Artykuły

Ciało - miarą wszechrzeczy

Reżyserka stawia pytania o istotę i granice sztuki, o jej związki z show biznesem, o wolność artysty, wagę słowa i relacje międzyludzkie - o spektaklu "Body Art" w reż. Any Nowickiej w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu pisze Agnieszka Straburzyńska-Glaner z Nowej Siły Krytycznej.

9 marca 2013 roku na deskach Teatru im. Wilama Horzycy odbyła się polska prapremiera sztuki "Body Art" Igora Bauersimy i Rejane Desvignes w reżyserii Any Nowickiej. Reżyserka, założycielka i dyrektorka teatru Barakah, jest już znana toruńskiej widowni choćby z "Porucznika z Inishmore" (premiera - 6 maja 2012 r.). Tym razem, sięgając po tekst szwajcarskich autorów, stawia pytania o istotę i granice sztuki, o jej związki z show biznesem, o wolność artysty, wagę słowa i relacje międzyludzkie. Kwestie te nie są dla polskich widzów teatralnych nowością, niemniej jednak forma, w jakiej podjęte zostały przez Nowicką, zasługuje na słowo uznania.

Ów groteskowy traktat moralny otwiera scena pozornie wyłączona z fabuły przedstawienia, mająca kluczowe znaczenie dla płaszczyzny interpretacji. Oto staje przed nami człowiek witruwiański XXI wieku. Nagi, w postawie znanej ze szkicu Leonarda, lecz zwrócony do widowni plecami; wpisany zostaje w obraz współczesnego świata. Przemykające przed naszymi oczami migawki, chaotyczne i fragmentaryczne urywki filmowych dokumentów nie pozwalają stworzyć spójnego obrazu historycznej rzeczywistości, służą natomiast kreacji wizerunku człowieczego ciała jako płaszczyzny zapisu świata w dynamice przemian oraz kulturowych doświadczeń jednostek. Dramatyzm projekcji Krzysztofa Rosy współkształtuje dysharmoniczna, nieco psychodeliczna i budząca emocjonalny niepokój muzyka Piotra L. Lewickiego. Gdy napięcie osiąga punkt kulminacyjny, zapada ciemność i nastaje cisza. Po chwili przenosimy się w świat Lei i Freda.

Ona (Aleksandra Bednarz) - to początkująca aktorka, bezskutecznie czekająca na propozycję znaczącej roli. Przekonana o swym powołaniu i randze obranego zawodu odrzuca dobrze płatną, lecz mierną artystycznie ofertę pracy. On (Tomasz Mycan) - to niespełniony owładnięty niemocą twórczą literat. Podczas gdy kolejne próby napisania powieści życia kończą się fiaskiem, Fred zarabia na życie grosze pisaniem felietonów. Rys psychologiczny bohaterów współkształtuje - zgodnie z zasadą milieu - przestrzeń, w której się znajdują. Niewielkie mieszkanie, ogólny nieporządek, brud i bieda znajdują odbicie w kreacjach charakterologicznych postaci. A jednak - o dziwo - ów bezładny, chaotyczny i surowy świat Lei i Freda zdaje się być w swym nieuporządkowaniu stosunkowo spójny i statyczny. Dopiero pojawienie się kolejnego bohatera zaburza tę przedziwną równowagę chaosu i marazmu.

Tiger (Paweł Kowalski) to stary znajomy Lei i Freda, dziś uznany na świecie artysta, mieszkający w Stanach, żyjący w dostatku. Pierwsze spotkanie, choć suto zakrapiane alkoholem i na pozór bardzo familiarne, od samego początku podszyte jest wzajemną niechęcią i zazdrością. Tiger, stojący teraz pomiędzy kochankami, zaburza tę dość trudną, lecz jasno określoną relację Lei i Freda. Zaburza ją na dwu płaszczyznach - emocjonalnej (powraca temat uczucia, jakie w czasach szkolnych dzieliło Leę i Tigera) oraz artystycznej - Tiger, jako artystyczny biznesmen i człowiek sukcesu stoi w wyraźnej opozycji do zrujnowanego i nieistniejącego w świecie artystycznym Freda. Na tym nie kończy się jednak zamęt wprowadzony przez przybysza zza wielkiej wody. Napięta atmosfera i słowne utarczki to dopiero początek - właściwym clou jest zawiązana przez Tigera i Alexa (Arkadiusz Walesiak) intryga, dokonująca się dzięki projektowi artystycznemu pod nazwą "Prawdziwy przyjaciel". Tiger, fingując własną śmierć, stawia zobowiązanych przysięgą przyjaciół, w kuriozalnej sytuacji - muszą bowiem przebywać z (rzekomym, choć w ich przeświadczeniu autentycznym) trupem artysty. Tiger czyni zatem przedmiotem sztuki własne ciało. Ów nad wyraz udatny koncept pozwala postawić w stan oskarżenia wszystkich poza Alexem bohaterów: Freda, Leę i jej przyrodnią siostrę - bezwzględną Naomi (Matylda Podfilipska).

Spektakl wybrzmiałby najpełniej, gdyby zakończył się sceną sądu Tigera nad "przyjaciółmi" i "kochanką" - moment, gdy wszyscy w milczeniu i w poczuciu porażki odchodzą, pozwala widzowi oddać się zadumie nad poruszonymi przed chwilą problemami. Bez prób odautorskich sugestii, bez ścieżek interpretacji. Końcowy "Hymn o miłości", choć w nowoczesnej aranżacji, wprowadza do opowieści zbędny w moim odczuciu nastrój patosu, przenosząc końcowy akcent bez jakiejkolwiek płynności na problem miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji