Jarzyna? Wyborny!
Cieszę się, że moja skromna recenzja stała się trampoliną do poważnego tekstu o zachwianiu hierarchii wartości w sztuce i w ocenach sztuki. Zjawisko niewątpliwie, także moim zdaniem, istnieje, ale święte oburzenie na obecną sztukę nie jest roztropne, bo niczego nie wyjaśnia i nie rozwiązuje zagadnienia.
Teatr Jarzyny odbija realność, by tak rzec, masową, jednostronnie, ale zgodnie z przykazaniem Szekspira, ukazując światu jego piętno. Że nie proponuje lekarstwa - cóż, pozostawia wolną wolę widzom, wreszcie sztuka nie jest od tego. Wizja stosunków miłosnych w spektaklu "Magnetyzm serca" może się wydać przeraźliwa, nie przestaje jednak przez to być prawdziwa. A sądzić artystę za to, że ukazuje prawdę, jest grubym nieporozumieniem, prawda skrywana i tłamszona, kazi bardziej niż prawda wykrzyczana. Jeśli zaś chodzi o tzw. wierność Fredrze, to uważam, że interpretacja Jarzyny jest uprawniona, to jakby odczytanie "Ślubów panieńskich" przez "Białe małżeństwo" Różewicza.
I chciałabym sprostować, że różne dotknęły mnie plagi, ale na pewno nie choroba wściekłych owiec, czyli owczy pęd. Ani jego odwrotność, czyli pisanie na przekór większości. Jeśli piszę, że Grzegorz Jarzyna jest wybitnie utalentowanym i umiejętnym artystą, to dlatego, że tak właśnie ja uważam. Tego samego zdania jest Erwin Axer, mówi on, że Jarzyna ma niespotykane w tym wieku metier. A tak się składa, że w kwestiach teatralnych wolę nie mieć racji z Axerem niż mieć rację z kim innym.