Artykuły

Razem z Marianem Dziędzielem spojrzeliśmy na Katowice z góry

Aktorstwo to uzależnienie, tak jak gwara - mówi MARIAN DZIĘDZIEL, jeden z najlepszych polskich aktorów, który grał w wielu filmach kręconych na Śląsku. Na spacer po stolicy województwa wybrała się z nim Ola Szatan

Być w Katowicach i nie wybrać się w okolice Ronda?

- Nigdy nie odcinałem się od korzeni. W wywiadach zawsze dobrze mówię o Ślązakach. Chociaż dzisiaj, jak przyjechałem do hotelu, to się wkurzyłem, bo nie miałem załatwionego parkingu. A parking kosztuje 65 zł. Te ceny to już nie jest Śląsk. To nawet nie są heimaty - stwierdził Marian Dziędziel, Ślązak urodzony w Gołkowicach (powiat wodzisławski), podczas kolejnej wizyty w Katowicach. Przedwczoraj była Warszawa, wczoraj Kraków, jutro Poznań. Tempo imponujące, ale taka jest cena popularności.

Choć zarzeka się, że "moda na Dziędziela" to tylko gadanie (bo przecież "moda co roku się zmienia"), to nie da się ukryć, że miniony rok był dla niego bardzo udany. Nie tylko dlatego, że hucznie świętował 65. urodziny.

Do kopalni zjechał raz

Zabieramy pana Mariana na mały spacer. Jego wspomnienia daleko wykraczają jednak poza centrum Katowic, po którym będziemy się przemieszczać.

- Przyjemnie się patrzy na tak rozświetlone miasto. Dużo się zmieniło w Katowicach, ale chciałbym, by te zmiany poszły jeszcze dalej - mówi, spoglądając z 27. piętra biurowca Altus.

W swojej dotychczasowej karierze miał szczęście do filmów kręconych na Śląsku. Na czele z obrazami Kazimierza Kutza.

- Pierwszy film, jaki kręciliśmy m.in. na Nikiszowcu, to "Sól ziemi czarnej". Potem była "Perła w koronie". Nie zapominam też o serialu "Blisko, coraz bliżej". Zwiedziliśmy wtedy niemal cały region. Był też oczywiście film "Zgorszenie publiczne", kręcony na osiedlu w Rudzie Śląskiej czy "Laura" , realizowana m.in. na kopalni [na zdjęciu]czy ogródkach działkowych, gdzie wypuszczano gołębie - wylicza.

Sam gołębi nie hodował ("ale wujek miał bardzo dobre gołębie, szczególnie takiego siwka, który często wygrywał zawody"), zaś do kopalni zjechał i wiedział od razu, że to nie jest zajęcie dla niego. Choć górnikami byli jego dziadkowie, ojciec, kuzyni i brat.

- Tata miał też inne zainteresowania, skierowane w stronę sztuki - teatrzyk, a w kościele śpiewał z chórem i orkiestrą -opowiada.

- Czyli zamiłowanie do sztuki odziedziczył pan po ojcu? - pytam.

- Coś w tym jest - uśmiecha się Marian Dziędziel, gdy za cel obieramy sobie pobliski Teatr Śląski.

Dyrektorem trzeba się urodzić

Do Teatru Śląskiego Marian Dziędziel jeździł na spektakle ze swoją klasą z Liceum Ogólnokształcącego im. XIV Pułku Powstańców Śląskich w Wodzisławiu Śląskim. - Obejrzałem tu m.in. "Rewizora" Mikołaja Gogola i "Śmierć gubernatora" Leona Kruczkowskiego - przypomina sobie.

Czy bywał tu również już jako aktor? -Prawdopodobnie ze szkołą graliśmy w Teatrze Śląskim spektakl "Oniegin". Ale nie jestem pewien, czy czegoś nie mylę... Zaś towarzysko bywałem tu u kolegów, odwiedzałem Krzysia Misiurkiewicza, niestety już nieżyjącego, męża Marii Stokowskiej, z którą razem studiowaliśmy. Maria była rok niżej ode mnie - dodaje.

Pokonujemy kolejne metry rozkopanej alei Korfantego. Gdzieś na wysokości siedziby Muzeum Śląskiego Marian Dziędziel przyznaje, że był taki moment w jego życiu, gdy bardzo poważnie myślał o związaniu się z katowickim teatrem.

- Kiedy kończyłem szkołę teatralną w Krakowie, zastanawiałem się, co robić dalej w życiu. Nie miałem zamiaru zostawać w Krakowie, chciałem iść albo do Wrocławia, albo do Gdańska. Pojawiła się w mojej głowie myśl: "Jedź do Katowic, będziesz mieć bliżej do domu". Ale tak się złożyło, że Bronisław Dąbrowski zaproponował mi angaż w krakowskim Teatrze im. Słowackiego. I jestem tam już 44. rok. Przez ten okres przez teatr przewinęło się już 10 dyrektorów - podsumowuje.

To może czas, by samemu pomyśleć o "dyrektorowaniu"?

- Ja? Pani da spokój - śmieje się aktor. -Dyrektorem trzeba się urodzić. A poza tym ja w tej chwili jestem już blisko emerytury, więc nie mam już specjalnych wymagań. Gdybym miał być dyrektorem, to na pewno mój teatr musiałby mieć zapewnione odpowiednie dotowanie. Byłby bardzo otwarty na Europę, wyjeżdżałby, bywał na wielu festiwalach... - rozmarza się.

Dzieciństwo było piękne

Wchodzimy do Teatru Śląskiego od strony Sceny Kameralnej. - A tam jest wejście na dużą scenę - Marian Dziędziel wczuwa się w rolę przewodnika. Widać, że zna tutejsze zakamarki. I sam też jest tutaj osobistością cenioną.

- Dobry wieczór, jak się cieszę - nie kryje euforii pan na portierni. - A dopiero wczoraj w telewizji leciał film "Trick" i podziwiałem pana grę - dodaje pracownik teatru.

Często pan bywa na Śląsku? - pytam. -Niezbyt często. Od czasu do czasu bywam u brata, w Gołkowicach - odpowiada.

W sierpniu zeszłego roku okazja była szczególna. W rodzinnych Gołkowicach wyprawiono mu uroczysty urodzinowy benefis, podczas którego świętowano też jego 45-lecie pracy.

Zatrzymujemy się na górnym balkonie. Chwila spokoju, by wrócić do czasów dzieciństwa.

- Wspominam je ciepło. Nieraz z rozrzewnieniem, z nostalgią. Bardzo serdecznie i miło. Moje dzieciństwo było piękne, bo miałem fantastycznych rodziców. Jeszcze radośniej było, gdy na świat przyszedł mój brat. Nie byłem już sam - mówi.

- Już wtedy, w dzieciństwie, pomyślał pan, że swoją przyszłość może związać z aktorstwem? - podpytuję.

- Nieeee... - zaprzecza Marian Dziędziel. - To przychodzi z czasem. Kiedy patrzę na tę scenę, to czuję się tu jak w bajce. Teatr, w którym ja pracuję, też jest bajeczny, ale ogromny. Tu jest bardziej kameralnie w porównaniu ze sceną Teatru im. Słowackiego. Ale pamiętam, że kiedy przyjeżdżaliśmy do Katowic oglądać spektakle, to był tu taki czar. Coraz bardziej popychał mnie w stronę myśli o szkole aktorskiej zdradza.

Ja, naucza się polskiego akcentu

Krążą legendy, że gdy Marian Dziędziel zdawał do szkoły teatralnej, recytował "Stepy akermańskie" Mickiewicza... po śląsku. Opowiadał o tym m.in. w książce "Marian Dziędziel. Aktorzy XXI wieku" Dariusza Domańskiego.

"Kiedy zdawałem część praktyczną egzaminu, musiałem wygłosić fragment prozy i wiersz, przedstawić scenkę klasyczną... i tu zaczęły się schody. Mój akcent śląski był tak wyraźny, że komisja miała nie lada orzech do zgryzienia. Pamiętam spotkanie po egzaminie z profesorem Władysławem Krzemińskim. Powiedział do mnie: "Przyjmiemy pana na studia, ale musi pan obiecać, że poprawi polski akcent". Odparłem: "Ja, naucza się".

Jego umiejętność posługiwania się gwarą śląską wykorzystują teraz twórcy filmowi. - Na gwarę nie ma rady. Zamieniłem kilka słów z pracownikami teatru i wiem, że za chwilę "byda godoł" - uśmiecha się, gdy opuszczamy teatr kierując się w stronę katowickiego ronda.

Po drodze rodzą się "hotelowe" wspomnienia

- W Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku był taki Dom Turysty PTTK, w którym mieszkaliśmy, kiedy Kazimierz Kutz kręcił swoje filmy. W głębi był bardziej elegancki hotel, w którym czasem też się zatrzymywaliśmy - dodaje aktor, kiedy zbaczamy z drogi, by pospacerować po parku przy pomniku Powstańców Śląskich.

Przechadzamy się po parku, a aktor opowiada o Witku, bohaterze filmu "Piąta pora roku" (premiera w ubiegłym roku), kierowcy taksówki, który przemierzył samochodem tysiące kilometrów.

- Witek ma wiele profesji, po pierwsze był górnikiem, teraz jest emerytem. Oprócz tego z zamiłowania jest gołębiarzem i muzykantem, a żeby dorobić sobie do emerytury, to jest taksówkarzem. Tyle że poza Katowicami tą taksówką nigdzie nie był, ale ponieważ jest gawędziarzem, to opowiada innym, że zwiedził już niemal wszystko - opowiada aktor.

- Morza nigdy nie widział, ale twierdzi, że "morze zno jak własna kapsa". W filmie zamiast "kapsy" jest jednak "kieszeń". Żeby inni zrozumieli - śmieje się Marian Dziędziel.

Ze zrozumieniem nie było problemu w... Kairze, gdzie na początku grudnia 2012 r. na 35- Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Marian Dziędziel zdobył nagrodę za swoją kreację w "Piątej porze roku" .Film określany jako "komedia o drugiej młodości" pokazywany był już wcześniej na festiwalu w Gdyni, a także na Festiwalu Filmów Polskich w Australii.

Znów jesteśmy na górze, tym razem przy pomniku Powstańców Śląskich. Na szczycie - patrząc na dorobek zawodowy - jest też Marian Dziędziel. Właśnie wchodzi na ekrany kolejny film z jego udziałem - "Drogówka" Wojciecha Smarzowskiego, który już zapowiada się na hit.

- Aktorstwo jest to pewne uzależnienie i przychodzi taki moment, że zaczyna się je kochać. Ale to uzależnienie na szczęście jest mniej szkodliwe niż papierosy. Choć w moim przypadku oba nałogi trwają w zasadzie tyle samo lat - mówi szczerze.

Najlepsze role Mariana Dziędziela:

"Wesele" (2004 r.)

"Zgorszenie publiczne' '(2009r.)

"Dom zły" (2009 r.)

"Kret" (2010 r.)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji