Artykuły

Teatr na czas remontu

Na kalendarzu lutowa kartka. Rok 1991. A na scenie Teatru im. S. Żeromskiego tablica z napisem remont. Tak ustawiona - przy wielkim płocie dzielącym przestrzeń sceny na dwie części: widoczną i niewidoczną dla widza - że nie ma wątpliwości, wielki remont narodowy dotyczy tych, co na scenie i na widowni. Jest co remontować, każdy wie. Pewnej uwagi rzeczywiście wymagają nasze liche domy - pudełka, o których śpiewa Jadwiga Dziedzic (wraz z Ewą Józefczyk najlepiej się odnajdująca w nietypowej dla kieleckiego teatru formule przedstawienia). Większej - zamieszkujące w nich pchełki, czyli ludzie. Jednak powtarzaniem starych dowcipów nie sposób przebudować niczyjej mentalności.

Scena obnaża oczywistą prawdę o naszej byłej, smutnej i siermiężnej rzeczywistości. O płot oparto spłowiałe, podniszczone atrybuty propagandy - pierwszomajowe hasła zaświadczające, przynajmniej na papierze, o sojuszu robotniczo-chłopskim. Aktorów ubrano w ponure, niegustowne (z wyjątkiem garnituru "spod igły" Andrzeja Cempury) stroje matek - Polek z kolejek, czy klientów budki z piwem. Maska - odrażająca tępota bijąca z oblicz postaci jest nie tylko uzupełnieniem kolorytu PRL-owskiej ery - pełni też funkcję terapii wstrząsowej. Bo czy ktoś chciałby, aby "stare" wróciło?

Autorzy "Ostatniego tanga w PRL-u". żarliwie temu zaprzeczają: Proponują widowisko złożone z numerów kabaretowych i piosenek,które "o coś walczyły". Odwołują się przy tym do polskiej tradycji teatralnej, do pokrewieństwa ze sceniczną twórczością Agnieszki Osieckiej. Swoją drogą łatwo teraz, w ponad ćwierć wieku od prapremiery "Niech no tylko zakwitną jabłonie" (gdy niewielu pamięta to widowisko, więc o porównanie trudno) odcinać kupony od sławy tego utworu. Sprawdził się on w teatrze lat 60, choć przecież - jak napisał Stanisław Marczak-Oborski - był "rzeczą marginesową: wdzięczną składanką typu rewiowego". Mamy lata 90. Gdyby tę ocenę krytyka "przyłożyć" do kieleckiego "Ostatniego tanga..." musiałoby w niej zabraknąć słowa "wdzięczna" - co zresztą nie jest zarzutem.

Oto więc mamy składankę typu rewiowego: z muzyką piosenką tańcem i skeczem. Widowisko bez fabuły, choć zakładające cykliczność "numerów" (lokaj, uczniowie). Jak za dobrych czasów STS ciężar windowania "temperatury na widowni spoczął na barkach konferansjera.

Edward Kusztal miał niewdzięczne zadanie. Przez pół spektaklu obiecywał, że już zaraz, za moment, za chwilę będzie się z czego pośmiać, a przecież musiał wiedzieć, że to tylko obiecanki - cacanki. Zbiór dowcipów "Ostatniego tanga..." był bowiem zupełnie przypadkowy i mocno nieświeży. A już wyłącznie zmrozić mógł wyeksploatowany skecz o tym, kim jest Boryna. Z oklasków i ze śmiechu premierowej widowni artyści nie powinni wyciągać krzepiących wniosków. Owacje te powinny być wręcz ostrzeżeniem przed łatwym popadaniem w intelektualną płyciznę, za którą publiczność hojnie płaci brawami.

Bogusław Nowicki - scenarzysta i reżyser przedstawienia - opowiedział się za quodlibetem, czyli składanką w której każdy widz powinien znaleźć jakiś miły elemencik dla siebie. Stąd pomieszanie starych numerów kabaretowych, pokoleniowego krzyku (były i "Mury" Kaczmarskiego!) oraz twórczości własnej Nowickiego. Wyszedł zlepek kulawy intelektualnie, nieudany artystycznie, jedna rzecz godna jest podziwu: odwaga B. Nowickiego, który bez żadnego do tego tytułu podjął się widowisko wyreżyserować. Fachman opracowałby z aktorami poszczególne epizody, zrobił z nich smakowite etiudki. I choć nie byłaby to być może wypowiedź autorska, ale chociaż jakaś przyzwoita propozycja artystyczna. A tak aktorzy puszczeni samopas na żywioł grają "jak kto czuje". Jeden pięknie śpiewa, inna ślicznie wygląda. To jednak za mało, aby narodziła się jakość teatralna. Po co więc wystawiono "Ostatnie tango w PRL-u"? Nie znam odpowiedzi. Finał tej akademii ku czci nie wiedzieć czyjej sugeruje, że przyszłość w pieniądzu. Ale chyba tylko dobrze ulokowanym? Ponieważ forsa wydana na przygotowanie przedstawienia to pieniądze moje, twoje i jego, bardzo proszę, aby je szanowano.

Autorem choreografii finałowego tanga (dla mnie bomba, ale gdzie podziewał się choreograf przy okazji komponowania innych scen?) był Conrad Drzewiecki, scenografii -Teresa Darocha, a opracowania muzycznego Jerzy Szczyrba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji