Artykuły

Wielkość i małość Nieboskiej

Kto wiele widział w pol­skim teatrze, widział już "Nieboską" powierzchownie widowiskową i "Nieboską" zracjonalizowaną, daleką od idei, tendencji i propagando­wych chwytów Krasińskiego; i widział "Nieboską" zbliżoną do reakcyjnej i nienawistnej nowym czasom historiozofii Krasińskiego, a także "Niebo­ską" jako wyraz chrześcijań­skiego poglądu na świat; wi­dział "Nieboską" lepiej czy gorzej odzianą w stroje ary­stokratów i łachmany plebsu, w dekoracje mniej lub bar­dziej syntetyczne. Widział różne propozycje teatru i inscenizatorów, i widział te wszystkie zmienne w toku lat wysiłki, poszukiwania, kie­runki - ponieważ "Nieboska Komedia" należy do najwspa­nialszego w polskim teatrze nurtu romantycznego i ponie­waż jej scenariusz teatralny to materiał bardzo bogaty, re­żyserskim dłoniom podatny, pozwalający inscenizatorowi tchnąć w szkielet formy i kompozycji Krasińskiego swo­ją własną interpretację, nagi­nać ją do własnej woli. Od czasów Mickiewicza uznano "Nieboską Komedię" za arcy­dzieło teatralnego widzenia; a choć sąd ten nieraz podda­wać przyszło wątpliwościom, choć trafiali się i nadal tra­fiają "heretycy", wytykający poematowi Krasińskiego pły­cizny i mielizny, ogół profe­sorów i recenzentów wymie­nia "Nieboską" jednym tchem obok "Dziadów", "Kordiana" i "Wesela", nie bacząc, że od innych arcydzieł polskiego dramatu różni "Nieboską" jej wsteczna ideologia.

Luźna forma i romantyczna otoka obrazów, skojarzeń, wątków fabularnych, dygresji sprawiły niemniej, iż niejeden wybitny artysta teatru sięga po "Niebo­ską", usiłując naginać ją do wła­snych wyobrażeń, własnych koncepcji i własnego smaku teatral­nego. Czym jest "Nieboska" jako wytwór filozoficznego myślenia, politycznych nadziei, społecznych lęków i porachunków, a wreszcie przerażenia feudała na myśl co przyszłość niesie jego pozycji i przywilejom - o tym wiemy i naiwne próby zawracania Wisły kijem nie zdadzą się na nic; spór może dotyczyć co najwyżej szcze­gółów, niuansów, odcieni. Czym natomiast jest "Nieboska Kome­dia", pokazana przez konkretnego inscenizatora w konkretnym tea­trze - o tym możemy sądzić do­piero po zapoznaniu się z każdo­razową teatralną rzeczywistością.

Jaka jest "Nieboska Komedia" Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym w Warszawie w roku 1969?

Hanuszkiewicz nie jest wierny intencjom poety, ale kto - może z jednym nie­dawnym wyjątkiem - był im w teatrze dotychczas wierny? Nie znam takiego. Więc teza o niewierności Krasińskiemu nie jest zarzutem. Ze scena­riusza Krasińskiego zbudował Hanuszkiewicz widowisko, którego intencje sam tak określił: "dla mnie "Niebo­ska" to poemat o rodzeniu się nowej warstwy społecznej i zrzucaniu starej skorupy, jest to proces organiczny w chao­sie przemian, w którym od­chodzi stara warstwa, a w trudzie i krwi rodzi się nowa". To była dobra myśl. Wyniknąć z niej powinno było wyeksportowanie Pankracego jako przywódcy rewolucji, którego racje są górą i do którego należy przyszłość. Niestety, Hanuszkiewicz nie był do końca konsekwentny. Uwiodły go liryczne piękności z rodzinnego życia hrabiego Henryka i nadał im bieg swo­bodny, korzystając z włas­nych skłonności do romanty­cznego gustu i z ogromnego talentu Zofii Kucówny. Stąd nadmierne w stosunku do ca­łości teatralnej rozbudowanie wątków Żony, która urasta do jednej z najważniejszych postaci w utworze.

W powiewnej bieli, w miłosnym zapamiętaniu i w żałosnym obłę­dzie Żona Kucówny jest sugestywna i wpisuje się w pamięć: co jednak nie przeszkadza, że sceny z Żoną są przeciągnięte. I tym bardziej musimy zauważać, że sceny te są u Krasińskiego za­ledwie naszkicowane, że waryjatom u Krasińskiego ani się rów­nać z wariatami u Słowackiego. Również postać Orcia jest wyeks­ponowana, chyba nadmiernie (zwłaszcza z początku) - chociaż ANDRZEJ NARDELLI daje w roli ślepego chłopca-wizjonera kreację pięknie przemyślaną i przejmują­co podaną.

Zagubiony w nieszczęściach rodzinnych, hrabia Henryk-Gustaw odkrywa w sobie na­raz Konrada, wdziera się w przygodę walki z rewolucją, walki, która musi się dlań za­kończyć katastrofą. Adam Hanuszkiewicz - zawsze świetny w romantycznym ge­ście i słowie, zawsze porywa­jący w roli wielkich artystów i kabotynów - rozumie jako Henryk konieczność zwycię­stwa rewolucji, nie usiłuje, jak Krasicki, stanąć nad hi­storią. Stąd ma przegraną pozycję w dialektycznym star­ciu z Pankracym, i Mariusz Dmochowski - Pankracy zda­je się emanować przewagą tę­żyzny fizycznej i siły ducho­wej. Tym bardziej zaskakuje finał, kompletne końcowe za­łamanie się Pankracego, jego zgon w obliczu Światłości, która go poraża. Wiem, co mi na to odpowiecie: że tak chciał Krasiński, że ku temu zwycięstwu krzyża nad krwa­wą i bezbożną rewolucją wiódł od początku wszech­władnego Pankracego. I hra­bia Henryk zginął, ale nad światem zapanuje Bóg - po­wiada Krasiński - Bóg, który chociaż nie ocalił zgni­łej klasy szlacheckiej obali przecież krwi głodnych, barbarzyńskich rewolucjonistów. Widziałem już inscenizacje "Nieboskiej", w których z tym zakończeniem lepiej sobie poradzono.

Ale tymczasem barbarzyńscy rewolucjoniści pokazani są w pa­ru scenach o wielkiej ekspresji i wysokim napięciu wizualnym, scenach dynamicznych i orgianistycznych. Najpierw obrazy triumfu i przemocy nad pokonanym wrogiem klasowym, potem sławny "obrzęd nowej wiary" czarna msza odprawiana przez Leonarda jako wielkiego arcykapłana przy Pankracym, "obywatelu bogu". W scenie tej wizyjność plastyczna i kinetyczna Hanuszkiewicza osiągają swój szczyt, tłum jest organiczną całością - jak zresztą i w poprzednich obrazach - nad którą panuje dwoje ludzi ogar­niętych "świętym szałem". CZE­SŁAW JAROSZYŃSKI i EWA POKAS dają tu role bardzo ostro widoczne w tym przedstawieniu, w którym słusznie przemawia przede wszystkim kolektyw. Ko­lektyw, nawiasem mówiąc, bliski stu osobom, złożony z całego nie­mal zespołu teatrów Narodowego i Powszechnego, kolektyw pozwa­lający odebrać "Nieboską Kome­dię" Hanuszkiewicza jako widowisko wspaniale rzutowane aktor­sko, falujące jak wzburzone mo­rze, a poddane przez reżysera że­laznym rygorom. Naturalnie wy­liczenie z imienia i nazwiska wszystkich stu osób, biorących udział w tym przedstawieniu, minęłoby się z celem. Dlatego też jeszcze tylko sygnalizuję dekora­cje MARIANA KOŁODZIEJA, po­grążone w grobowym mroku, świetnie zestrojone z sabatem i klęską.

Jakaż więc jest w sumie ta "Nieboską Komedia" Hanusz­kiewicza, na pewno duże i ważne osiągniecie teatralne? Sądzę, że przede wszystkim przystoi jej określenie: ro­mantyczna. Eksponuje silnie tragedię indywidualną i tra­gedię przeznaczenia bohatera, wplątanego w jakieś potwor­ne, irracjonalne, niepojęte zbrodnie świata. W obronie wartości ludzkich i narodo­wych tradycji (tak jak on je pojmuje) ginie Mąż w oko­pach Świętej Trójcy, wierny tradycjom, w których moż­ność przetrwania dawno wie­rzyć przestał. Tragedia pow­szechnej niewiary i niemocy. Tragedia jednostki i tłumu. To wszystko w półcieniu mo­ralitetu daleko odsuniętego od spraw realnie ziemskich, mimo szabel, kontuszów, ro­gatywek panów szlachty, mi­mo pontyfikalnych szat bisku­pów i napoleońskiego piroga generała głównodowodzącego. A może właśnie te elementy "życiowe" jeszcze bardziej podkreślają charakter roman­tycznej wizji, profetycznej samoudręki autora, który re­wolucji bał się bardziej niż śmierci i który w latach gdy Ludy święciły swą Wiosnę wi­dział spełnianie się apokalip­tycznych scen z "Niebo­skiej"?

Fragmenty pięknych lirycznych wstępów do pierwszej i trzeciej części "Nieboskiej" - porównywane nieraz do mu­zycznych uwertur - wygłasza swym pięknym, głębokim i dźwięcznym głosem Irena Eichlerówna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji