Artykuły

Z humorem o smutnych sprawach

Spektakl opowiada nie tyle o odchodzeniu, ile raczej o etapach oswajania się z czyjąś nieobecnością - o "Światełku" w reż. Mariana Pecki w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora pisze Justyna Czarnota z Nowej Siły Krytycznej.

"Światełko" w reżyserii Mariana Pecki w Opolskim Teatrze Lalki i Aktora to druga w Polsce realizacją tekstu "Pręcik" Maliny Prześlugi. Prapremierę przygotował w Toruniu Zbigniew Lisowski zaledwie dwa miesiące temu. Żaden z tych spektakli nie trafił w moje upodobania estetyczne, ale opolskie przedstawienie wydaje mi się ciekawszą interpretacją tego dramatu, mówiącego o śmierci dziecka z perspektywy otaczających je przedmiotów.

Pecko postawił na klasykę. Spektakl grany jest w żywym planie, bez wykorzystania lalek. Pierwszą część, kiedy Kapcie, Poduszka i Budzik odkrywają, że nie ma z nimi Dziewczynki, charakteryzuje niezwykłe sformalizowanie: w ruchu i grze aktorskiej. Reżyser nawiązuje do tradycji komedii dell'arte, klownady, niemego filmu. Na widowni śmiech rozlega się często - już sam tekst roi się od dowcipów słownych, a Pecko dodatkowo rozpulchnia inscenizację licznymi gagami. Gdy okazuje się, że Dziewczynka trafiła do szpitala, na scenie robi się poważniej. Ton serio zaczyna dominować. Choć nadal od czasu do czasu pojawia się jakiś żart, z minuty na minutę jest coraz smutniej.

Ekspozycja rozciąga się - widzowie mają czas na poznanie i polubienie bohaterów. Pecko kreśli ich portrety bardzo uważnie. W Opolu Kapeć i Kapciowa są uroczą zgraną parą - czasem się kłócą, ale utarczki słowne to ich sposób na długoletnie bycie ze sobą. To ona dominuje w związku. Z pobłażaniem patrzy na jego błaznowanie, w gruncie rzeczy chyba nawet lubi te wygłupy. Budzik to służbista, przywiązany do porządku, trochę tchórzliwy. Poduszka lubi postawić na swoim i pokazać, kto tu rządzi. Ale w momentach słabości wyznaje, że tęskni za pluszowym Łysym Joe. Miś od początku wyróżnia się na tle krzykliwej gromady. Andrzej Szymański buduje swoją postać przy wykorzystaniu minimalnych środków aktorskich, właściwie nie zmienia miny, porusza się powoli. Łysy Joe w jego wykonaniu wydaje się nieskończenie smutny i nie tylko dlatego - jak można wnioskować z tekstu Prześlugi - że przeżywa rozstanie z dziewczynką, która przestała się nim już dawno temu bawić i wyrzuciła go do kąta. Zachowuje się, jakby od razu był pewien, że dziecko nie żyje. To on prowadzi gromadę do szpitala, nie boi się wyprawy w maminej torbie. Towarzyszy kolegom nie po to, by znaleźć pocieszenie dla siebie, ale żeby im pomóc przejść przez traumę odejścia kogoś bliskiego i bardzo dla nich ważnego. Gdy docierają na salę, Kapcie, Poduszka i Budzik próbują jeszcze przekonać Smutne Łóżko, że powinno wypuścić ze swych objęć Dziewczynkę. Łysy Joe wie, że to niemożliwe, że jej tam już nie ma - kładzie się po prostu w nogach, by do końca pozostać przy ukochanej właścicielce. Tu leży główna różnica dwóch inscenizacji tekstu Prześlugi - u Lisowskiego dziecko pojawia się na początku i końcu spektaklu, Pecko zupełnie zrezygnował z wprowadzania na scenę tej postaci - spektakl opowiada więc nie tyle o odchodzeniu, ile raczej o etapach oswajania się z czyjąś nieobecnością.

Pecko precyzyjnie zaplanował działania aktorów. Spektakl rozpoczyna się dynamicznie, dużo sekwencji ruchowych zbudowanych zostało przy wykorzystaniu elementów scenografii - łóżka i szafy. Ciekawie rozwiązana została scena podróży przedmiotów w torbie do szpitala. Łysy Joe z białym balonikiem w dłoni wędruje wzdłuż rzędów publiczności - skupia na sobie uwagę dzieci, trochę je zaczarowuje, przygotowując na nostalgiczny klimat kolejnej części. Scena w szpitalu, choć przecież dramatyczna, nie wywołuje w widzach przerażenia.

Pecko dokonał też czegoś, co nie udawało się z reżyserom w inscenizacjach poprzednich (na pewno nie mniej, a nawet skłonna byłabym twierdzić, że bardziej od tego zabawnych) tekstów Prześlugi: wydobył cały potencjał humorystyczny "Pręcika", zadbał, by wybrzmiały wszystkie dowcipy w nim zawarte. W wielu momentach lekka forma przestawienia jest dobrym kontrapunktem dla poważnego problemu, wokół którego toczy się akcja.

"Światełko" to przykład znakomitego dopasowania środków teatralnych do poruszanego w spektaklu tematu. Reżyser delikatnie i z wyczuciem przeprowadza dzieci przez historię. Przedstawia odejście za świata jako naturalną konsekwencję życia. Znamienne, że na premierze to dorośli byli dużo bardziej wzruszeni, łzy kapały im z oczu. Na maluchy ta inscenizacja działała uspokajająco. Zatem choć muzyczna i plastyczna strona pozostawiają wiele do życzenia, całość wypada uznać za wartą uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji