Artykuły

Żadnych złudzeń

W tej inscenizacji interesuje mnie diagnoza społeczeństwa marzycieli na tle ekonomicznych przemian. Ciekawi mnie porównanie bohaterów Czechowa z współczesnym pokoleniem Disneya, które musiało odłożyć na bok wiarę w kreacyjną moc marzeń na rzecz pracy za najniższą krajową - o spektaklu "Wiśniowy sad" w reż. Pawła Łysaka z Teatru Polskiego w Bydgoszczy pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Niewidzialne wiśnie zrywane z iluzorycznego sadu. Szlachta tańcząca ekonomiczny danse macabre do wtóru muzyki, jakiej nie powstydziłaby się orkiestra z Titanica. Ponad 2-metrowa guwernantka z cyrkową przeszłością, która pociąga za sznurki marionetkowej mikrospołeczności. Najnowsza inscenizacja Teatru Polskiego w Bydgoszczy "Wiśniowy sad" Antoniego Czechowa przyciąga uwagę ciekawymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi, które umożliwiły nową interpretację wielokrotnie wystawianego tekstu.

Porzucona przez ukochanego Raniewska (Anita Sokołowska) wraca do posiadłości rodzinnej, na terenie której zaledwie kilka lat wcześniej utopił się jej syn. Zarządzany przez jej brata Gajewa (Michał Jarmicki) majątek tonie w długach i zbliża się termin jego licytacji. Ratunek proponuje Łopachin (Piotr Stramowski) - syn chłopa, który wzbogacił się dzięki własnej pracy oraz - niewątpliwie - smykałce do interesów. Składa rodzeństwu propozycję ścięcia wiśniowego sadu, otoczonego przez bohaterów kultem, i sprzedania letnikom tak powstałych działek. Raniewska i Gajew nie chcą jednak o tym słyszeć. Nieprzyzwyczajeni do podejmowania ekonomicznych decyzji, niezaradni życiowo marzyciele sielsko spędzają lato, wierząc, że podczas licytacji pojawi się cudowny deux ex machina i uda im się zatrzymać posiadłość. Tak się jednak nie dzieje. Majątek trafia w ręce Łopachina.

Perspektywa dzisiejszych czasów sprawia, że jako widz nie jestem początkowo w stanie zrozumieć motywów Raniewskiej i jej rodziny. Przecież argumenty Łopachina o konieczności rozparcelowania wiśniowego sadu są racjonalne. Zatem skoro to jedyna szansa na ratunek, czemu bohaterowie z niej nie korzystają? Relacja szlachty i wzbogaconego syna chłopa przywodzi na myśl bajkę Ezopa o pasikoniku i mrówkach. Nie jesteśmy jednak w centrum amerykańskiej historii z cyklu od pucybuta do milionera. Spektakl nie jest też egzemplifikacją wtłaczanych od dzieciństwa morałów o tym, że nauka to potęgi klucz, a ciężka praca zawsze przynosi efekty. Nie sympatyzujemy z pracowitym Łopachinem, ale całym sercem stajemy po stronie niezaradnych pasikoników, nieprzystosowanych do życia w zmieniającym się społeczeństwie.

Współczesny kontekst determinuje odbiór spektaklu. Trudno nie poszukiwać analogii pomiędzy zawirowaniami ekonomicznymi, w jakich znaleźli się bohaterowie "Wiśniowego sadu", a odmienianym przez wszystkie przypadki w codziennych wiadomościach "kryzysem". W sztuce słynny kryzys dotyka przecież nie tylko bogatych lekkoduchów, ale ciągnie za sobą - jakbyśmy dziś powiedzieli - również pracowników niższego szczebla, czyli zatrudnionych w majątku ludzi. Muszę jednak przyznać, że męczy mnie już trochę wielokrotnie przytaczana w recenzjach interpretacja zawartej w "Wiśniowym sadzie" krytyki współczesnego kapitalizmu. Nie zamierzam z nią polemizować, jednak bardziej w tej inscenizacji interesuje mnie diagnoza społeczeństwa marzycieli na tle ekonomicznych przemian. Ciekawi mnie porównanie wychowanych w uprzywilejowaniu bohaterów Czechowa z współczesnym pokoleniem Disneya, które musiało odłożyć na bok wiarę w kreacyjną moc marzeń na rzecz pracy za najniższą krajową. Na tym tle nie chce mi się wypominać postaciom na scenie, że "nie czas żałować róż, kiedy płoną lasy". Wręcz przeciwnie - trzymam kciuki za wiśniowy sad, bo także dla mnie - jako widza - staje się on synonimem idylli, być może złudnego, ale choć chwilowego spokoju, do którego wciąż chce się powracać.

"Wiśniowy sad" w reż. Pawła Łysaka to dla mnie w dużej mierze opowieść o konwenansach społecznych. Losem bohaterów wydaje się kierować Szarlota (Magdalena Łaska) - niezwykle wysoka guwernantka o tajemniczej, cyrkowej przeszłości. W otwierającej spektakl pantomimicznej scenie zjada ona wyimaginowane wiśnie z równie zmyślonego drzewa. Jakby historia bohaterów z góry skazana była na niepowodzenie. Jakby przypisane im przez społeczeństwo role nie mogły ulec zmianie. Chłop dla otoczenia zawsze pozostanie chamem, szlachta - mimo utraty rodzinnego majątku - nie porzuci jedynego znanego stylu życia, świadomy niezmienności zastanego świata wieczny student Trofimow powróci na uczelnię po dalszą bezcelową naukę, a wierny, stary sługa Firs (Marian Jaskulski) zapomniany przez wszystkich zostanie sam.

Za sprawą świetnej obsady aktorskiej podczas całego spektaklu ze sceny biją ogromne emocje. Gajewska Anity Sokołowskiej to kobieta desperacko pragnąca miłości, Trofimow Michała Czachora pod płaszczykiem cynizmu skrywa pokłady wrażliwości i potrzebę znalezienia swojego miejsca w życiu, a Łopachin Piotra Stamowskiego wydaje się przede wszystkim poszukiwać społecznej akceptacji. Wychodząc z teatru, trudno nie zastanowić się, jaką rolę w życiu chcemy odgrywać my. Gdzieś w tych emocjach płynących ze sceny trudno nie poszukiwać również jakiejś nadziei. Może nasz wiśniowy sad da się jeszcze uratować?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji