Lekcja Prusa
Podejmując trudne dzieło odbudowy artystycznej rangi jednej z ważniejszych scen warszawskich, Maciej Prus rozpoczął swą dyrekcję w Teatrze Dramatycznym od inscenizacji ,,Nie-Boskiej komedii". Prus należy do nielicznych w Polsce reżyserów, mogących się dziś - z sukcesem - porwać na taki wyczyn. Każdy obserwator życia teatralnego musiał w ostatnich sezonach nabrać przekonania, że naszego teatru nie stać już na porządne inscenizacje wielkiego repertuaru, zwłaszcza dramaturgii romantycznej. Nie stać nie tylko w sensie materialnym, lecz również organizacyjnym i chyba przede wszystkim duchowym. Nie "czują" i nie potrafią grać romantycznych postaci aktorzy. Trudno im odnaleźć właściwą dykcję dla języka wieszczów, gdy na co dzień mówią (również ze sceny czy z ekranu) coraz gorszą współczesną polszczyzną.
Piszę o tym, aby sprawiedliwiej ocenić inscenizację Prusa. Jest on reżyserem bardzo konsekwentnym. W wywiadzie udzielonym "Życiu Warszawy" u progu obecnego sezonu mówił wyraźnie: "romantyzm nade wszystko". Wskazywał także na swój dług artystyczny zaciągnięty u Swinarskiego. Już lat temu kilkanaście, pozwolę sobie zauważyć, widziałem w Prusie następcę Swinarskiego. Ale nie jego kontynuatora. Styl teatralny Prusa, w pełni dziś ukształtowany, jest nie tylko odmienny, ale czerpie z innych źródeł. Wpłynęły nań zapewne doświadczenia Grotowskiego i jego koncepcja "teatru ubogiego", idea teatru rapsodycznego, poszukiwania rówieśników Prusa - zwłaszcza zaś Grzegorzewskiego - i wreszcie, co widać w ostatnim spektaklu, monumentalny teatr międzywojnia.
Dziś nie sposób wystawiać dramatów romantycznych, nie przeczytawszy ich na nowo. "Nie-Boską" w ostatnich dziesięcioleciach uważano przede wszystkim za przenikliwy i wyprzedzający swój czas dramat o rewolucji. Ale dzieło Zygmunta Krasińskiego jest na tyle bogate (a przy tym - wieloznaczne), że łatwo zeń wykroić również dramat egzystencjalny, albo wielki moralitet metafizyczny. I raczej te sensy zainteresowały Prusa. Rewolucja jest tylko tłem, fragmentem "teraźniejszego piekła", w którym rozgrywa się sprawa głównego bohatera. Reżyser sięgnął, chyba po raz pierwszy w dziejach naszego teatru, po "Niedokończony poemat", uważany za część I "Nie-Boskiej komedii". Już włączenie fragmentów z tego utworu, który ma charakter sennego majaczenia, przesuwa akcent całości w kierunku tego, co Miłosz nazwał "neurozą lękową" Krasińskiego. Zamiast logiki historii w spektaklu na pierwszy plan wysuwa się logika metafizyczna. Wyraźniej ujawnia się też związek "Nie-Boskiej" z Dantem oraz podstawowa intencja dzieła Krasińskiego, który krytycznie oceniając rzeczywistość historyczną, ukazywał równocześnie absurd ludzkiej egzystencji.
Spektakl Prusa jest trudny (trwa prawie trzy i pół godziny) i - mówią niektórzy - hermetyczny. Jednak z wieloznacznego i często - co tu ukrywać - brzmiącego dziś pretensjonalnie tekstu hrabiego Zygmunta Prus zrobił przedstawienie nadzwyczaj czyste i klarowne. Jest ono wysmakowane wizualnie. Znakomita gra świateł, efektowna i funkcjonalna scenografia na scenie obrotowej (Aleksandra Semenowicz), świetna, współtworząca nastrój muzyka (Marcin Błażewicz) - to przesłanki sukcesu. Wiersz słychać wyraźnie (może prócz części pierwszej), choć młodzi aktorzy nie potrafią go już tak mówić, jak Henryk Machalica (Aligier). Grający główną rolę Mariusz Bonaszewski, słabszy we fragmentach "Poematu", potem rozkręca się i staje równorzędnym partnerem w sporze z Pankracym (Dariusz Siatkowski). U Prusa zresztą, jak często w nowoczesnym teatrze, ważną rolę pełni gra zespołowa. Wrażenie robią sceny zbiorowe: w części pierwszej nagie ciała mężczyzn i kobiet w półmroku, potem swoiste rzeźby ludzkie, rozmaite zwarcia, aktorzy noszeni jedni przez drugich, co w skrótowy sposób wyraża stosunki między bohaterami.
Trudno w gazetowej recenzji opisać tak złożony i mający kilka pięter znaczeniowych spektakl. Chciałoby się dokładniej zastanowić nad rolą czerni i bieli, symboliką kręgu, ważną w przedstawieniu, nad stałą obecnością szatana, obiegającego wciąż scenę. Osobne studium można by poświęcić filozofii spektaklu, jej odniesieniom do egzystencjalizmu i do chrześcijaństwa. Nie wdając się w szczegółowe opisy, trzeba powiedzieć, że mamy oto w Warszawie ważne przedstawienie, doskonale rozpoczynające nową dyrekcję w Teatrze Dramatycznym. Zaś wszystkim, którzy stracili ostatnio wiarę w teatr i przestali doń chodzić, warto poradzić, żeby obejrzeli "Nie-Boską komedię" Macieja Prusa.