Artykuły

Staram się służyć teatrowi najlepiej jak potrafię

- Minęło kilkadziesiąt lat, a ja wciąż nie wiem, jaki powinien być teatr. O tym decyduje publiczność. Podmiotem teatru jest widz - nie twórca. I o tym należy pamiętać i nie można tego lekceważyć - mówi JAN ENGLERT, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego w Warszawie, reżyser "Udręki życia", spektaklu mistrzowskiego, pokazywanego na XV Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach.

Jako dyrektor Teatru Narodowego musi Pan czujnie obserwować życie teatralne w Polsce. Jaki według Pana jest polski teatr?

- Moją uwagę przykuło to, że polski teatr zszedł na margines - że media, decydenci, a nawet ludzie pracujący w kulturze przestali się interesować teatrem.

"Udręka życia" jest spektaklem mistrzowskim na katowickich Interpretacjach. Czy czuje się Pan przez to w jakiś sposób zobowiązany - jako aktor, reżyser i pedagog - żeby pokazać młodemu pokoleniu, które bierze udział w części konkursowej, jaki teatr powinien być?

- Nie mam takich ambicji. Ja nie wiem, jaki teatr powinien być. To różni moje pokolenie od pokolenia młodego. Minęło kilkadziesiąt lat, a ja wciąż nie wiem, jaki powinien być teatr. O tym decyduje publiczność. Podmiotem teatru jest widz - nie twórca. I o tym należy pamiętać i nie można tego lekceważyć. To jedyna twórczość, która funkcjonuje tylko przez odbiór. Poeta może być odkryty po 30 latach, malarz może zostać znaleziony po 100 latach na strychu i uznany za wielkiego. Reżysera i aktora można odkryć tylko dzisiaj.

Czy widział Pan któreś ze spektakli części konkursowej festiwalu?

- Niestety spektakli spoza Warszawy nie miałem żadnych szans zobaczyć w tym roku. Nie mogę wydawać opinii - widziałem tylko "W imię Jakuba S.". Strzępka i Demirski robią teatr stricte polityczny i społeczny i w tej działce są świetni. Bardzo dobrze, że są na Interpretacjach, ale jak ja bym zobaczył 5 przedstawień w tym samym stylu, to bym już protestował.

Co jest dla Pana priorytetem przy wybieraniu tekstu, nad którym Pan będzie pracował jako reżyser?

- Jestem z pokolenia, które nie wybiera tekstów. Może połowę tego, co w życiu reżyserowałem, robiłem na własne życzenie. Przeważnie dostawałem propozycje reżyserowania różnych tekstów i ciekawiło mnie, jak ja mogę dany tekst zrobić od strony warsztatowej. Od siebie nie mam nic do powiedzenia. Wcale nie kokietuję - uważam, że nie mam wielkiego talentu, nie jestem erudytą, nie odkryłem niczego wielkiego. Staram się służyć teatrowi najlepiej, jak tylko potrafię. Denerwują mnie moi koledzy, którzy mówią, że ich nie interesuje teatr, którego "nie ma we mnie". To nie mnie ma służyć teatr, tylko ja teatrowi. Niestety w młodym pokoleniu ta proporcja jest trochę wywrócona. Jeżeli już wybieram, to często są to teksty przeciwko mnie - które ciekawią mnie. Jeszcze nigdy nie odmówiłem nikomu ze względów obyczajowych, moralnych - tylko jeżeli coś jest w moim przekonaniu głupie i nieinteligentne albo efekciarskie. Trochę jest też tak, że nie biorę tekstów, bo mi ich nikt nie oferuje, bo jestem urzędnikiem państwowym i jako urzędnik mam mało ofert artystycznych.

A jeżeli już bierze Pan jakiś tekst na warsztat, to co w nim Pana najbardziej interesuje? Od czego Pan zaczyna?

- Od człowieka. Uwarunkowanie społeczno-polityczne ma drugorzędne znaczenie. Ostatnio w "Bezimiennym dziele" Witkacego akurat bardzo się na tym skupiłem, ale tak naprawdę interesuje mnie przede wszystkim człowiek, jednostka, indywidualność. Nie interesuje mnie natomiast, używając słów Witkacego, szara, lepka, śmierdząca masa.

Czy są inne priorytety dla Pana jako aktora przy pracy nad tekstem?

- Na pewno nie chciałbym krzyczeć ze sceny haseł. Nie chciałbym również być manipulowany ze sceny. Mnie interesuje podróż wgłąb siebie - zmaganie się z własnymi nieumiejętnościami, słabościami. Najciekawsze w tym zawodzie jest pokonywanie ich, a nie robienie tego, co najlepiej umiem. Podziwiam kolegów, którzy odnieśli sukces wykorzystując pewną formę i potem to powielają do końca życia, bo tego oczekują ludzie. Ja wolę szukać.

Ostatnio często pracuje Pan z Grzegorzem Jarzyną. Czy to jest dla aktora wymarzony reżyser?

- To świetny reżyser. Grzegorz Jarzyna jest wybitnie utalentowanym człowiekiem. I bardzo interesujące były nasze spotkania. Od innej strony zaczynamy gryźć to samo - on od intelektualno-emocjonalno-behawiorystycznego szukania postaci, a ja od formy. Ale obu nam chodzi o to samo. Porozumieliśmy się w sekundę. Ja po prostu już tyle umiem, mam taki bagaż doświadczeń, że wiem, jakich środków użyć, żeby osiągnąć efekt, o który chodzi reżyserowi - oczywiście, jeżeli reżyser potrafi wyrazić to, o co mu chodzi, bo większość ma z tym problemy.

Czy ma Pan jakiś tekst, z którym chciałby się Pan zmierzyć?

- Już nie. Kiedyś takim tekstem był "Kordian". Wciąż uważam, że on czeka na odkrycie. Podchodziłem do niego kilkukrotnie i może jeszcze raz go zrobię. Ale nie jest to jednak marzenie, tylko raczej powinność wobec własnych marzeń chłopięcych. Najpierw marzyłem, żeby zagrać Kordiana, a potem żeby go wyreżyserować. Wyreżyserowałem go trzy razy i chyba najbliżej tego, co chciałem osiągnąć, byłem w Teatrze Telewizji - ale też nie do końca. W pewnym wieku przychodzi coś takiego, że już człowiek nie ma marzeń - tylko plany. Ja mam plany.

Bardzo dziękuję za rozmowę!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji