Artykuły

Końca świata nie będzie

Taki świat nie może się nawet porządnie rozpaść - o spektaklu "Merylin Mongoł" w reż. Bogusława Lindy w Teatrze Ateneum w Warszawie pisze Karolina Matuszewska z Nowej Siły Krytycznej.

Gdyby Anton Czechow urodził się sto lat później, prawdopodobnie mieszkałby w Jekaterynburgu i nazywał się Nikołaj Kolada. Jego bohaterowie nie byliby przedstawicielami upadającej arystokracji, która wciąż żyje przeszłością i niemożliwymi do spełnienia marzeniami, ale należeliby do szerokiego grona biednych, prostych ludzi, którzy próbują jakoś radzić sobie w otaczającym ich niesprzyjającym świecie. Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku towarzyszyłyby im podobne uczucia: samotność, tęsknota za lepszym życiem, odrzucenie, brak ciepła i miłości. Jest jednak pewna różnica między Czechowem a Koladą. Autor "Trzech sióstr" wierzył jeszcze w istnienie jakiejś przyszłości - wiedział, że coś pozostanie po jego bohaterach, a życie będzie toczyć się dalej. U Kolady takiej wiary już nie ma. "Żyjemy tak, że to musi się wreszcie skończyć" - mówi Ola, główna bohaterka "Merylin Mongoł". I rzeczywiście - zapowiadany przez cały dramat koniec świata wreszcie faktycznie nadchodzi.

Na takie ostateczne rozwiązanie nie zgadza się jednak Bogusław Linda, który wyreżyserował "Merylin Mongł" w warszawskim teatrze Ateneum. W jego spektaklu żadnego końca świata nie ma, nic nie spada na głowę, żadnych wstrząsów ani tąpnięć. Jest tylko delikatne i symboliczne rozmontowanie ścian domu, w którym żyje Ola. Bohaterowie nawet go nie zauważają. Dziwi to, szczególnie w tak realistycznej konstrukcji całej przestrzeni. Na scenie zaprojektowanej przez Małgorzatę Szczęśniak widać wytapetowane pokoje, w których stoją najpotrzebniejsze meble, duży betonowy balkon, jest też miejsce dla wykładzin, umywalki, lodówki i skrzyń z jabłkami z przydomowego ogrodu. Co więcej, do spektaklu zaanektowano również część widowni, na której zaaranżowano fragment korytarza i klatki schodowej. Cała ta misternie skomponowana dosłowność miejsca zostaje nie tylko nie rozpada się w finale przedstawienia, ale również jest nieustannie kwestionowana przez działania aktorów, którzy za nic mają sobie umowne ściany i zamknięte drzwi pokojów. Można powiedzieć, że w dzisiejszym teatrze to drobiazg, na który nie powinno się już w ogóle zwracać uwagi. Ja jestem innego zdania i nic nie poradzę na to, że kiedy widzę np. takiego Aloszę, który wstaje od swojego biurka i obchodząc je, wychodzi przez ścianę na klatkę schodową i przez kolejną wyimaginowaną dziurę wraca do swojego pokoju, w żaden sposób nie potrafię się skupić na tym, o czym mówi.

Mówienie zresztą to kolejny interesujący aspekt tego przedstawienia. Nikołaj Kolada bronił się kiedyś przed zarzutami o nadmierne wykorzystywanie wulgaryzmów w swoich dramatach, mówiąc, że zależy mu wyłącznie na posługiwaniu się pięknym językiem rosyjskim, który przecież "bywa różny". Widać to znakomicie również w polskich tłumaczeniach Jerzego Czecha, gdzie słownictwo potoczne miesza się z wyrafinowanymi konstrukcjami gramatycznymi czy stylistycznymi, dając możliwość mówienia w piękny i przystępny sposób o rzeczach ważnych, czasem także filozoficznych. W efekcie z pozoru obsceniczne kwestie, jak choćby "skończyło się babci sranie" nabierają poetyckości. W warszawskim przedstawieniu niemal w ogóle to nie wybrzmiewa. Sensy i rytm tekstu oddaje właściwie tylko Olga Sarzyńska grająca Olę, miejscami także Agata Kulesza w roli jej siostry Inny. Gubi się gdzieś jego wdzięk i komizm języka tego dramatu. Publiczność, z niezrozumiałych dla mnie powodów, wybucha gromkim śmiechem wyłącznie po słowach, które nie nadają się do publicznego zacytowania.

Notabene, wulgaryzmy to jedyne słowa Marcina Dorocińskiego (Misza), które w ogóle docierają do dalszych rzędów widowni. Aktor pracujący głównie na dużym ekranie pokazał, że teatr nie jest jego naturalnym środowiskiem. Przede wszystkim zdążył już chyba zapomnieć o znaczeniu impostacji, bez której być może da się obejść na planie filmowym, ale na scenie (szczególnie, gdy nie ma mikrofonów ani mikroportów) raczej trudno. Jego Misza bełkocze niezrozumiale pod nosem, co może i życiowo nie kłóci się z wizerunkiem prowincjonalnego osiłka, ale na pewno nie sprzyja jego scenicznego obecności. Sprawia też, że jest on wyłącznie czystą, brutalną siłą, działającą, kiedy trzeba kogoś pobić albo polać wódki.

Nieco ciekawszy jest Alosza Dariusza Wnuka. Aktor stworzył postać nieśmiałego, zastraszonego inteligenta z obowiązkowymi okularami na nosie, który nie widzi niczego poza swoimi książkami. Mówi niepewnym, wysokim głosem i śmieje się niespokojnie, trochę sztucznie. Zmiana, jaka zachodzi w nim po pobiciu przez Miszę, jest bardzo wyraźna. Nerwowość staje się agresywna, cała postawa ciała bardziej pewna, a ton głosu mężnieje. Takiego Aloszy należy się obawiać jako nieobliczalnego i bezdusznego człowieka. Słabością tej roli jest jedynie scena alkoholowego upojenia, w której zataczający się chłopak opowiada o swojej miłości do wielkiej literatury rosyjskiej. Jego groteskowe zgięcie w pół i chwianie się na nogach usztywnia ciało, zamiast je rozluźniać, a słowa alkoholowego bełkotu stają się kompletnie niezrozumiałe. Po raz kolejny zawodzi jedna z ważniejszych w teatrze spraw - komunikatywność.

O wiele lepiej wypadają żeńskie role "Merylin Mongoł". Inna Kuleszy jest karykaturą samotnej kobiety po przejściach, która ubarwia swoje życie beztroską i alkoholem. Marząc o wyrwaniu się z prowincjonalnego miasteczka, nie boi się nawet upokorzenia, kiedy na klęczkach błaga Aloszę, aby zabrał ją ze sobą. Pozornie wierzy w jego obietnicę, kiedy jednak spakowana siedzi już w kurtce na łóżku i żegna się z Olą, w jednej chwili traci cały swój zapał. Uśmiech schodzi z jej twarzy, a głos brzmi smutno i ciężko. Inna to mądra kobieta, która w chwilach trzeźwości widzi całą ponurość otaczającego ją świata i wie, że nigdy się z niego nie wyrwie.

Olga Sarzyńska stworzyła zdecydowanie najpełniejszą postać. Jej Ola zwana Merylin Mongoł łączy w sobie kokieterię amerykańskiej gwiazdy z prowincjonalnym światopoglądem prostej dziewczyny. Ubrana w lekki peniuar wdzięczy się przed Aleksym, przybierając coraz to bardziej wymowne pozycje i pokazując kolejne części ciała. Na nogach ma jednak grube wełniane skarpetki, które uniemożliwiają jej osiągnięcie seksapilu gwiazdy srebrnego ekranu. W świecie Kolady lepsza Merylin nie mogłaby się zjawić. Ola gdzieś w głębi zdaje sobie z tego sprawę, dlatego próbuje zachęcić Aloszę także w inny sposób. Ani na chwilę nie przestając się ruszać, mówi bez przerwy o wszystkim, co tylko przyjdzie jej do głowy. Sarzyńska nie różnicuje przy tym, czy chodzi o Boga czy o kłótnie sąsiadów - wszystko należy do życia jej bohaterki, jest jednakowo zwyczajne i nie wpływa na jej dobry humor. Dopiero w drugiej części przedstawienia Ola pokornieje. Coraz częściej milczy, pogrążając się we własnym, wewnętrznym świecie. Z głupiej dziewczyny zmienia się w jurodiwą, która wie, co jest dobre i co należy robić. Nie popada przy tym w mentorski ton, nikogo nie poucza. Niezwykle wymowna jest przedostatnia scena spektaklu, w której po gwałcie Aloszy leży na swoim łóżku w objęciach Miszy i milczy, nie słuchając siostry krzyczącej do niej z drugiego pokoju.

Szkoda, że Bogusław Linda nie zdecydował się w tym miejscu zakończyć przedstawienia. Byłby to o wiele bardziej sugestywny finał. Świat w jego spektaklu rozpada się bowiem niemal na każdym poziomie, nie sposób odnaleźć w nim czegoś stałego i mocnego. Nawet degrengolada bohaterów zawieszona jest jakby w pół drogi od ostatecznego upadku. Taki świat nie może się nawet porządnie rozpaść. W efekcie oglądamy przedstawienie, które zajmuje nam dwie godziny życia i daje kilka momentów do uśmiechnięcia się pod nosem, a już kwadrans po wyjściu z teatru wylatuje z pamięci. Bo skoro świat się nie skończył i trwa nadal, to po co w ogóle o tym dłużej mówić?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji