Artykuły

Niewolnik aktorskich emocji

- Nie ma gotowych przepisów aktorskich. Mam wrażenie, że młodzi ludzie czasem oczekują recept. A tymczasem niezależnie od wieku zawsze lepienie postaci zaczyna się od nowa - mówi JANUSZ GAJOS, aktor Teatru Narodowego w Warszawie.

Janusz Gajos o tym, co dostarcza mu adrenaliny, i nowym filmie Ryszarda Bugajskiego - opowiada Barbarze Hollender

W "Układzie zamkniętym" Ryszarda Bugajskiego gra pan prokuratora o niechlubnej partyjnej przeszłości. To jeden z nielicznych polskich filmów należących do nurtu kina politycznego.

Janusz Gajos: Nie chciałbym, żeby ten film został przypisany konkretnej opcji politycznej. Dla mnie to opowieść o naszych przypadłościach w życiu społecznym. Niektórzy uznali, że w 1989 roku w Polsce zaczął się raj. A przecież zmiana ustroju nie sprawia, że ludzie przestają być zakłamani, chciwi, nieuczciwi. Charakteru i przyzwyczajeń nie da się przekształcić jednym ruchem. Stary sposób myślenia ciągnie się siłą bezwładności. I o tym też jest ten film.

Bugajski pokazuje, że ludzie kiedyś skompromitowani wcale nie zostali odstawieni na boczny tor. Wciąż zajmują wysokie stanowiska, także w administracji państwowej i instytucjach wymiaru sprawiedliwości.

- W filmie retrospekcje cofają nas do czasu studiów mojego bohatera. Pytałem Bugajskiego: "Co się działo później? Jak to się stało, że facet z taką przeszłością pełni odpowiedzialne funkcje w nowym systemie?". Mogłem zagrać człowieka, który do późnego wieku został na stanowisku, zachowując swój cynizm. Ale też mógł to być inny przypadek. Wielu ludzi w okresie transformacji przewartościowało podejście do życia, polityki. Nie ukrywam, że mieliśmy trudności ze zdefiniowaniem tej postaci.

Kino często oferowało panu takie role: w "Człowieku z żelaza", w "Dyrygencie", w "Ucieczce z kina Wolność", w "Psach", w "Przesłuchaniu". I zwykle pan tych ludzi bronił, pokazując także ich ludzką twarz.

- Starałem się znaleźć coś, co dawało szansę spojrzenia na bohatera jak na człowieka. To rodzaj uczciwości w traktowaniu postaci. Nawet w majorze z "Przesłuchania", który jest symbolem zła, próbowałem dogrzebać się jakiejś ludzkiej cechy.

Rzadko staje pan przed kamerą. Zastanawiam się, jak pan wybiera role. Czy aktor w pana wieku, z pana doświadczeniem i talentem, ma co grać?

- W scenariuszach szukam prawdy. Czegoś, co mógłbym z podniesionym czołem zaproponować publiczności. Chcę mówić o sprawach poważnych, szanując inteligencję widza. Niestety, dla młodych twórców aktor 70-letni jest niemal jedną nogą w grobie. Oferują mi role umierających dziadków. A mnie ten zawód wciąż fascynuje, dostarcza soków życia i zastrzyku adrenaliny.

Kazimierz Kutz powiedział kiedyś, że wielkiego aktora uczyniło z pana poczucie odtrącenia. To, że zdawał pan kilka razy do szkoły. To, że po "Czterech pancernych i psie" długo utożsamiano pana z blond chłopcem z niebieskimi oczami. A pan chciał pokazać, że jest kimś innym. I dopiero po latach przerwy wrócił pan na ekran jako dojrzały aktor.

- Przeżyłem dwa niełatwe okresy. Jako młody chłopak wiedziałem, że bardzo chcę być aktorem, a ludzie, od których to zależało, tłumaczyli mi, żebym dał sobie spokój. Odsłużyłem wojsko i spróbowałem jeszcze raz. Kiedy za czwartym podejściem się udało, miałem poczucie, że coś sobie i innym udowodniłem. W szkole zaczęto kiwać głowami, że się nadaję. A potem przyszedł serial, po którym znowu traktowano mnie jak młodego człowieka, który zdobył popularność, ale niewiele umie. To mnie irytowało. Mając niecałe 30 lat, doszedłem do wniosku, że nie o to mi chodziło.

Jak pan reaguje, oglądając dzisiaj "Czterech pancernych"?

- Dobrotliwym uśmiechem, jaki pojawia się przy oglądaniu albumu ze starymi zdjęciami. Miałem w tym serialu jedno szczęście: poznałem wielkich aktorów, uczyłem się zawodu w praktyce. Oczarowany patrzyłem, gdy Tadeusz Fijewski po klapsie stawał się innym człowiekiem, niż był przed chwilą. A to, co stało się potem? Musiałem swoje odczekać. Trzeba trochę pożyć i popracować.

A trzeba?

- Tak. Sława może spaść na aktora w każdym momencie, do świadomego uprawiania tego zawodu się dorasta.

Jak patrzy pan na młodych ludzi, którzy marzą o roli w telenowelach? O tym, czego pan nie ceni?

- Ze szkół teatralnych co roku wychodzi armia nowych aktorów. Na rynku robi się tłok. Serial, nawet mało wartościowy, jest próbą zaistnienia. Rzecz w tym, żeby znalazł się ktoś, kto młodego aktora wyciągnie z tłumu. Tak jak Zygmunt Hübner, który przychodził do teatru, oglądał spektakl i widział, że jakiś epizod jest świetnie zagrany.

A co pan mówi swoim studentom?

- Staram się przekazać im własne doświadczenia. Można nauczyć się teorii, historii, ale sedna aktorstwa - nie. To każdy musi znaleźć w sobie. Powtarzam więc studentom: "Szukaj, a ja ci pomogę, bo dzięki swojemu doświadczeniu chyba wiem, jak ta forma powinna wyglądać".

Chyba czy wiem?

- Nie ma gotowych przepisów aktorskich. Mam wrażenie, że młodzi ludzie czasem oczekują recept. A tymczasem niezależnie od wieku zawsze lepienie postaci zaczyna się od nowa.

Ale można chyba przygotować się do roli jak De Niro? Uczyć się boksu albo spędzać czas na oddziale psychiatrycznym?

- Na końcu i tak decyduje wrażliwość. Intuicja, wyczulenie na prawdę. To podstawa, potem dopiero trzeba świadomie budować bohatera i znaleźć formę, która pozwoli najlepiej dotrzeć do widza.

A jest coś takiego jak charakter aktora? Skłonność do życia ekspansywnego, publicznego? Dzisiaj gwiazdy fotografują się w domu i w czasie bankietów. Pan jest zaprzeczeniem tego stylu.

- Nie ma charakteru aktora. Jest charakter człowieka. Są tacy, którzy chcą być rozpoznawalni. Przypominają, że istnieją, nawet przygotowując z fotografami ustawki. Nie jestem zwolennikiem narzucania się za wszelką cenę. I widać też tak można.

Są role, które panu samemu wydają się ważne?

- W teatrze długo nie miałem okazji grywać ważnych rzeczy. Byłem u Dudka Dziewońskiego, gdzie się wiele nauczyłem, potem wylądowałem u Gustawa Holoubka, krótko to trwało. Ważny stał się dla mnie "Swidrygajłow" w Powszechnym. Dotknąłem w nim czegoś, co mnie szalenie frapowało. Jak to u Dostojewskiego. Czym jest dobro? Skąd się wzięło zło? Czy zło zawsze jest złem, a dobro dobrem? Ta grzebanina w uczuciach jest niesamowita. W kinie przełomowe było dla mnie spotkanie z Filipem Bajonem, który mnie - facetowi po "Pancernych" i Tureckim - zaproponował w "Wahadełku" rolę człowieka chorego na schizofrenię, niedającego sobie rady z życiem i relacjami z matką. Spotkanie z Kazimierzem Kutzem dotyczyło tego samego, tylko na o wiele większą skalę. "Opowieści Hollywoodu" były wyzwaniem, które dawało wielką szansę ale wymagało sporej odwagi. Kutz zaryzykował i chwała mu za to.

Łączył was Śląsk, pan przecież pochodzi z Dąbrowy Górniczej.

- No, nie, on mówi, że jestem "pieprzonym Zagłębiakiem". Takie spotkania budują nowe życie człowieka, który jest na bocznym torze. Wiele mu zawdzięczam.

Nigdy nie zrezygnował pan z teatru. On jest stale ważny?

- Najważniejszy. Wiele rzeczy w nim wydaje mi się dziś chybionych i nadętych niepotrzebną pychą. Tymczasem teatr jest jedynym rodzajem sztuki, który musi działać tu i teraz. Nie może czekać. Muzyka, literatura, malarstwo mogą zostać odkryte po latach, gdy przyjdzie ich czas. Teatr musi się stać i osiągnąć swój cel dzisiaj o 19. Jeśli tego nie zrobi, przegrywa. No, ale jednocześnie rozumiem, że nowej formy szukać trzeba. I pocieszam się, że z każdej zawieruchy wypływa coś, co potem jest użyteczne.

Ucieczką jest dla pana fotografia. Tam pokazuje pan, jak pan widzi świat.

- Fotografowanie sprawia mi przyjemność. To dla mnie rodzaj uwolnionego od wszelkich rygorów oglądania świata. Przyzwoitość kazała mi zajrzeć do podręczników, jak to działa, jak komponuje się kadr. Ale znajduję w nich rzeczy, które już i tak wiem i wyczuwam intuicyjnie.

W zdjęciach z teatru jest pana stosunek do aktorstwa i męki, która się z tym zawodem wiąże.

- Dobrze pamiętam zapach, kiedy po raz pierwszy wszedłem za kulisy. I swoje emocje, gdy zobaczyłem, jak wygląda pusta widownia. Lubię tajemnicę teatru, która dla kogoś niezwiązanego z tym tak emocjonalnie może się wydawać bredzeniem od rzeczy, ale ja jestem niewolnikiem tych emocji.

I znowu wychodzi z pana ta wielka miłość do zawodu. Pan chyba lubi być aktorem?

- Bardzo. Lubię nawet myśleć o tym zawodzie. On mnie trzyma w pionie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji