Artykuły

Polski teatr, jaki się nie zdarzył

Jest jednym z grzechów głównych. Powszechnie uważana za emocję negatywną i destrukcyjną. Ma podobno zielony kolor. Zazdrość. Po lekturze "Historii niebyłej kina PRL" Tadeusza Lubelskiego opanowała mnie całkowicie - pisze dla e-teatru Joanna Biernacka w cyklu "Teatralny mól książkowy"

Zazdrość o pomysł, wiedzę, odwagę, dowcip, talent, a nawet o redaktorów i grafików! (świetna - trochę przypominająca teatralną linię Ha!artu - robota Kuby Sowińskiego, Damiana Strączka i Wojciecha Kubiena). Wydana w 2012 przez Znak książka nosi znamiona genialności. Jest spełnionym marzeniem autora i redaktora. Oraz czytelnika.

Uznany filmoznawca tym razem postanowił zaproponować czytelnikom pewien rodzaj gry. W trzynastu rozdziałach pokusił się o próbę zrekonstruowania filmów Forda, Bohdziewicza, Jakubowskiej, Passendorfera, Barei, Wajdy, Lenicy, Kutza, Wiszniewskiego, Hasa i Morgensterna, które miały powstać, ale z wielu powodów nie zostały wyprodukowane. Każdy esej zamyka recenzja niedoszłego dzieła, stylizowana na wybranego, pisującego ówcześnie krytyka (mimo szyfrowania barańczakowskimi onanagramami nazwiska są dość łatwo identyfikowalne).

W ten sposób w wielopiętrowej konstrukcji mamy możliwość poznać nie tylko kontekst polityczno-społeczny, w jakim rodził się pomysł na film, czy moment twórczości, w jakim znajdowali się poszczególni reżyserzy, ale także sposoby odbioru czyli historię krytyki filmowej. Jakby mało było przewrotności tych pomysłów, zbiór esejów poprzedza kolorowa wklejka z trzynastoma plakatami do trzynastu nieistniejących filmów. Pyszna zabawa stylem polskiej szkoły plakatu.

I choć pozornie wydawać by się mogło, że to "ot taka tam profesorska rozrywka w przerwie między poważnymi wykładami", lub "jakaś błaha, filmowa mniemanologia", to Tadeuszowi Lubelskiemu udaje się pokazać kawałek prawdziwej historii polskiego kina (i nie tylko) po 1945 roku. A udaje się mu z wielu powodów.

Po pierwsze, pisze w sposób przystępny - żeby nie powiedzieć, uwodząco lekki. Dzięki ogromnej wiedzy historycznej, politycznej i społecznej kreśli bogaty kontekst "historii niebyłej". Okrasza ją także smacznymi szczegółami z życia środowiska filmowego.

Dociera do ludzi i zderza scenariusze (czasami w kilku wersjach), artykuły, wywiady, zapisy w archiwach ze wspomnieniami uczestników zdarzeń. Ponadto z dużą swadą analizuje nie tylko filmowe skrypty, ale i ich pierwowzory literackie. Snuje także rozważania na temat możliwych konwencji, mód i języków, jakimi na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat filmowcy mogli się posługiwać. A nade wszystko wykazuje się ogromnym poczuciem humoru i sporym talentem literackim. (Polecam pastisze recenzji Jerzego Waldorffa, Krzysztofa Teodora Toeplitza czy Tadeusza Sobolewskiego).

Zżerająca mnie zazdrość, każe zadawać sobie pytanie: czy możliwa byłaby podobna książka o polskim teatrze niezaistniałym w PRL-u czy w III RP? Obawiam się niestety, że nie. Materia teatralna okazuje się dużo bardziej niewdzięczna. Zwłaszcza ta, która nie zdołała "przeistoczyć się" w aktorskie ciało i spotkać z publicznością. A może się mylę? Może jeśli zachował się scenariusz czy adaptacja spektaklu, obsada a czasami nawet projekty kostiumów i scenografii (w skrajnych przypadkach z plakatem włącznie) to można by zaadaptować pomysł Tadeusza Lubelskiego?

Na pewno to "niezaistnienie" w teatrze trzeba, w przeciwieństwie do filmu, podzielić na różne kategorie.

1. Są w powojennej historii polskiego teatru spektakle nigdy niezrealizowane, które funkcjonują w środowisku na prawach legendy, jak "Hamlet" Konrada Swinarskiego, czy "Król Lear" Tadeusza Łomnickiego (kategoria: przerwane śmiercią artysty, do której dopisać by pewnie należało "Węzłowisko" Jerzego Jarockiego).

2. Są przedstawienia zdjęte w trakcie przygotowań, a czasami nawet prób generalnych (kategoria: niedopuszczone do eksploatacji), które zdarzają się w prawie każdym teatrze, ale o których nikt głośno nie mówi, bo zazwyczaj o zdjęciu decyduje dyrektor, niezadowolony z poziomu artystycznego.

3. Są inscenizacje, jak "Giacomo Joyce" Jerzego Grzegorzewskiego, którego na tajnym pokazie zobaczyli nieliczni, a który nigdy nie pojawił się na afiszu (kategoria: niedopełnione formalności).

4. Oddzielną kategorię na pewno stanowią nigdy nieukończone teksty dramatyczne, jak np. sztuka o Walerianie Łukasińskim, o której wielokrotnie w wywiadach wspominał Tadeusz Różewicz. Sztuka o czterdziestoletnim milczeniu.

5. Jeszcze inna kategoria - zaplanowane realizacje unicestwione decyzjami administracyjnymi. To przypadek Bohdana Wodiczko i jego wymuszonej politycznie rezygnacji z dyrekcji Teatru Wielkiego w Warszawie (tuż przed hucznym otwarciem po odbudowie w 1965 roku). Decyzja władz przekreśliła wszystkie plany sezonowe, osiem premier, w tym "Wozzecka" Albana Berga w reżyserii Konrada Swinarskiego i scenografii Tadeusza Kantora. Został tylko słynny plakat autorstwa Jana Lenicy, który wszedł do kanonu światowej sztuki. (Wodiczko szykował już kolejne sezony. Składając rezygnację przedstawił ministrowi kultury i sztuki oferty współpracy - "za złotówkowe honoraria"! - od Viscontiego, Balanchine'a, Bejarta, Chagalla.)

6. Dość tajemnicza kategoria: niezrealizowane pomysły. Erwin Axer nosił się z myślą wystawienia "Zwiastowania" Claudela. Jerzy Jarocki miał reżyserować prapremierę "Białego małżeństwa" Różewicza. Jerzy Grzegorzewski - zwykle dyskretny - często dzielił się niezrealizowanymi konceptami. W studenckich czasach były to "Pokojówki" Geneta w obsadzie Łomnicki, Łapicki i Gogolewski (jako Pani). W 1977 roku do "Wesela" chciał zaangażować Piotra Skrzyneckiego do roli Stańczyka. W Warszawie dużo rozmyślał o przedstawieniu w Teatrze na Wyspie - rozważał "Orfeusza w piekle" Offenbacha lub "Zamek księcia Sinobrodego" Bartoka. I jeszcze "Król Roger" grany jako sen poety. I "Wenecja ocalona" Simone Weil. I "Czarodziejska góra" Tomasza Manna.

7. Jest jeszcze kategoria: przedstawienia zdjęte przez cenzurę. Tu można by przytaczać wiele epizodów z dziejów teatru w PRL. Choćby perypetie Zygmunta Hubnera, z czasów gdy kierował teatrami w Gdańsku, Krakowie i Warszawie.

***

Gdzie byłby dzisiaj polski teatr dramatyczny i operowy, gdyby pewne realizacje doczekały się premiery? Czy opowiadając o spektaklach, które nie weszły do repertuaru bylibyśmy w stanie pokazać alternatywną historię polskiego teatru? I czy rzeczywiście alternatywną? A może, tak jak w przypadku pracy Tadeusza Lubelskiego, przewrotnie udałoby się stworzyć historię komplementarną?

Na pewno reżyserzy filmowi o swoich "nieurodzonych" projektach mówią dużo częściej i obszerniej niż ich teatralni koledzy. Faktem też jest, że dużo więcej powstaje spektakli teatralnych, niż produkcji filmowych (krótszy jest czas przygotowania i zdecydowanie mniejsze koszty), a zatem proporcjonalnie więcej jest niezrealizowanych spektakli niż filmów. To zdecydowanie utrudnia zadanie potencjalnemu kronikarzowi "niebyłej historii polskiego teatru".

Ale może warto pokusić się, aby chociaż w części, w jednym z możliwych aspektów, taki projekt zrealizować?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji