Artykuły

Każdego z nas na siłę wpycha się w chorobę

- Chciałem zachować jakiś złoty środek: nie iść w peruki i kostium z czasów Ludwika XIV, ale nie miałem też zamiaru na siłę uwspółcześniać tego przedstawienia. Stosuję więc typowe teatralne znaki, budując formę, która najlepiej pasuje do tego materiału - mówi reżyser TOMASZ MAN przed premierą "Chorego z urojenia" Moliera w Teatrze Miejskim w Gdyni.

O antybiotykach jako sposobie na wszystko i o nie docenianiu Moliera w dzisiejszym teatrze opowiada Tomasz Man, reżyser spektaklu "Chory z urojenia", który powstaje na scenie gdyńskiego Teatru Miejskiego.

Przemysław Gulda: Skąd pomysł, żeby zrealizować w gdyńskim teatrze klasyczny dramat Moliera?

Tomasz Man: Zaczęło się od rozmowy z dyrektorem teatru, Krzysztofem Babickim i wstępnej przymiarki do tego, jaki tekst mam wystawić. Najpierw zastanawialiśmy się nad wyborem autora i stwierdziliśmy zgodnie, że powinien to być właśnie Molier. Bo fascynował mnie on od zawsze, od zawsze mnie do niego ciągnęło. Realizowałem zresztą już kiedyś jego tekst w teatrze w Zielonej Górze. To był "Skąpiec", wystawiany pod tytułem "Harpagan". Dziś nie ceni się tego autora tak bardzo, jak na to zasługuje, wszyscy na pierwszym planie stawiają raczej Szekspira, a o Molierze pamięta się o wiele rzadziej. Oczywiście z wyjątkiem Francji, tam Molier zawsze był i nadal jest na pierwszym miejscu. Molier miał znakomite wyczucie aktualnych problemów i umiał o nich mówić z wielką ostrością i wyrazistością. Nota bene bardzo często ściągało to na niego spore niezadowolenie i problemy zawodowe i życiowe - nie raz był blisko utraty posady ze względu na to, że w swojej satyrze nie miał żadnej litości.

Ale czy ta czujność Moliera przekłada się jakoś na dzisiejsze czasy? Na ile jego teksty - choćby właśnie "Chory z urojenia" brzmią dziś aktualnie?

- Moim zdaniem bardzo. Przecież tam są poruszane problemy, z którymi każdy z nas styka się na co dzień. Potworna hipochondria wciskana nam z każdej strony to jest fakt dziś jeszcze bardziej chyba wyrazisty niż za czasów Moliera. Wystarczy przez chwilę pooglądać telewizję, żeby zostać zbombardowanym prawdziwą lawiną reklam cudownych środków na wszystkie dolegliwości, które - jak chcą nas przekonać ci, którzy próbują nam je sprzedać - na pewno nam dokuczają. W tekście Moliera uparcie powraca lewatywa jako cudowny środek na wszystko, dziś jest dokładnie tak samo: ile razy idę z moim dzieckiem do lekarza, mogę mieć absolutną pewność, że ten zaaplikuje mu antybiotyk.

A robi Pan jakieś zmiany w tekście, jak to się teraz bardzo często zdarza? Dopisuje Pan coś Molierowi? Skreśla? Modyfikuje?

- Nie modyfikuję tekstów innym autorom. Nie czuję takiej potrzeby. A poza tym jako, że sam jestem autorem tekstów dramatycznych, wiem, jak ciężko dobrze przygotować materiał, który ma trafić na scenę. Najchętniej zabieram się za teksty, które nie potrzebują jakiejś wielkiej destrukcji i dekonstrukcji, żeby się dobrze sprawdzić na scenie. W tym przypadku też absolutnie nie było takiej potrzeby. Nie dość, że ten dramat jest bardzo dobrze skonstruowany, na dodatek pracujemy na bardzo dobrym tłumaczeniu. To dzieło Tadeusza Boya-Żeleńskiego, materiał bardzo lekki, zabawny i dowcipny. A na dodatek brzmiący bardzo świeżo i jak najbardziej współcześnie, więc na tym poziomie nie było najmniejszej potrzeby robienia żadnych poważnych zmian, co najwyżej jakieś drobne retusze tu i ówdzie.

A na poziomie inscenizacji? Jaką Pan przyjął strategię?

- Chciałem zachować jakiś złoty środek: nie iść w peruki i kostium z czasów Ludwika XIV, ale nie miałem też zamiaru na siłę uwspółcześniać tego przedstawienia. Stosuję więc typowe teatralne znaki, budując formę, która najlepiej pasuje do tego materiału. Ważną rolę w spektaklu będzie odgrywała muzyka, która przygotowuje Marek Otwinowski z zespołu Karbido, a więc znajdzie się w niej miejsce na raggae i na kilka muzycznych cytatów, to powinno idealnie dopełnić całości mojego pomysłu na inscenizację tego tekstu.

To będzie Pana kolejna realizacja w Gdyni, czemu tak często wraca Pan do Teatru Miejskiego?

- Bardzo lubię to miasto, bardzo lubię ten teatr. Wszystko jest w nim takie, jak powinno być w teatrze, począwszy od rozsądnej i wrażliwej dyrekcji, poprzez znakomity, utalentowany zespół, aż po zaangażowaną ekipę techniczną. Zestawienie wszystkich tych elementów sprawia, że tu się bardzo chce pracować - czuje się wsparcie tych wszystkich ludzi i ich entuzjazm. Praca w takiej sytuacji jest wielką przyjemnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji