Artykuły

Spór o mur

"Zemsta" w reż. Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze Polskim i w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Zdzisław Pietrasik w Polityce.

Teatry świętują 220 rocznicę urodzin Aleksandra Fredry, wybierając z jego bogatego dorobku głównie "Zemstę". Zapewne mówi to coś ważnego nie tylko o teatrze, ale również o współczesnej Polsce.

Mamy właśnie dwie najświeższe "Zemsty" na stołecznych scenach. Najpierw na słupach ogłoszeniowych pojawił się plakat zapowiadający spektakl w Och-Teatrze: popularni aktorzy, Wiktor Zborowski i Cezary Żak, z twarzami pomalowanymi na biało-czerwono, niczym kibice udający się na mecz z udziałem narodowej reprezentacji piłkarskiej. Fizjonomie mało sympatyczne, usta zacięte, oczy przymknięte. Następnie zobaczyliśmy Daniela Olbrychskiego i Andrzeja Seweryna, którzy pozowali fotografowi niemal prywatnie, ale już z minami, które będą obnosić na scenie Teatru Polskiego. Olbrychski szyderczy, Seweryn wściekły, szczerzący zęby. Nietrudno odgadnąć, iż ten pierwszy będzie Cześnikiem, drugi zaś Rejentem.

Szykują się kolejne inscenizacje naszej narodowej komedii. Jak powiedział bowiem Krzysztof Jasiński, reżyserujący sztukę w Teatrze Polskim: "Przez okno sielskiego dworu Fredry nadal dobrze widać Polskę". Także współczesną, która - co daje się zaobserwować od pewnego już czasu - powraca do mitologii sarmatyzmu, widząc w nim wzór cnót wszelkich Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Hrabia Fredro pewnie by się mocno zdziwił. Zapewne jeszcze bardziej zdziwiony byłby Tadeusz Boy-Żeleński, który w "Obrachunkach fredrowskich" tak oto pisał o głównych bohaterach "Zemsty": "Polska upadła przez takich ciemnych warchołów jak Cześnik, który jak był konfederatem barskim, tak samo mógł być konfederatem targowickim, i przez takich sobków, krętaczy i pieniaczy jak Rejent, którego bajeczna głowa objawia się głównie rutyną w dostarczaniu fałszywych świadków... słowem, upadła przez zapóźnienie się w tępej i zmurszałej szlachetczyźnie".

A zatem "łajdactwo w kontuszu", by jeszcze raz przywołać Boya, czy pomnik wystawiony sarmatyzmowi? Współczesny teatr idzie zdecydowanie tropem Boya.

Rejent i Cześnik przy płocie

Premiera "Zemsty" odbyła się we Lwowie w 1834 r. O roku ów, można by zakrzyknąć, przecież w tym samym czasie Adam Mickiewicz ogłosił "Pana Tadeusza". Stąd zapewne pomysł reżysera przedstawienia w Och-Teatrze Waldemara Śmigasiewicza, by w prologu Dyndalski słuchał "Pana Tadeusza" nagranego na taśmę magnetofonową: "Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju,/Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju,/Stał dwór szlachecki...". Ten matecznik polskości, z wszystkimi zaletami, ale i wadami jego lokatorów, tak bardzo przypominających pojawiających się wieczorami na telewizyjnym ekranie uczestników politycznych sporów. Zresztą aktorzy - i to nie od dziś - łamią fredrowską frazę, wygłaszając kwestie w sposób naturalny, a czasem wręcz niechlujny, co już jest sprawą niedoborów warsztatu, niemniej jeszcze bardziej przypomina codzienne swary rodaków.

Jest bowiem "Zemsta" archetypicznym wzorcem sporu polskiego, w którym obie strony prezentują zacietrzewienie, gotowe walczyć do upadłego, nawet gdy przedmiot zwady na to nie zasługuje. Są liczne przykłady literackie. Dość przypomnieć poczciwego Rzędziana z "Ogniem i mieczem", który zanudza swego pana opowieściami o trwającym latami sporze granicznym o gruszę. W "Panu Tadeuszu" Gerwazy i Protazy, ale też Rejent i Asesor, sprzeczający się bezustannie o to, czyj chart szybciej biega za zającami. Naprawdę mur graniczny w "Zemście" nie ma wielkiego znaczenia; tu liczą się ambicje złych sąsiadów. Dlatego Cześnik namawiany do pojednania z Rejentem nie może posiąść się z oburzenia:

"Ja - z nim w zgodzie? Mocium panie,/Wprzódy słońce w miejscu stanie,/Wprzódy w morzu wyschnie woda, Nim tu u nas będzie zgoda".

W realizacji Śmigasiewicza żadnego muru nie ma. Jest płot, i to dość mocno podniszczony, niekojarzący się z żadnym tam zamkiem, raczej z granicą dzielącą posiadłości Kargula i Pawlaka w "Samych swoich". Skojarzenie nieprzypadkowe, najpopularniejsza polska komedia filmowa, którą telewizja funduje nam rokrocznie z okazji świąt wszelakich, to przecież "Zemsta" w wersji plebejskiej. Repatrianci zza Buga są nosicielami podobnych przywar: Kargul przypomina Rejenta, zaś porywczy Pawlak ma pewne cechy Cześnika.

W Teatrze Polskim mur wprawdzie jest, ale jako bardzo umowny i ruchomy element scenografii. Pojawia się ponownie w zakończeniu, co ma chyba sugerować, że właściwie można by całą rzecz zacząć od nowa. Ten spór kończy się bowiem tylko na chwilę.

Typy polskie, arcypolskie

Czesław Miłosz pisze w swej "Historii literatury polskiej", że Fredro "był człowiekiem obdarzonym gorzką i uśmiechniętą mądrością, zdobytą nie poprzez książki, ale przez życiowe doświadczenie". Nie miał łatwego życia. Mało który polski pisarz był tak przez współczesnych spostponowany, jak autor "Zemsty". Najcięższe zarzuty zostały przeciw niemu wytoczone. Seweryn Goszczyński w 1835 r. w rozprawie "Nowa epoka poezji polskiej" zarzucił Fredrze "kosmopolityzm, niemoralność, poziomość uczuć". Edward Dembowski stwierdzał: "ani wyższej idei, ani głębszego pojęcia charakterów, ani dowcipu nie ma". Wincenty Poi nazwał go "reprezentantem francuszczyzny, malownikiem salonów".

Pojawiał się też zarzut, że nie wziął udziału w powstaniu listopadowym, które zresztą wspierał, na co są dowody. Jakby zapomniano, że dowody patriotyzmu dał wcześniej, kiedy w wieku 16 lat wstąpił do armii napoleońskiej Księstwa Warszawskiego, był podporucznikiem kawalerii w armii księcia Józefa Poniatowskiego i służył Napoleonowi wiernie aż do upadku cesarstwa. Po atakach współczesnych złamał pióro, zamilkł na wiele długich lat.

Tematy brał wprost z życia, typy podobne do tych, które zaludniają jego dramaty, spotykał w okolicach Lwowa, gdzie osiadł po trudach wojaczki. Obserwował przenikliwie zachodzące wówczas w jego szlacheckiej warstwie zmiany. Jak zauważył Jarosław Marek Rymkiewicz w książce "Aleksander Fredro jest w złym humorze", pisane z wielkim talentem komedie bynajmniej nie były zabawą "obrazkami przeszłości". To opis końca pewnego świata. Z wcześniej wyznawanych wartości pozostaje tylko rytuał i pusty frazes.

Bohaterowie "Zemsty" to charaktery polskie, arcypolskie, prawdziwe literackie muzeum osobliwości. Bardzo często z dawnymi grzeszkami na sumieniu. Nawet Papkin, lokalna wersja figury żołnierza samochwały, który rozśmiesza publiczność każdą kwestią, musiał w przeszłości coś przeskrobać, skoro tak bardzo boi się Cześnika. Wystarczy, że mocodawca zagrozi tajemniczo, że może go zamknąć "za wiadome dawne sprawki".

W odbywającym się dzisiaj na scenie meczu Rejenta z Cześnikiem reżyserzy chyba jednak więcej sympatii mają dla Raptusiewicza i jego "Mocium panie". Rejent Milczek ze swoim "Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba" niedwuznacznie wyobraża figurę świętoszka, hipokryty. W Och-Teatrze po jego stronie muru ważnym rekwizytem jest klęcznik, a w niektórych scenach służba zakłada komże ministrantów. W Polskim, gdzie Jasiński nie unika mocnych znaków, Rejent nosi szatę, która może i przypomina kontusz szlachecki dziwnego jednak kroju, bardziej zaś - przynajmniej do pasa - sutannę z charakterystycznymi guziczkami. No i widoczny z daleka krzyż na piersiach. Zanim przyjmie "posła" Papkina, odmawia modlitwę z książeczki do nabożeństwa, a przybyszowi skinieniem głowy daje znak, aby przyklęknął. Pewnie nocami słucha Radia Maryja, a nie da się też wykluczyć, że komuś z widzów skojarzy się wprost z osobą ojca Rydzyka.

Wreszcie niewiasta, Podstolina, "malowidło nieco stare": pochowała trzech mężów, teraz gotowa kolejny raz iść do ołtarza, ponieważ "nie mieć męża bardzo boli". Zwłaszcza jeżeli sytuacja finansowa niepewna. Bez skrupułów przechodzi z rąk do rąk, już godzi się na ślub z Cześnikiem, by po chwili zdecydować się na wariant z Wacławem, zresztą dawnym kochankiem. Sam Wacław zaś to typowy bohater romantyczny na pokaz, ale tacy oni byli (Adam Mickiewicz kochał się nieprzytomnie w pannie Maryli, a jednocześnie sypiał z niejaką panią Kowalską). Dlatego ojciec ma na niego "haka": "Gdyś tak stały, gdzie dawniejsze twe zapały?". Ale i tak ostatecznie liczy się hipoteka, a ta przemawia na korzyść Klary, więc Rejent na ślub się godzi.

Jeszcze w tej galerii musi pojawić się ksiądz, jak się przekonamy, na usługach Cześnika: "Pleban czeka już w kaplicy...". Gdyby Wacław nie mógł ożenić się z Klarą, to w rezerwie czeka zmienniczka. Co autor "Obrachunków fredrowskich" skwitował następująco: "Daje śluby jak molierowski aptekarz lewatywy!".

Oto nasi narodowi bohaterowie literaccy do polubienia. Niezmiennie bawiący nas i rozśmieszający. Nie można jednak zapominać, przed czym przestrzegał nas Boy: "Promienny uśmiech Fredry zmienia te wszystkie brzydactwa w piękno, ale czar tego uśmiechu nie powinien urzec aż do popełnienia tak grubych omyłek natury moralnej".

O podawaniu ręki

Nawet oponenci Fredry przyznawali, iż finał "Zemsty" jest krzepiący. Poi zdobył się na komplement, pisząc, że "na końcu przemówiła przeszłość narodowa". Wybitny historyk literatury z pierwszej połowy XX w. Ignacy Chrzanowski podkreślał głęboki sens zakończenia: "Jedyna komedia Fredry, która się kończy Bogiem i odzwierciedla obyczaj staropolski i duszę staropolską".

Przypomnijmy: "Tak jest, zgoda/A Bóg wtedy rękę poda".

Z czym nam się to kojarzy? Oczywiście z XII księgą "Pana Tadeusza" zatytułowaną "Kochajmy się". Też dwa zwaśnione rody kończą spór, a młodzi wyznają sobie miłość. "Odbrązowiacz" Boy miał jednak w kwestii fredrowskiego happy endu nieco odmienne zdanie: "Sztuka kończy się Bogiem? Trudno nie zauważyć, że gdyby nie dwa posagi Klary, sztuka nie kończyłaby się Bogiem, ale nowym procesem wytyczonym przez nieubłaganego Rejenta". Kto by jednak zwracał uwagę na takie drobiazgi w chwili, kiedy ostatecznie triumfują prastare cnoty narodowe, a Papkin zachęca do zabawy?

Przez dziesięciolecia wystawiania Fredry zakończenie "Zemsty" poprawiało nastrój widowni, która wychodziła z teatru z przekonaniem, że ci nasi protoplaści może i mieli jakieś wady, ale przecież ostatecznie dogadywali się jak Polak z Polakiem.

Dlatego niemałe musiało być zdziwienie publiczności obecnej na premierze "Zemsty" w reżyserii Kazimierza Dejmka w 1983 r., kiedy to ręce protagonistów wyciągnięte w geście pojednania zawisły w próżni. Wytrawny reżyser oddał w tej jednej scenie nastrój panujący w kraju podzielonym po wprowadzeniu stanu wojennego. (Z tamtych mniej więcej czasów pochodziło też "Wesele" Dejmka bez muzyki). Jak się okazało, Fredro w teatrze może nie tylko śmieszyć.

Jak to wygląda dzisiaj? W Och-Teatrze bardziej skorzy do ugody są młodzi, podczas gdy starzy jeszcze się wahają. W Polskim finał jest mocny i jednoznaczny: Cześnik wyciąga rękę, lecz Rejent, który przed chwilą przystał na wesele syna ze względu na oczekiwane korzyści majątkowe, nie ma najmniejszego zamiaru godzić się z rywalem. Znika prędko za kotarą, przesyłając w jego stronę (także w naszą stronę?) nienawistne spojrzenie. Cześnik jeszcze jakiś czas stoi z ręką zawieszoną w próżni. A młodzi biorą się za ręce i uciekają ze sceny, niczym para zakochanych w filmowym "Weselu" Wojciecha Smarzowskiego.

Może zatem najwybitniejsza polska komedia jest w istocie wierszowaną przypowieścią o podawaniu ręki? Który to gest w polskiej tradycji ma wyjątkowe wprost znaczenie. Zanim uczestnicy obrad Okrągłego Stołu zasiedli do obrad, podali sobie ręce, choć, zdaje się, nie wszyscy ściskali się z wszystkimi. Po wyborach 4 czerwca 1989 r. uścisk dłoni Wałęsy, Malinowskiego i Jóźwiaka doprowadził do powstania koalicji, która mogła powołać rząd Mazowieckiego. W 1997 r. do podobnej fotografii pozowali Krzaklewski, Buzek i Balcerowicz. (Choć w obydwu wspomnianych wypadkach koalicje zapoczątkowane uściskami nie trwały zbyt długo). Jak pamiętamy, swego czasu Lech Wałęsa zgodził się podać Aleksandrowi Kwaśniewskiemu nogę. Potem jednak z okazji pogrzebu Jana Pawła II zmienił nogę na rękę. Ostatnio jednak Wałęsa chyba znowu cofnął dłoń...

A ile to razy możemy usłyszeć polityka mówiącego w telewizji o przeciwniku: gdybym go spotkał, nie podałbym mu ręki. Tylko wspaniałomyślnych stać na stwierdzenie: poseł z innej partii nie podoba mi się, ale rękę mu podam, w co nie zawsze jednak chce się wierzyć.

W ostatnich dniach ukazała się książka Antoniego Dudka "Historia polityczna Polski 1989-2012". Na okładce Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, znacznie młodsi niż dzisiaj (fotografia pochodzi z 1992 r.), podają sobie ręce. A gdzie mur?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji