Artykuły

Reszta jest milczeniem

Na planie "Hamleta" Łukasza Barczyka

Łukasz Barczyk w scenerii Muzeum i Kopalni Soli w Wieliczce realizuje "Hamleta" W. Szekspira. "Bibliografia rozpraw i studiów o Hamlecie jest dwa razy grubsza od warszawskiej książki telefonicznej" - tak rozpoczyna swój wybitny esej o Hamlecie Jan Kott, dalej autor wylicza, co w dramacie Szekspira tak fascynuje adaptatorów: "polityka, przemoc i moralność, spór o jednoznaczność teorii i praktyki, o cele ostateczne i sens życia, jest tragedia miłosna, rodzinna, państwowa, filozoficzna, eschatologiczna i metafizyczna".

Świeżo po ponownej lekturze "Hamleta" (w tłumaczeniu Józefa Paszkowskiego - na ten przekład zdecydował się Łukasz Barczyk) zastanawiam się po raz kolejny, kim jest, kim był Hamlet? Złodziej Geneta, Meursault Camusa, a nawet Podziemny Człowiek Dostojewskiego, jego smutni następcy, szli wprawdzie dalej, ale nawet te ich zbrodnie były tylko cieniem tego, co każdego ranka przynosi poranna gazeta. Zwycięzca elsynorskiego starcia powie w wierszu Herberta "Tren Fortynbrasa". "To, co po mnie zostanie nie będzie przedmiotem tragedii." Fortynbras - forte braccio - jak u Kotta - mąż silnej ręki. On wygra, wygra z uśmiechem na ustach.

W muzeum wielickiej kopalni rejestruję zapach tego, co było, ale ciągle trwa. Pytam później Barczyka, kto był autorem świetnego pomysłu, żeby w tym właśnie miejscu zrealizować "Hamleta"? - "Ja, bracie, ja. Wieliczka jest moja."

W wąskich korytarzach prowadzących do sali jeziora Wessel wyobrażam sobie inne sceny szekspirowskie; który jeszcze dramat Szekspira mógłby znaleźć tutaj swoje artystyczne spełnienie: Na pewno "Makbet", może "Tytus Andronikus", "Romeo i Julia". Mijamy salę z bogato inkrustowaną amboną - idealna sceneria dla sceny balkonowej z "Romea i Julii" - świat bez okien, świat bez powietrza, bo jeśli miłości nie ma, nie ma przecież świata.

Jan Frycz kilka dni temu grał u Barczyka Ducha Ojca Hamleta - z zabandażowanym czołem, ponury i zszarzały, dzisiaj jako Aktor Pierwszy wygląda świetnie, niczym XIX-wieczny dandys (kostiumy - Magdalena Maciejewska). W wydanym kilka miesięcy temu przez Znak "Leksykonie Szekspira" czytam, że Pierwszy Aktor swoją recytacją głęboko wzruszał Hamleta. Tylko tyle, ale Aktor Frycza będzie inny - głębszy, bliższy neurotycznej prawdzie tego zawodu. - "Wiesz, to takie trudne przełożenie" - mówi Jan Frycz - "uchwycić kruchą prawdę o aktorstwie, ale nie trywializując jej, nie pomniejszając. Aktor ze swoją świtą przybywa do Danii pełen wiary, potem stopniowo marzenia o uszczęśliwieniu swoją grą dworu dezawuują się, początkowy zapał wyjaławia się, obumiera. Pozostaje świadomość klęski - na polu artystycznym, ale i na polu osobistym. Każdy z nas poznał kiedyś jej smak."

Pierwsze ujęcie. Operator - Paweł Edelman - w asyście syna. Jedna z asystentek na planie podpytuje chłopca: - "No i co? Podoba się? Zasmakowałeś w kręceniu filmów." - "No pewnie."

Przed nami rozmowa Hamleta (Michał Czernecki) z Gildensternem (Wojciech Kalarus) - subtelny dialog na tle jeziora Wessel - Canale Grandę z zagubionym odpływem, ponurym jak tajemnice Elsynoru. Rozmowę przyjaciół przerywa zwiastujące przyjazd aktorów wejście Poloniusza - Zbigniewa Zapasiewicza: - "Dobre nowiny, panowie, wesołe nowiny. Aktorzy przybyli."

Kilka aktorskich pokoleń. Ofelia - Kamilla Baar, silna brunetka o wnikliwym spojrzeniu.

- "Nie jesteś blondynką, nie masz błękitnych oczu, nie możesz grać tej roli" - rzucam prowokacyjnie.

- "Udowodnię, że mogę, to będzie inna Ofelia, nie tylko z wyglądu."

Hamlet w spektaklu Barczyka ma twarz Michała Czerneckiego - dla niego udana rola w takim przedsięwzięciu to prawdziwe być albo nie być w zawodzie. Pomiędzy ujęciami nie rozprasza się, skupiony i skoncentrowany, wpatrzony w dal, w siebie, w rolę. - "Michał ma wielką siłę" - mówi Barczyk.

Przed kolejnym ujęciem przyglądam się Zapasiewiczowi. W zaimprowizowanej garderobie patrzy na swoje lustrzane odbicie. Kogo tam zobaczył? Może siebie sprzed lat - Poloniusza ze spektaklu Holoubka z 1979 roku, a może Króla z telewizyjnego "Hamleta" realizowanego pięć lat wcześniej?

Obietnica Poloniusza wreszcie się spełnia. Na tafli jeziora Wessel (scenografia - Jagna Janicka) dwie łodzie. Na jednej z nich Jacek Ostaszewski, autor muzyki do spektaklu, wygrywa na flecie piękną, hybrydalną melodię łączącą charakterystyczny dla Ostaszewskiego minimalizm środków z elementami wschodnimi. Nadpływają aktorzy. Aktor I - Jan Frycz, jego efebowaty asystent i ponętna Drag Queen (Luke Relletier) śpiewająca (zupełnie przyzwoicie) do muzyki Ostaszewskiego słowa francuskiego romansu. Pierwszy Aktor pochyla się nad efebem. Całuje go perwersyjnie. Czuję się jak w świecie Almodovara. Brakuje tylko ogromnych mydlanych baniek, które pojawią się na tafli Wessel kilka godzin później...

Zwierzam się Ostaszewskiemu, że melodia, którą słyszałem przed chwilą, skojarzyła mi się z jego innym tematem, tematem z "Lunatyków" Lupy, ze sceną, w której Alfons grany przez Marka Kalitę śpiewał hymn na cześć Bertranda (Piotr Skiba). Francuska Drag Queen odpamiętuje wielkość miłości, która w momencie przybycia do Elsynoru traci swoją siłę. Ostaszewski uśmiecha się wymownie, może więc nie pobłądziłem w tych skojarzeniach...

Wracając z Wieliczki myślałem jednak o innym genialnym spektaklu Szekspirowskim z ducha, chociaż nie z treści, który obejrzałem ledwie kilka dni wcześniej . O "Starej i drzwiach" Matsa Eka. Że, jak u Szekspira, kobieta rodzi okrakiem nad grobem, a śmierć jest niewiele znaczącym ogniwem jakiegoś mało znaczącego życia. Brigit Cullberg, jedna z największych XX-wiecznych tancerek, nauczycielka Piny Bausch i Bejarta, matka Eka na chwilę przed śmiercią. Obnaża bezzębne dziąsła, ale dziko tęskni, odpamiętuje, uśmiecha się z żałosną kokieterią. Straszliwa żądza starości, która nie chce uwierzyć w finał. Wiedźma z "Makbeta", która w starczej nagości wywołuje demony tęsknot. Dawna żarliwość (była jakaś żarliwość?) wypaliła się, żaden projekt nie został doprowadzony do końca. Rezultat jest rozpaczliwy. Ostatnie drzwi bezwzględnie zatrzaśnięte. Nic za nimi nie ma. Jest tylko bezwzględność Szekspira: niby w innej perspektywie, przy zastosowaniu odmiennych środków, a jednak finał "Hamleta" jest tożsamy. Zwycięzcą zostaje żałosny Fortynbras. Forte braccio - zostaje tylko mąż silnej ręki.

Spektakl Barczyka, poprzedzony wielomiesięcznymi próbami i przygotowaniami (reżyser wystosował do współpracowników autorską, kilkudziesięciostronicową analizę "Hamleta" czytanego głównie poprzez Junga - czytałem, bardzo interesująca), z pewnością będzie wydarzeniem. Pytanie: co nam ten "Hamlet" przyniesie? Może chociaż świadomość tego, że życie w świecie złudzeń może być bolesne - jest przecież bezpieczne, bo znamy prawa nim rządzące. "I raczej biedy tu znane wolimy/niźli ucieczkę przed nimi w nieznane." Prawda "nieznanego" doprowadziła do rozkładu Elsynoru.

Reszta ciągle pozostaje milczeniem.

W przedstawieniu Łukasza Barczyka stawka aktorskich sław nie ma sobie równych; debiutantom - Michał Czernecki - Hamlet i Kamilla Baar - Ofelia, towarzyszą: Janusz Gajos - Klaudiusz, Grażyna Szapołowska - Gertruda, Zbigniew Zapasiewicz - Poloniusz, Jan Frycz - Duch Ojca/Aktor I, Jacek Poniedziałek - Horacy, Andrzej Chyra - Laertes, Maciej Kozłowski - Bernardo i Pan, Jerzy Nowak - Grabarz, Redbad Klynstra - Gildenstern...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji