Artykuły

Bóg, który daje wolność

- Wierzę, że będziemy sądzeni nie z naszych grzechów, tylko z miłości - mówi MAJA KOMOROWSKA, aktorka Teatru Współczesnego w Warszawie.

Tadeusz Sobolewski: Dlaczego zależało pani, żebyśmy rozmawiali właśnie w Wielkim Tygodniu?

Maja Komorowska: Bo to czas, w którym ma się potrzebę, jakby to powiedzieć, oczyszczania pola, myśli się o tym, co możnajeszcze poprawić, zmienić. Nigdy nie mogłabym powiedzieć, że w tym czasie właśnie będę zajmowała się "grzechami Kościoła", jak napisaliście w zapowiedzi tej rozmowy. Chodzi o co innego: właśnie o oczyszczenie. Od lat spotykam panią w te dni u św. Marcina, w kościele Sióstr Franciszkanek, z którym jest pani związana od stanu wojennego, kiedy działał tam Prymasowski Komitet Pomocy Uwięzionym, Internowanym i Ich Rodzinom. Jak zawsze, będzie pani czytać ten wspaniały fragment z Izajasza: "Nie lękaj się, Jerozolimo (...) Na krótką chwilę porzuciłem ciebie, ale z ogromną miłością cię przygarnę". To mówi Bóg, przez proroka porównany do małżonka.

Wydaje się, że coraz trudniej spotkać w Kościele takiego Boga. Został użyty do polityki, do dyktowania praw, z którymi się często nie zgadzamy, do potępiania jednych i popierania drugich. Każe głosować na tę a nie inną partię.

Ale co to za Bóg, który wypędza ludzi z Kościoła?

- Kilka miesięcy temu głęboko poruszył mnie list otwarty bardzo związanego z Kościołem sędziwego profesora Stanisława Lufta, do Episkopatu, pełen niepokoju z powodu "używania Kościoła do walki politycznej". Podziwiałam również głos o. Ludwika Wiśniewskiego. Zwracał się do biskupów z pytaniem, czy popierają potok oszczerstw i nienawiści. Czytam artykuły innych dominikanów: o. Macieja Zięby, o. Tomasza Dostatniego, czy pani Haliny Bortnowskiej. I pomyślałam, że to jest właśnie moment, kiedy możną a nawet trzeba - tak czuję - zabrać glos. Przed Wielkanocą po wyborze papieża Franciszka. On mówi językiem kompletnie pozbawionym klerykalnego tonu. To ośmiela, daje nam odwagę. Jak pani przyjęła abdykację Benedykta XVI?

- Na początku nie mogłam tego zrozumieć, przecież papież nie abdykuje. Co prawda, Jan Paweł II brał pod uwagę taką okoliczność, jednak poprowadził Kościół do końca, umierał na oczach świata. Ale po pierwszym zdziwieniu gestem Benedykta miałam dla niego taką wdzięczność, jakby nie był papieżem, tylko, nie wiem, moim bliskim znajomym. Co za mądrość, jaka odwaga! On zrozumiał, że takiego Kościoła, jaki jest, nie można dalej poprowadzić. Doszukiwano się tej jednej kropli, która zaważyła najego decyzji: kuria, skandale, korupcja... Ale nie to jest najważniejsze. On w pewnym momencie powiedział: nie. To było jego papieskie "non possumus".

Mówi się, że tą jedną decyzją zdziałał nawet więcej niż całym swoim pontyfikatem.

- Nie umiałabym stawiać takich ocen. Ale myślę, że ludzie po pierwszym szoku zrozumieli jego intencję. I pożegnali papieża, którego, wbrew przydomkowi "pancerny", cechowała skromność, dystans, ciche rozmodlenie. Nic na pokaz. Potem niepokoiliśmy się o przyszłość: kogo wybiorą? Afrykanina? Kanadyjczyka? Arcybiskupa Mediolanu? Wreszcie zobaczyłam - Franciszka, tak prostego, bezpośredniego, ze swoim "buona sera". A przecież przyjął niewyobrażalny ciężar w czasach, gdy Kościół zaczął być odrzucany.

Mam poczucie, że dostaliśmy w jego osobie wielki dar. Czy nie zniszczymy tego, tak jak się dewaluuje pamięć Jana Pawła II, stawiając mu złocone pomniki?

Od 40 lat uczę młodzież. Mam kontakt z ludźmi z różnych środowisk w całej Polsce, nie mówiąc o własnej rodzinie, i widzę, ilu ludzi odchodzi od Kościoła przede wszystkim właśnie młodzież. Myślę, że troska o Kościół to dzisiaj sprawa wspólna dla wszystkich, dla tych, którzy nazywają siebie wierzącymi i niewierzącymi.

Kto jest dla pani opoką Kościoła?

- Od lat jestem związana z Laskami - przedtem z Izabelinem. Te same siostry - franciszkanki służebnice Krzyża - służą nam w kościele św. Marcina na Piwnej. Stamtąd w stanie wojennym jeździliśmy do więzień i obozów internowania.

Kiedy myślę "ksiądz", mam przed oczami Tadeusza Fedorowicza z Lasek i jego brata Alego Fedorowicza, dawnego proboszcza Izabelina, kuzynów mojego męża Jerzego Tyszkiewicza. To byli mistycy. Ksiądz Ali przez całe życie miał jedną sutannę i jedne buty. Przychodzili do niego wszyscy, także ci, co mieli się za niewierzących. Powszechnie uważany był za świętego.

Kiedyś na Radzie Prymasowskiej powtórzyłam przy kardynale Glempie rozmowę robotników na dziedzińcu pewnego klasztoru: "Co to ryle limuzyn?". "Jak to, biskupy przyjechały". "Oj, nie wjadą oni do nieba tymi samochodami!". Józef Glemp tylko się uśmiechnął: "Tak, Kościół powinien być ubogi".

Myślę o prymasie często. Lubiłam go, był mi bliski. Wiem, przez wielu ludzi opozycji nie był akceptowany. Aleja mam inny jego obraz. W stanie wojennym, po każdym wyjeździe do więzień, czekał na moje sprawozdanie. Dawał pieniądze dla internowanych, ale zawsze zaznaczał: "Tylko nie mów, że to ode mnie. Nawet jakbyś powiedziała, to i tak wszystko, co złe, pójdzie na mnie...".

Czy zdarzyło się kiedyś, że w proteście wyszła pani z kościoła?

- Kilka razy, kiedy nie mogłam się zgodzić z tym, co było mówione. Nie mogę pojąć, jak można jedną ręką się modlić, a drugą siać nienawiść.

A był taki moment, z którym do dziś nie może się pani uporać?

- Nie zapomnę tego obrazu. Zginaj profesor Geremek. Jeszcze przed pogrzebem przechodziłam koło kościoła Wizytek. Ludzie trzymali transparenty: "Dziękujemy Ci, Boże, że go zabrałeś"... A potem msza w katedrze, gdzie odczytano list Ojca Świętego, list mądry, piękny - podziękowanie za "Jego umysł". Wychodzimy z katedry, a tam znów czekają z ci transparentami. Czy można sobie wyobrazić większą nienawiść?

Myślę, że Kościołowi nie udało się zatrzymać tej eskalacji nienawiści, tych pochodów, palenia kukieł, "walki o krzyż", zawłaszczania krzyża, oskarżeń o zdradę, "raz sierpem, raz młotem". Wiem, że to było dla księży, dla hierarchii bardzo trudne wyzwanie.

Trudne, ale Kościół nie potrafił znaleźć partnera w prezydencie związanym od zawsze z Kościołem, katoliku. Wspominam o nim specjalnie, bo powszechnie wiadomo, że jest pani kuzynem. Zresztą spotykały panią z tego powodu przykrości: anonimy, telefony itd.

- Jeżeli w demokratycznym kraju można głosić publicznie, że prezydent i premier "mają krew na rękach", jeżeli żadne komisje nie przekonują wierzących w spisek i zbrodnię równą "drugiemu Katyniowi", odpowiedzialność Kościoła za tę sytuację wydaje się ogromna. Tym bardziej trzeba docenić akcję niektórych księży, m.in. rektora kościoła św. Marcina ks. Andrzeja Gałki i innych kapłanów, w tym oczywiście arcybiskupa Kazimierza Nycza - ich sposób myślenia o Kościele.

Wierzę, że będziemy sądzeni nie z naszych grzechów, tylko z miłości. A w sferze, o której teraz mówimy, nie ma miłości, nie ma dobra.

Było - ale w stanie wojennym...

- Tylko że wtedy było łatwo. My i oni. Tam oni - czerwoni, tu my - biali, czyści. Chorobliwe wydaje mi się to nasze przywiązanie do kombatanctwa, do niewoli, jakaś podświadoma tęsknota do niej i niezdolność do wspólnego budowania w czasach wolności.

Inscenizuje się powstanie warszawskie i stan wojenny. Przebieramy się w tamte mundury. Zamiast studiować historię i odkłamywać ją, podsyca się w nas to, co najsłabsze. Karmimy się malowniczym bohaterstwem, tym, jak umiemy walczyć. A budować? Do tego śpiewane przy byle okazji: hymn, "Boże coś Polskę" - dla nas święte pieśni, na baczność - wszystko to w połączeniu z potokiem politycznej nienawiści.

A przecież przez ostatnie dwudziestolecie wiele mogliśmy się nauczyć. Aleksander Kwaśniewski też nie był, jak to się mówi, "z naszej bajki", ale nie przeszkadzało to uszanować w nim dobrego prezydenta, oczywiście z jakimiś potknięciami - ale kto ich nie ma?

Myślę też o generale Jaruzelskim. Nie mogę zapomnieć jego obecności na pogrzebie Jacka Kuronia. Siedział naprzeciwko mnie, w pewnej odległości, jak zawsze wyprostowany. Poruszyło mnie, że ten człowiek, który przecież wie, jak ludzie na niego reagują przyszedł pożegnać Kuronia. Bo go szanował. A co zobaczyliśmy następnego dnia? Kioski oblepione tytułami: "Kat i ofiara". I ich zdjęcia. Patrzyłam na to naprawdę z bólem. Jakimi jesteśmy chrześcijanami? Jakimi ludźmi? Tak niczego nie zrozumieć z tego pogrzebu?

A Jacek Kuroń? Jeśli wierzymy w wieczność, on tam pewnie będzie pierwszy. Tak, wiem, wiem, przeszedł w życiu długą drogę, ale chciałoby się usłyszeć głos obrony, kiedy atakowano go z różnych stron. Po śmierci Gajki szukał Boga. Pisał, że nie może Go odnaleźć. Nie pamiętam już, kto to powiedział: "On Boga nie szukał, ale Bóg go znalazł".

Wszyscy powtarzają za papieżem: Kościół ma być ubogi. Ostatnio metropolita katowicki powiedział, że pieniądze uzyskane przez Kościół z odpisu 0,5 proc. podatku będą szczegółowo rozliczane i transparentne, bo to grosz społeczny.

Dlaczego ubóstwo jest tak ważne?

- Ważne, bo to jest złączenie się z najbiedniejszymi, dla których Chrystus przyszedł na świat. Rozumiemy to dobrze, Kościół ma być ubogi, ale również mądry - to jest tak samo ważne.

Uczenie religii wydaje się sprawą kluczową. Oraz nauczanie tych, którzy będą uczyć. Na co jeszcze czekamy? Wielu uważa, że religia w szkołach nie sprawdziła się, może lepiej, żeby wróciła do parafii. Nie może być przymusowa. Operuje kategoriami nieprzyswajalnymi, często infantylnymi, z innej epoki. Świat jest otwarty, młodzież ma do czynienia z innymi religiami, stawia pytania, nie znajdując odpowiedzi, odchodzi.

A inne zapalne kwestie - reguły, normy, zakazy - uznawane za niepojęte, anachroniczne, skłaniające do hipokryzji? Co pani o tym myśli? Na przykład o celibacie.

- Ksiądz Tischner, zapytany za granicą przez siostrę zakonną, o której godzinie go obudzić, odpowiedział żartem: jak skończy się celibat. Ale pod koniec życia przyznał, że swego celibatu nie żałuje. Są i tacy, którzy nie mogą tego ciężaru udźwignąć. Może ich służbie nie przeszkadzałaby żona i dzieci, jak pastorom ewangelickim i księżom prawosławnym. Wydaje mi się, że terazjest taki czas, kiedy dyskutuje się o otwartym Kościele i trzeba się będzie nad tym zastanowić.

Tak jak nad sprawą małżeństw, w których jedna ze stron została opuszczona: jeśli wierzymy, że sakramenty dają siłę i łaskę, trzeba może znaleźć dla tych ludzi formę pełnego uczestnictwa w mszy św.

Pytają mnie też, co myślę o in vitro. Nie znam się na tym z punktu widzenia lekarskiego, ale wielu księży, którzy się wypowiadają, też nie ma o tym pojęcia. Mogę tylko powiedzieć, że znam rodziców i dzieci, które przyszły na świat dzięki tej metodzie, widzę ich szczęście i zdrowie. Więc jeżeli wierzymy w boski dar mądrości, to trzeba doceniać, podziwiać naukę, która zaszła tak daleko, czego nie można było przewidzieć.

A homoseksualizm?

- Tu moje myślenie powoli się zmienia w stosunku do tego, jak byłam wychowana. Znam prze cięż ludzi wybitnie utalentowanych żyjących w takich związkach, pełnych miłości w stosunku do siebie wzajemnie, w jakiś niezwykły sposób łączących w sobie naturę mężczyzny i kobiety. Jestem z nimi blisko, pracujemy razem w teatrze. Po prostu nie potrafię uznać ich związków, ich miłości za mniej wartościowe. Pan jako autor książki "Człowiek Miron" też to zna i dobrze rozumie. Biblia mówi, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo. Ale czy na pewno do końca rozumiemy tę myśl?

Ludzkość się zmienia. Pan Bóg stworzył świat ku rozwojowi, nie ku martwocie. Rozumiem tylko, że w sprawie aborcji Kościół zmienić stanowiska nie może.

Czy zadawała pani zaprzyjaźnionym księżom trudne pytania, dzieliła się swoimi wątpliwościami?

- Przyszłam kiedyś do księdza Twardowskiego "naskarżyć na Pana Boga". To było w latach 70., po wybuchu Rotundy PKO w Warszawie. Ksiądz Jan wysłuchał mnie, popatrzył i poprosił, żeby poczekać, że zaraz wróci. Po chwili przyniósł mi - nie pamiętam dokładnie, co to było. Chyba jakaś palemka czy rodzaj święconki związanej kokardką, taką, jak tylko mężczyźni potrafią robić. Wyobraziłam sobie, jak pieczołowicie ją wiązał. Dał mi to. I już nie miałam żadnych pytań. Tyle miłości do bliźniego było w tym milczącym geście. Może cała wiara zawiera się w naszych pytaniach?

A gdybym teraz zapytał: Wierzy pani w Boga?

- Czyja wierzę w Boga? I jak wierzę? To pytanie jest we mnie od lat, już od czasu choroby mojej matki. Mimo cierpień odważyła się urodzić trzecie dziecko, miałam wtedy sześć lat, wciąż pamiętam ten straszliwyjęk, chociaż my, dzieci, byliśmy przeniesieni do drugiej części domu. Poród był nieludzki, bez żadnych środków znieczulających, trwał niejeden dzień...

To pytanie idzie za mną od czasu, gdy w Komorowie za okupacji staliśmy pod ścianą, mój brat bliźniak, mama w ciąży i ja (pamiętam, nie bałam się, bo mama trzymała mnie mocno za rękę...). Wiem, że to pytanie będzie ze mną, we mnie do końca - po horyzont. Chociaż... może zaczynam coś wreszcie rozumieć?

Myślę o tym, co przeszło - o moich różnych wypadkach, o cierpieniu: o przeżytym napadzie w windzie, o niedawnym wypadku podczas prób "Idioty" ze studentami. I nie wiem, jak to wytłumaczyć, a chciałabym umieć wytłumaczyć, że są to moje błogosławione okresy.

Cierpienie?

- Nie. Coś innego.

Ale przecież, patrząc na pani kalendarz w ostatnich miesiącach, widać, jak bardzo dużo się u pani dzieje mimo trudnej operacji ręki. Wyliczam na chybił trafił: przedstawienie "Aniołów w Ameryce" Warlikowskiego, Becketta "Szczęśliwe dni", szkolne spektakle "Idioty" i "Braci Karamazow", "Pasja" Pendereckiego w katedrze, koncert w Poznaniu, dyskusja o Bernhardzie w Teatrze Powszechnym, gdzie zastąpiła pani Erwina Axera...

- Gdyby mnie ktoś spytał, kiedy w życiu byłam szczęśliwa, powiedziałabym, że właśnie w tych okresach, najtrudniejszych dla mnie, ale również najszczęśliwszych -jak narodziny syna Pawia - czułam dopełnienie tej naszej tęsknoty, naszego braku. Wiem, że trudno w to uwierzyć, gdy myślę o wszystkich tych przeżytych wypadkach, ale widziane z oddalenia, jakby z lotu ptaka, stały się dla mnie błogosławieństwem.

Mówiłam o tym w książce "Pejzaż": w naszym życiu jest ciągły brak. Tęsknimy za czymś, co było, przeminęło, za ludźmi, których nie ma już z nami, za tym, co kiedyś było możliwe, a teraz już nie jest. Tego braku, rozumianego po norwidowsku, nie możemy się pozbawić, ale możemy starać się go d o p e ł n i a ć. Dopełnić ten brak. Czy nie dlatego tworzymy?

Twórczość jest więc pani szczęściem? A tęsknota synonimem wiary?

- Wie pan... może tak?

Nie zapomnę spektaklu "Nadludzka medycyna" według wspomnień Adiny Blady-Szwajger, lekarki z getta, która podała truciznę dzieciom, żeby nie musiały być tak okrutnie zamordowane.

Grała pani lekarkę, a właściwie aktorkę, która się nią staje.

- To była ważna dla mnie praca. Odchorowałam to przedstawienie. Przestałam po prostu spać. Dostałam wtedy list od nieznajomego człowieka. Napisał, że po obejrzeniu "Nadludzkiej medycyny" "wrócił do domu płakać". Ortodoksyjny Żyd. Przyjechał z teczką, przez cały czas mówił do mnie: pani doktór, i chociaż prostowałam, dalej mówił: pani doktór. Nie wsiadł do windy (ósme piętro), nie tknął jedzenia, które starannie przygotowywałam. Usiadł, patrzył na mnie długo, w końcu spytał: "A pani wierzy w Boga?". Nie umiałam odpowiedzieć od razu, wiedziałam, co przeszedł w obozach, że stracił wszystkich bliskich - przeszedł piekło. Po dłuższym milczeniu powiedziałam: "Staram się wierzyć w Boga. Proszę pana, uczepiłam się tego". A on z największym taktem powiedział po długim milczeniu nie, że Boga w ogóle nie ma, tylko że: "Pani doktór, TAM Boga nie było". Pocałował mnie w rękę i wyszedł.

Rozumiem jego pytanie i jego odpowiedź. To są właściwie pytania bez odpowiedzi, choć ludzie wciąż próbują na nie odpowiadać. Na przykład rabin Kushner w książce "Kiedy złe rzeczy zdarzają się dobrym ludziom" mówi, że Bóg "współcierpiał" z ludźmi w środku tamtego piekła.

- Ale możliwa jest inna odpowiedź, bliższa temu, co teraz czuję. Usłyszałam ją od o. Jacka Salija, kiedy pytałam go o sens cierpienia zadawanego ludziom przez ludzi. Odpowiedział: "A może Bóg został wyrzucony przez zło?". To ludzie go wyrzucili. Ten, który dał nam wolność, wobec zła musi odejść. Pomyślałam: Bóg jest taktowny... Nawet nie próbuje pukać do naszych drzwi, kiedy wie, że tego nie oczekujemy. Umie być cierpliwy. Oglądałem "Pasję według św. Łukasza" Krzysztofa Pendereckiego wystawioną niedawno przez Tomasza Cyza. Mówię: wystawioną, bo w oratorium wpisany był teatr. Pani - w roli Ewangelisty, a od pewnego momentu - w roli Maryi. Jeśli spojrzeć na to jak na dramat, to zawiera on wszystkie stadia ludzkiej niewiary. To wciąż trwa.

Tam jest opisana sytuacja odejścia, braku Boga, który w Wielki Piątek swoją nieobecnością jednoczy wszystkich - wierzących i niewierzących.

- Gdzie jest nieobecność, tam jest tęsknota. Na końcu "Pasji" zapalają się światła. Kolejna szansa zmartwychwstania Może tym razem uda nam się zmartwychwstać? Przez długi czas nie rozumiałam, co mówili mi księża: że trzeba pytać, ale i słuchać, co Bóg mówi do nas. Jak to, słuchać? - myślałam. - Przecież Bóg nie mówi. Może mówi, ale ja go nie słyszę? Teraz rozumiem. Jednak mówi... trzeba się tylko odważyć na Niego otworzyć.

Myślę, że na tym polega tęsknota. Bóg daje człowiekowi możliwość ulecenia wzwyż, jak ja to nazywam, frunięcia. Ale do końca nie możemy frunąć, bo wtedyjuż nas bierze do siebie.

Zostawił samotnym ludziom komunię. Niektórzy chrześcijanie nazywająją "pamiątką". Dobrze, ale jeśli dajemy komuś coś na pamiątkę, to w jakiś sposób cali jesteśmy w tym, co dajemy.

Bezdomny paryski żebrak dokładnie to rozumiał. Zna pan tę opowieść, czy może prawdziwą historię? Zapytano bezdomnego, który przesiadywał w kościele, czy może czegoś potrzebuje, czy przychodzi się modlić. "Janie umiem się modlić" - powiedział i wskazał na tabernakulum: "Przecież On tam nie może siedzieć sam!".

* MAJA KOMOROWSKA

Nigdy nie pojawia się w rolach przypadkowych. Kreacje, w których można ją obecnie zobaczyć: Winnie w "Szczęśliwych dniach" Becketta i Sarah Bernhardt w "Mimo wszystko" Johna Murrella, eto-jak mówią krytycy - prawdziwe medytacje nad sztuką i życiem. Szkota teatru byta dla niej współpraca z Jerzym Grotowskim. Potem przyszły słynne role w przedstawieniach Jerzego Jarockiego, Erwina Axera, Krystiana Lupy. Jest profesorem warszawskiej Akademii Teatralnej. Swoje przemyślenia o sztuce aktorskiej rozwija w książce "Pejzaż". Dla kina odkrył ją Krzysztof Zanussi ("Za ścianą", "Życie rodzinne", "Rok spokojnego słońca", "Cwał"). Występowała u Wajdy ("Wesele", "Panny z Wilka", "Katyń"), Żebrowskiego ("Ocalenie"), Konwickiego ("Jak daleko stąd,jak blisko", "Lawa"), Dzikiego ("Kartka z podróży"). W stanie wojennym działała w Komitecie Prymasowskim przy kościele św. Marcina w Warszawie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji