Artykuły

Piszę do Ciebie list, choć krople płyną po twarzy

Miałem zamiar napisać felieton o czymś zupełnie innym. Jednak śląska rzeczywistość teatralna po raz kolejny okazała się tematem bezkonkurencyjnym - pisze Michał Centkowski.

Ale od początku. Otóż kilka dni temu, po premierze spektaklu Roberta Talarczyka, opartego na powieści Kazimierza Kutza "Piąta Strona Świata", w Katowickiej Gazecie Wyborczej ukazał się tekst Dariusza Kortki pt. Grzech i Pokuta na scenie Teatru Śląskiego, którego lektura zrodziła we mnie głęboki sprzeciw. Przez chwilę, chciałem go nawet wyrazić za pomocą tekstu polemicznego.

Ów tekst bowiem, utrzymany w stylu nieco eschatologicznym, w moim odczuciu nadzwyczaj względem dyrekcji TŚu pochlebny, zawierał w sobie, prócz kilku słów oczywistej dla każdego przytomnego widza refleksji o miałkości dotychczasowej oferty artystycznej najważniejszej sceny województwa, także obszerną pochwałę dla Krystyny Szaraniec, od wielu lat dyrektor naczelnej.

Oto, według redaktora, przez zaproszenie Roberta Talarczyka do zrealizowania "Piątej strony świata", Krystyna Szaraniec wybawiła nas wreszcie od dusznej i konsekwentnie ogłupiającej "rozrywkowości" pokracznie pojętego "teatru środka" w wydaniu Śląskim, z jakim zmagaliśmy się od lat. W ten sposób odpokutowując swój grzech zaniedbania, wyrażający się według autora głównie lekceważeniem "spraw śląskich".

Wywód swój kończy Kortko niezwykle miłym i optymistycznym: Niech się stanie! Zaklęciem mającym niczym jaskółka zwiastować nadejście burzliwej wiosny artystycznego fermentu na Katowickiej scenie - za sprawą Krystyny Szaraniec właśnie.

W tym oto miejscu rodzi się moja niezgoda. Bowiem redaktorowi nie umknął wprawdzie żaden z większych grzechów śląskiej sceny, jednak umknął mu zdaje się fakt, że owa miałkość, bylejakość i duchota, ukonstytuowały się w Teatrze Śląskim wiele lat temu właśnie za sprawą Krystyny Szaraniec, która to objąwszy fotel dyrektor naczelnej, rzecz jasna w drodze nominacji pozakonkursowej, jasno i bezceremonialnie sformułowała najważniejsze kryterium owego quasi konkursiku, w wyniku którego artystyczny ster objął Tadeusz Bradecki. Jeśli dobrze pamiętam, a warto to sobie przypomnieć, Szaraniec "nie życzyła sobie" w swoim teatrze tych modnych, nazbyt brutalistycznych i wulgarnych poetyk, które już wtedy wyznaczając kierunki rozwoju teatru w Polsce, kształtowały jego innowacyjność i międzynarodową rangę artystyczną.

Podziwiam zatem wielce tę iście nowotestamentową, pełną wyrozumiałości i miłosierdzia postawę przebaczenia jaką żywi redaktor Kortko. Ja bowiem tkwiąc w swym pożałowania godnym, starotestamentowym zacietrzewieniu uważam jednak, że za zmarnowane lata artystycznej zapaści, należy się znacznie solidniejsza pokuta niż jeden niezły spektakl.

Bo tak się składa, że widziałem "Piątą stronę świata". Bez wątpienia jest to jedna z najlepszych produkcji tej sceny jakie widziałem od lat. Co nie znaczy, że jest to spektakl wybitny, czy nawet bardzo dobry. Jest to, trzeba przyznać zajmująca, szczególnie w pierwszej części dynamiczna, interesująco zainscenizowana opowieść, ze sporym kapitałem dobrze pojętej lokalności (dostrzegam swego rodzaju inspirację sukcesem sosnowieckiego "Korzeńca"). Ten przemyślany, sensownie i konsekwentnie reżyserowany i co ważne, nieźle zagrany (na uwagę zasługuje kreacja Chojnackiego - narratora całości) spektakl, stanowi istotną odmianę od innych, częstokroć urągających inteligencji przeciętnego widza propozycji Teatru Śląskiego.

Czy jednak spektakl Roberta Talarczyka stanowi przełom w myśleniu o polskim teatrze, czy wywraca do góry nogami sztukę, czy chociaż rzemiosło reżyserskie? Czy tego rodzaju spektakle od lat nie powstają chociażby w Legnicy? Nie o tym jednak chciałem.

Istotne, że wyręczył mnie w owej polemice, jak się wydaje, wspomniany Tadeusz Bradecki, dyrektor artystyczny Teatru im. Wyspiańskiego. Niestety dość agresywnie i z pozycji merytorycznie, delikatnie rzecz ujmując, chybionej.

O ile bowiem nie potwierdzą się sarkastyczne przypuszczenie, iż ktoś podszył się pod Bradeckiego, zawarty w opublikowanym kilka dni później tekście pt. "Kto podaje się za Tadeusza Bradeckiego?", list byłego dyrektora Narodowego Starego Teatru do katowickiej redakcji GW, stanowi porażające studium hipokryzji, ignorancji bądź ślepoty. Jakieś przerażające kuriozum.

Okazuje się bowiem, że wg Bradeckiego ów entuzjastyczny względem "Piątej strony Świata" tekst "nieznanego szerzej z jakichś napisanych recenzji bądź artykułów o życiu teatralnym Dariusza Kortko", był w istocie napastliwą i zajadłą, programową napaścią tracącej nakład Gazety Wyborczej na Teatr Śląski. Ów akt symbolicznej przemocy, nie mający nic wspólnego z obiektywnymi faktami, służyć ma oto deprecjacji dokonań Teatru im. Wyspiańskiego.

A jeśli to ze mną jest coś nie tak - pomyślałem, dławiony lękiem o pełnię własnych władz umysłowych?

Szczęśliwie, dość szybko odetchnąć mogłem z ulgą. Oto bowiem dyrektor Bradecki przystąpił do chytrej próby budowy pomnika wspaniałych osiągnięć swojego teatru. Wymieniając szereg wybitnych realizacji, głównie klasyki, na które nikt z GW się nie fatygował, a jeśli nawet to nie doczekały się nigdy recenzji, wspominał także międzynarodowe sukcesy i liczne nagrody, oraz wiele lat owocnej eksploatacji "Mayday". Słowem opowiedział nam o owej wspaniałej, konsekwentnej wizji artystycznej TŚu, której zwieńczeniem stała się premiera "Piątej Strony Świata" Chwilo trwaj! Mądrzej to już na pewno nie będzie. Pytanie czy jeszcze może być śmieszniej

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji