było się domyślać, że będzie śmiesznie (było), a potem przyjdzie chwila na zadumę i smutek. Widać to chociażby na przykładzie wierszy recytowanych przy każdej niemal okazji przez Sarę. Na początku wydawały się przypadkowe, a ich wprowadzanie w rozmowy dawało efekt komiczny. Stopniowo były coraz mniej zabawne, a w najbardziej tragicznym momencie - smutne i melancholijne. Nadawały tym samym ton i powagę konkretnym sytuacjom.

Jedno jest pewne - spektakl podoba się publiczności. Żywe reakcje widowni można zauważyć już od pierwszej minuty. Widzowie czasem zachowywali się, jakby byli na spektaklu teatru improwizowanego. Gdy Roza Nikołajewna weszła na scenę w białych kozaczkach i mini sukience, a Siergiej przedstawiał ją reszcie chóru, publiczność klaskała, a podczas śpiewania przez zespół "Kalinki", miarowo wybijała rytm. Nawiasem mówiąc, taniec niektórych członkiń zespołu kojarzył mi się z pogo - był bardzo energetyczny. Brawa, będące oznaką aprobaty, co chwilę odzywały się w trakcie spektaklu, także po wykonanych piosenkach, dzięki czemu naprawdę poczułam się jak na koncercie, mimo że obserwowałam wydarzenia dziejące się już po występie zespołu "Olśnienie". Niestety - zapewne ostatnim.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji