Artykuły

Dania jest podziemiem

Chyba każdy w szczenięcych latach zaliczył tę wycieczkę. Chłodne korytarze i podziemne jeziora, lizanie ścian, aby sprawdzić, czy na pewno są słone, wycięte z bloków szarej soli figury wąsatych górników i świętych, które pod wpływem wilgotnego powietrza powoli tracą swój kształt. Kiedy pierwszy raz usłyszałem, że Łukasz Barczyk zamierza nakręcić swojego "Hamleta" w kopalni soli w Wieliczce, pomysł wydał mi się niepoważny. Jak pokazać tragedię w scenerii z turystycznych katalogów?

Elsynor, czyli grób

A jednak Wieliczka zagrała Elsynor lepiej niż teatralne dekoracje zbudowane z drewna i tektury. I nie chodzi tylko o to, że ściany ze śladami po kilofach wiernie naśladują nadmorskie skały, że podziemne komory i sale oddają klimat mrocznego zamku starego Hamleta, że w korytarzach rozlega się złowróżbne echo, a martwe wody podziemnych jezior świecą tajemniczym, zielonym blaskiem. Główną zaletą tej przestrzeni jest jej metaforyczne znaczenie - otóż razem z bohaterami zstępujemy jakby do grobu. W dawnych wyrobiskach soli nie ma życia. Nie przenika tu ani jeden promień dziennego światła, nie rośnie ani jedno drzewo. W tej atmosferze, przesyconej śmiercią, pytanie duńskiego księcia "być albo nie być" nabiera nowego znaczenia. Jak być - w grobie, w otoczeniu morderców, trupów i grabarzy?

Dochodzenie Hamleta do prawdy o śmierci ojca jest tu - dosłownie - rozgrzebywaniem grobu. Książę ściąga ojcowski pierścień z palca wygrzebanego z piasku. Pierścień uratuje mu życie, kiedy Klaudiusz wyśle go na śmierć do Anglii. Nie przypadkiem na jedną z najważniejszych postaci dramatu wyrasta Grabarz. Grający tę postać Jerzy Nowak zbiera z piasku ludzkie szczątki i śpiewa wesołą balladę, która potęguje nastrój grozy. W ostatnich kadrach widzimy go raz jeszcze, jak sprząta Elsynor po śmierci wszystkich bohaterów. Kamera stoi kilka pięter ponad nim. Z tej wysokości kopalniana sztolnia wygląda jak gigantyczna, zbiorowa mogiła, w której pogrzebano młodość i nadzieję.

Dojrzewanie do śmierci

Jaki Hamlet mógł się urodzić w takim Elsynorze? Młody samobójca? Poeta, naznaczony piętnem śmierci? Szaleniec? Postać, którą zagrał młody aktor Michał Czernecki, nie mieści się w żadnej z tych kategorii. W swojej zniszczonej, skórzanej kurtce Czernecki mógłby wystąpić w jednym z poprzednich filmów Łukasza Barczyka i nikt nie poznałby w nim elżbietańskiego bohatera. Ten Hamlet jest syntezą młodości, w której jest nadwrażliwość, nieopanowanie, fascynacja śmiercią, a zarazem nieprzeparta wola życia. Jest to Hamlet, który nie wstydzi się łez, żyje w nim ukryty mazgaj i maminsynek. W jednej ze scen zapłakany i dosłownie zasmarkany, klęczy na piasku jak skrzywdzone dziecko.

Ale jednocześnie w tym zapłakanym dziecku dojrzewa twardy mężczyzna. Barczyk otwiera spektakl monologiem "Być albo nie być", który Czernecki wypowiada blisko kamery, półszeptem. Ze łzami w oczach mówi o śmierci jako jedynej alternatywie. Bo - jak wiemy - dojrzewanie Hamleta do decyzji pomszczenia ojca jest w istocie dojrzewaniem ku śmierci. Ona jest wliczona w jego życie, tak jak tragiczna miłość.

Takiego Hamleta, na pół dziecko, na pół umarłego, Barczyk zderza z pokoleniem jego ojca. Janusz Gajos jako Klaudiusz i Zbigniew Zapasiewicz w roli Poloniusza tworzą postaci silnych i pewnych siebie polityków, dla których wątpliwości natury moralnej nie istnieją. Można zabić brata, spać z bratową, czytać listy córki i ją podsłuchiwać. Na ich godnego następcę wyrasta Laertes (Andrzej Chyra) - groźny, bezwzględny typ, który po korytarzach Elsynoru obmacuje dziwki. Tylko Gertruda (Grażyna Szapołowska) udaje, że nie rozumie, co się wokół niej dzieje.

Hamlet jest dla nich wszystkich niewygodny, bo ma czyste ręce. Podobnie jak Ofelia. Kamilla Baar gra dojrzałą, świadomą dziewczynę, która w Hamlecie widzi dla siebie ratunek. Istnienie tych dwojga burzy harmonię zła, panującą w podziemnej Danii. I dlatego oboje muszą zginąć.

Waćpan Hamlet

Wobec odwagi, z jaką współczesny teatr tnie i zmienia oryginalne teksty Szekspira, spektakl Barczyka może wydać się nazbyt tradycyjny. Kilka mniej ważnych skrótów, jeden monolog przesunięty na początek. Aktorzy nie noszą współczesnych ubrań, nie dzwonią z komórek. Wszystko dzieje się w mitycznym bezczasie. Mimo to spektakl głęboko dotyczy współczesności. Mówi o samotności i zagubieniu młodego człowieka w świecie, w którym zabrakło światła, czyli wartości moralnych, silnych autorytetów, dobra i piękna. Dlatego nie mogę zrozumieć, po co reżyser wziął przekład Józefa Paszkowskiego, w którym szekspirowscy bohaterowie mówią językiem Trylogii, zwracając się do siebie per waćpan. To niepotrzebnie buduje barierę tam, gdzie tragedia Szekspira pokonuje liczący 400 lat dystans i atakuje wrażliwość współczesnego widza. Widocznie nie można mieć wszystkiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji