Artykuły

Monumentalnie

Chodzi tu o "Dziady", zwane Drez­deńskimi, czyli po prostu o tzw. ich część III ujętą zresztą w specjalną formę inscenizacyjną przez Jerzego Kreczmara. Byłyby to więc czwarte z kolei "Dziady", wystawione na sce­nie katowickiej, z tym, że trzy po­przednie spektakle odbyły się przed wojną, pokazywane z reguły w insce­nizacjach "łączących" (Wyspiańskiego czy Schillera). Jak wiadomo, insceni­zacje "łączące" próbują ująć wszyst­kie części dzieła mickiewiczowskiego w jedną całość, co jednak stanowi zawsze przedsięwzięcie bardzo trud­ne z uwagi na złożoność i różnorod­ność tak tematyczną, jak i formalną poszczególnych części.

Niemniej jednak inscenizacje "łączące" mają już swoja tradycję i widz, znający całość "Dziadów" choćby z lektury szkolnej, przyzwyczaił się już do oglądania poza "zwornikową" częścią III, zresztą zwykle skra­caną, scen z Guślarzem, czy scen w kapliczce cmentarnej itd. - w ogóle dziejów Gustawa, jako najbardziej romantyczno-balladowych.

Z drugiej atoli strony część III, to przecież istota "Dziadów", będących tutaj dramatem narodowym, naj­wznioślejszym i najbardziej przejmu­jącym no i reprezentującym właści­we credo poety, sięgającego przecież po emigracyjny "rząd dusz" oraz umiejscowiającego siebie, Konrada, w kabalistycznej liczbie "czterdziestu czterech". Nawiasem mówiąc, narobił a narobił Mistrz Adam kłopotu tymi dwiema czwórkami wszystkim swoim późniejszym badaczom (Czego to pod nimi nie rozumiano: całe tomy już o tym napisano!), dopóki mickiewiczolodzy z prawdziwego zdarzenia nie zbadali właściwego znaczenia tej wizyjnej zagadki.

Ale do rzeczy. Otóż inscenizacja i reżyseria Jerzego Kreczmara, obejmująca "Dziady" napisane w Dreźnie (czyli tam, gdzie to Mickiewiczowi "rozbiła się nad głową bania z poe­zją", co m. in. w owych "Dziadach" szczególnie się uwidoczniło), stwo­rzyła po prostu z części III (z mały­mi wstawkami z innych) spektakl sam dla siebie, co jest niewątpliwie dla polskiego teatru, lubującego się w in­scenizacjach "całościowych" pewnym novum. Po pierwsze sam spektakl zyskuje na zwartości tematycznej, a co najważniejsze - nie trwa zbyt długo . Nie zapominajmy bowiem, iż przeciętna publiczność szybko się nu­ży "kobyłami" dramatycznymi, wy­stawionymi niewątpliwie w jak naj­szlachetniejszej intencji i z całym pietyzmem dla autora, ale nie ,,bio­rącymi" należycie - wskutek swej dłużyzny - widza. "Dziady" więc w tej inscenizacji dają nie tylko kwint­esencję dramatu mickiewiczowskiego, ale równocześnie uprzystępniają go każdemu amatorowi teatru, a nie tyl­ko... młodzieży szkolnej, która zwykle stanowi większość publiczności na sztukach tzw. klasycznych.

Poza tym trzeba pochwalić przede wszystkim sam spektakl. Jest on monumentalny i imponujący, przy użyciu jednak bardzo oszczędnych środków. Tu - rzecz prosta - wielką zasługę ponosi w pierwszym rzę­dzie scenografia Piotra Potworowskiego. Świetny dobór barw, mimo że nieraz jaskrawych, ale zupełnie nie "krzyczących", następnie prosto­ta elementów dekoracyjnych, dalej utrzymanie poszczególnych kategorii kostiumów w jednym kolorze o dużej metaforycznej wymowie (np. czerń u więźniów, lub zieleń "jednakowej maści" u urzędników i gości Sena­tora), z kolei arcyciekawe, o ile moż­na się tak wyrazić, charakterologie kostiumowe (duchy anielskie bez twa­rzy, diabły "ryjkowate", jakby żyw­cem wzięte z obrazów Hieronima Boscha), no i wreszcie świetny w pomyśle, a niesamowity w swej mono­tonii taniec kukiełkowych cieni, jako "podkład" do balu u Senatora.

Ilustracja muzyczna Zbigniewa Tur­skiego, specjalnie nagrana przez chór Filharmonii Krakowskiej i zespół or­kiestrowy WOSPR pod dyrekcją Jana Krenza, była nieraz bardzo udanym uzupełnieniem całości. A całość ta, to spektakl, naprawdę dużej klasy, acz­kolwiek nie pozbawiony pewnych mankamentów. Mianowicie niektóre sceny wydłużały się zanadto, tak, że większa zwartość, bardzo by się im przydała. Chodziłoby tu zwłaszcza o scenę "procesu" Konrada przed try­bunałem niebiańskim. Jej wprawdzie celowo zamierzona monotonia głosowa wywierała swoje wrażenie, ale byłoby ono znacznie większe, gdyby ów dwugłos nie rozciągał się tak bardzo w czasie.

Ogólnie jednak biorąc raz jeszcze trzeba stwierdzić, iż "Dziady Drezdeńskie" to piękna i monumentalna pozycja. Kosztowała ona niewątpli­wie cały zespół wiele trudu i wysił­ku, przyjemnie jest jednak zazna­czyć, iż ów trud i wysiłek nie po­szły na marne. Na Festiwalu Wro­cławskim ten spektakl powinien chyba odnieść czołowy sukces.

W wykonaniu "Dziadów" wziął udział niemal cały zespół i trudno jest, a nawet niemożliwe, omówić poszczególne role (ponad 70 postaci!) wypada więc tylko ograniczyć się do kilku. Z dużą satysfakcją należy po­witać wystąpienie Andrzeja Antkowiaka w roli Konrada (na premierze, rola ta jest bowiem dublowana przez Stanisława Niwińskiego). Był to Konrad nieco inny od Konradów tradycyjnych, to znaczy mniej patetycz­ny, natomiast bliższy realnemu światu. Szczególnie rzucało się to w oczy w pierwszej części Wielkiej Impro­wizacji, kiedy Konrad prowadził "dialog" ze Stwórcą w sposób, można by rzec, całkowicie kameralny. Dzięki temu jego stopniowe przecho­dzenie w ,,szał bluźnierczy" stawało się bardziej elastyczne i dawało mo­żność zastosowania do końcowych akordów Wielkiej Improwizacji całej mocy wyrazu. To należy szczególnie podkreślić, jako że nieraz Konrad "wypala się" przedtem, nie znajdu­jąc już "kondycji" na swój potężny finał.

Z innych ról na specjalne uznanie zasługuje postać Senatora w wyko­naniu świetnego w każdym calu Mieczysława Ziobrowskiego, następnie podniosła i pełna poetyckiego wyra­zu postać Księdza Piotra w wykona­niu Jerzego Kaliszewskiego, a dalej wstrząsająca i utrzymana w stylu najlepszych tradycji teatralnych ro­la pani Rollisonowej w wykonaniu Ireny Tomaszewskiej.

W mniej lub bardziej eksponowa­nych epizodach zabłysnęli m. in. Ewa Lassek jako Ewa, Piotr Połoński jako Kapral, Władysław Kornak jako Sowietnik, Wojciech Standełło i Ryszard Zaorski jako kapitalne diabły, Mieczysław Jasiecki jako Doktór, Florian Drobnik jako Bajkow, Adam Kwiatkowski jako Frejend. Mieczysław Daszewski jako Tomasz, Andrzej Mrożewski jako Jan, Henryk Maruszczyk jako Adolf i Bohdan Kraśkiewicz, jako Belze­bub a wśród ,,anielic" - Zofia Truszkowska, Krystyna Moll, Krystyna Tworkowska, Ewa Śmiałowska, Aleksandra Górska i Leontyna Żabińska. Wielu wykonawców tu wymienionych jak i niewymienionych występowało w podwójnych, a nawet potrójnych rolach.

W każdym razie całemu zespołowi należy się uznanie za owe piękne i dużego formatu przedstawienie, które na pewno przejdzie do annałów sce­ny katowickiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji