Artykuły

Węgierski nocnik

Jakie to szczęście, że Pan Bóg i Maciej Korwin stworzyli Węgrów. Dzięki temu ludzkość poznała gulasz i tokaj, bez których trudno wyobrazić sobie życie godziwe - pisze Maciej Nowak w felietonie dla Przekroju.

Z wdzięcznością powinni westchnąć przede wszystkim Polacy, gdyż w Węgrach zyskaliśmy lustro, w którym możemy się przeglądać. Uświadomiłem to sobie parę dni temu w Budapeszcie podczas węgierskiego showcase. Tak zwie się rytuał sfer teatralnych, które zjeżdżają na specjalne pokazy, by węszyć, co nowego na afiszach poszczególnych krajów. Sfery teatralne to odpowiednik rynków finansowych, czyli stu kilkudziesięcioosobowa grupa mądrali, tworzących europejskie i światowe koniunktury teatralne.

W Budapeszcie objawili się w tym roku wyjątkowo licznie, zwabieni ekstraordynaryjnym charakterem spotkania. Odbywało się w warunkach niemal konspiracyjnych, bez wsparcia rządu Victora Orbana, który przemeblowuje nie tylko politykę i gospodarkę Węgier. W ramach zawracania kijem Dunaju zlikwidowano oddzielne ministerstwo kultury i postawiono wprost pytanie, dlaczego dyrektorem Teatru Narodowego nie może być osoba heteroseksualna i aryjskiego pochodzenia? Co jednoznacznie sugerowało, że Robert Alfoldi, obecny szef pierwszej sceny Węgier, będąc gejem i Żydem na to stanowisko się nie nadaje. W końcu wprowadzono nowe przepisy, które umocniły pozycję teatrów instytucjonalnych. Węgry były dotąd dumne ze swych niezależnych, gwiazdorskich, znanych w Europie zespołów oraz zasady, gwarantującej im co najmniej 10% publicznych wydatków na teatr. Rząd Orbana od tej zasady się odciął uznając, że niezależność oznacza również niezależność finansową.

Te ruchy to nie tylko biurokratyczna nonszalancja. Stoi za nimi znacząca grupa twórców głównie spoza Budapesztu, którzy czują się zmarginalizowani przez przemiany ostatnich dwóch dekad i w rządach Fideszu dostrzegli szansę na odegranie się na stołecznych elitach. Liderem tego środowiska jest znany reżyser Attila Vidnyanszky, dyrektor teatru w Debreczynie, który od nowego sezonu zastąpi Alfoldiego w Teatrze Narodowym. Jeszcze w trakcie showcase otrzymaliśmy list od Vidnyanszky'ego, że wybór spektakli prezentowanych zagraniczniakom fałszuje obraz madziarskiego teatru. Równocześnie pojawiła się strona internetowa z layoutem identycznym, jak na www.hungarianshowcase.com, tyle że z rozszerzeniem hu. Współpracownicy Vidnyanszky'ego przedstawili na niej swój wybór najważniejszych spektakli. Teatralne mordobicie na całego.

Węgierska zadyma to odbicie tej samej środowiskowej polaryzacji i zawiedzionych nadziei, co w Polsce zmęczonej transformacyjnym praniem mózgów. Ale jak zawsze w lustrze, wszystko jest odwrotnie. U nas nie prowincja cierpi na brak uwagi, ale to stolica wypadła z głównego nurtu. Polscy twórcy nie dali się też omamić ideą niezależności i działają w strukturach teatrów publicznych. Ale przecież frustracja istnieje i narasta. Spacyfikowanie teatru poszukującego przez władze Warszawy, złowrogie pomruki Towarzystwa Kontrrewolucyjnego, związanego z Teatrem im. Modrzejewskiej w Legnicy - to wyrazy irytacji tryumfalizmem nowego teatru, jego artystowskimi pozami i brakiem komunikatywności. Te emocje łatwo zagospodarować politycznie, co widać w zwierciadełku bratanków. Z drugiej strony nieustająco wisi nad nami neoliberalny plan uelastyczniania i uniezależniania teatrów. Jeżeli ktoś jest jeszcze jego zwolennikiem może się obudzić z ręką w węgierskim nocniku.

Aha, oglądaliśmy też spektakle. O dwóch warto wspomnieć. "Anamnesis" z Katona Szinhaz w reż. Viktora Bodo to strasznie śmieszna, slapstickowa opowieść o upadku węgierskiej służby zdrowia i udziału w tym krawaciarskich polityków, których religią jest cięcie kosztów i nacjonalizm. Drugi to "Kaisers Tv" ze Szkene w reż. Bela Pintera, ironiczna wizja Wiosny ludów, w której narodowi bohaterowie Lajos Kossuth i Sandor Petoffi stają się telewizyjnymi sławiątkami. Reszta programu była dość nudnawa. Do tego stopnia, że część gości zamiast na kolejne przedstawienie wybrała się na ogromną demonstrację pod parlamentem przeciwko antydemokratycznym zmianom w konstytucji, forsowanym przez Viktora Orbana. Tam nudno nie było. I tu tkwi najważniejsza lekcja z węgierskich wydarzeń: w ferworze za późnych żalów i potępieńczych swarów, łatwo zgubić dobry teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji