Artykuły

Koń trojański

"Damy i huzary" będą - ba, już są - ulubionym spektaklem krakowskich widzów. A ja po raz kolejny mam wrażenie, że wszyscy dokoła zwariowali.

Może jednak nie tyle zwariowali, co przestali czegokolwiek wymagać od teatru. Dlatego na razie za nic nie dogadam się ze Starym Teatrem. Bo, mówiąc najkrócej, mnie chodzi o to, że teatr ma zmuszać do myślenia. Tak się jakoś porobiło, że nikt poza nim tej roboty już dla nas nie wykona. Aż mi głupio, że wpadając w tony cokolwiek liryczne, muszę o tym przypominać uradowanej, bijącej brawo na stojąco krakowskiej widowni i zadowolonym z siebie artystom na scenie. Bo kiedy jednym chodzi o myślenie, innym wystarcza, że teatr bawi, sprawia widzom uciechę oglądania, a aktorom uciechę pokazywania się. Efekt takiego założenia? Proszę bardzo - w "Damach i huzarach" odpoczywają wszyscy - na scenie i widowni.

"Znakomite" i "drapieżne"

Czasami Kutz i jego krakowskie produkcje są postrzegane jako jedyne - poza przedstawieniami Krystiana Lupy - ambitne punkty na afiszu Starego Teatru. Tymczasem w przypadku "Dam i huzarów" reżyser nie dał nic oprócz sprawnego teatralnego rzemiosła i upartego brnięcia w jedną toporną stylistykę. Sądząc jednak po reakcjach krytyki (recenzent "Gazety Wyborczej" pisze o "znakomitym" spektaklu, recenzent "Rzeczpospolitej" o spektaklu "drapieżnym"), co poniektórzy dali się nabrać na markę reżysera i - było nie było - markę teatru.

"Kto jak kto, ale Kutz musi wiedzieć, o czym robi Fredrę"... - myślał sobie jeden z drugim. A prawda jest taka, że Kutz nie wie. Krakowskie "Damy i huzary" udają coś, czym nie są. Jak drewniany koń trojański, postawiony z boku sceny. W jego brzuchu skrywa się nieźle zaopatrzony barek: w środku piwo, wódeczka, kiełbacha.

Reżyser nie szukał w tekście problemu, nie stawiał niewygodnych pytań. Gdyby je zadał, nie byłoby teraz kłopotów z powiedzeniem, o czym jest ta sztuka. O wrednych, pazernych babskach? O walce płci? O chwale męskiej przyjaźni? A może to obyczajowa anegdota z myszką, jak to starego chłopa swatali z młodą? Na nic tłumaczenie, że to tylko lekki repertuar, że ma być wesoło i głupio jak w farsie. "Damy i huzary" Kutza zaczynają się żartem i żartem się kończą.

Wygłupianie się

Podejrzewam, że albo Kutz przestał wierzyć, że można jeszcze coś z pomocą teatru zwojować, albo robi za przeproszeniem w konia widzów, krytyków i, co najprzykrzejsze, aktorów Starego Teatru. To, co wyprawiają na scenie krakowskie gwiazdy, to nie jest granie - to jest wygłupianie się. Robienie min, czekanie na brawa, odrabianie zadanych gagów. Wszystkie postaci bazgrze się tu grubą krechą jak karykaturę.

Aktorzy (i to kto: Trela! Polony! Kozak!) zdają się wierzyć, że stany emocjonalne, dążenia bohaterów komedii biorą się ot tak, na szast-prast spod końskiego kopyta. Pstryk, i ktoś w kimś się zakochuje, pstryk, i ktoś zmienia poglądy o 180 stopni.

Tymczasem bohaterowie komedii nie są głupsi od bohaterów tragedii, tylko funkcjonują w inaczej urządzonym świecie. Fredro nie pisał fars, ale komedie z rysą, drugim dnem, intelektualną lub moralno-obyczajową zagwozdką. Można na dwa sposoby radzić sobie z takim repertuarem. Albo podwyższać świadomość postaci, albo zapomnieć, że mają jakąkolwiek świadomość. W pierwszym przypadku Fredro brzmi tak jak trzeba, w drugim Fredry po prostu nie ma. Zmartwię jednak tych, którzy myślą, że jak nie będzie Fredry, to będzie przynajmniej soczysta farsa. Guzik. Farsy także nie ma. To z tego powodu w "Damach i huzarach" Kutza poziom żartów aktorskich i reżyserskich do pięt nie dorasta poziomowi żartów autora.

Machnięcie ręki

A jednak widownia chichocze, bije brawo co scena, dogaduje bohaterom jak przed telewizorem. Sam się parę razy roześmiałem, na przykład kiedy chudziutki bidula Jerzy Trela (Major) grał staruszka z niespodziewaną erekcją albo kiedy Anna Polony (Orgonowa) pokazywała, jak może wyglądać chora na epilepsję. Tylko że jeśli śmieszą mnie do rozpuku takie numery serwowane mi przy okazji inscenizacji Fredry, to znaczy, że zgłupiałem, że zgłupieliśmy do szczętu.

Rozumiem, że w każdym polskim mieście musi być teatr schlebiający gustom niskim, "teatr-odmóżdżacz". W porządku, ale dlaczego w Krakowie musi to być akurat Stary Teatr, z jego tradycją i jego dotacją? Powie ktoś, macie to, co chcecie, na co jako widownia zasługujecie. Czy ktoś oczekiwał czegokolwiek więcej? Ktoś się oburzył? Ktoś zaprotestował? A jeśli Kutz od samego początku wiedział, jak będzie z wykonaniem i odbiorem, więc na wszystko machnął ręką i kazał biegać wte i wewte czterem młodym ładnym aktorkom. Dziewczyny trzęsą kuperkami i staniczkami. Pewnie o to chodziło. Tylko że wtedy koń na scenie jakby nie ten, co trzeba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji