Artykuły

Powtórka z Różewicza

Nie pierwszy to wypadek, że na­pisane i pokazywane przed laty kilkunastu dzieło Różewicza wraca w szlachetniejszej teatralnej formie, nie mówiąc już o walorach intelek­tualnych tejże wypowiedzi. Czas i dystans robią swoje, doświadczenia artystyczno-ludzkie także.

Znacznie szerzej i głębiej ten pro­ces formułuje, dostarczając przy tym szczegółowej analizy sztuki "Wyszedł z domu" bardzo interesu­jący esej Józefa Kelery, zamieszczo­ny w teatralnym programie. Odsy­łam do sądów specjalisty od Róże­wicza tym chętniej, iż akurat utwo­ry tego dramaturga - wcale zresz­tą nie ze względu na "dziwność" formy i tworzywa ale raczej z po­wodu specyfiki warsztatu poety --nie sposób w pełni scharakteryzować kilkoma zdaniami. Uproszczenia są w tej sytuacji łatwe do przewidze­nia, jak też i było z Różewicza "Wyszedł z domu", którą to sztu­kę grywano niegdyś jako komedię rodzinną z awangardowymi prze­rywnikami.

Choć na kanwie komedii rodzin­nej zbudowany (takie wyjście, takie realistyczne wątki akcji są zresz­tą dla Różewicza dość typowe) utwór traktuje oczywiście o innym wyjściu z domu niż w jego potocznym komunikatowym sensie. "Jeśli przyjmiemy wraz z Różewiczem - pisze Kelera - że naszym wielkim współczesnym, a także poszczegól­nym autentycznym Domem jest przeszłość... a w niej zawarte i bio­logia, i historia, to jakaż może być odpowiedź (na pytanie, czy można wyjść z domu - przyp. K.K.)? Nie, z tego domu nie ma żadnego wyj­ścia"...

Najnowsza wrocławska insceniza­cja jest prowadzona w duchu tej­że interpretacji z bardzo pięknymi obrazami pantomimicznymi (Laokooniczna scena z erotycznego snu Ewy i druga - operetkowy raut w ambasadzie, zakończony wielkim żarciem), które nie pełnią roli wsta­wek, ale kontynuują metaforyczną, myśl poety.

Doskonale współpracują z nimi gęsto rozsiane w przedstawieniu i utworze partie z komedii rodzinnej, mimo że ton nadaje im prawie wy­łącznie Krzesisława Dubielówna. "Wyszedł z domu" to właściwie du­ży koncert, bogaty i zróżnicowany, znakomitej aktorki, która płynnie z jednej konwencji przechodzi w dru­gą, której każdy gest (nie mówię tu o sprawności) wypływa z natural­nej swobody. Z dużą satysfakcją odnotowuję jej kolejny sukces.

Henryk Andrzeja Polkowskiego był o wiele mniej efektowny, tak­że z założenia, choć myślę, że niektóre partie dialogowe i monologowe prowadzone przez aktora mogły­by być i efektowniejsze, i wyra­zistsze.

Z ról epizodycznych chciałabym wymienić oglądanego bodaj po raz pierwszy Stanisława Banasiuka (Grabarz Młody), który ładnie zaznaczył swój udział w intermedium. Za bardzo udaną premierą kryje się przede wszystkim Piotr Para­dowski (reżyser), ale także sceno­graf przedstawienia - Franciszek Starowieyski, którego propozycja barw, płaszczyzn i aranżujących wnętrza materii ogromnie mi się podobała.

Wczorajsza wizyta w Teatrze Ka­meralnym była zatem, dyplomatów językiem mówiąc, owocna. Wolała­bym, tę premierę obejrzeć za kilka dni, oddalić ją od "Ślubu", od nie­dzielnych "Ułanów" we Współczes­nym. Festiwale premier mają to do siebie, że utrudniają nieco ocenę kolejnych dokonań, ze szkodą dla ich twórców oczywiście. Jeśli postu­lowana już niejednokrotnie koordy­nacja w tej mierze między samymi teatrami jest niemożliwa, może podjęliby się jej wrocławscy włoda­rze kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji