Artykuły

Smuga cienia

Jest coś strasznego, coś smutnego w tej dziejowej zmianie - o spektaklu "Wiśniowy sad" w reż. Pawła Łysaka z Teatru Polskiego z Bydgoszczy pisze Michał Centkowski z Nowej Siły Krytycznej.

Najnowsza produkcja Teatru Polskiego z Bydgoszczy w reżyserii Pawła Łysaka z pewnością udowadnia siłę tekstu Czechowa i jest popisem aktorskiego kunsztu zespołu.

Scenografka Barbara Hanicka zaprosiła nas do rezydencji usytuowanej nieopodal owego wspaniałego, acz jakby nieosiągalnego sadu, o którym wzmiankowała nawet encyklopedia. Tego sadu, który mógł stać się dla bohaterów jedyną szansą na ratunek przed bankructwem, a ostatecznie okazał się pułapką, pałacem pamięci, z którego nie było i nie ma ucieczki.

Scenografię stanowi korytarz pełen drzwi, przywodzący na myśl zniekształcony, zdeformowany, krzywy świat filmów niemieckiego ekspresjonizmu. Tu pomiędzy, pokojami jakiegoś zapomnianego pensjonatu dla obłąkanych, spotykają się mieszkańcy domu. Od czasu do czasu, ktoś przesuwając jedną ze ścian odsłania pustą przestrzeń, która - dzięki rekwizytom - kolejno staje się stajnią, podwórzem, ogrodem. Bydgoscy aktorzy w lekko stylizowanych na epokę kostiumach wygrywają nieskończenie zwyczajne dramaty codzienności, nieustannie balansując na krawędzi dojmującej rozpaczy, lęku przed niespełnionymi nadziejami, bezpowrotnie utraconym światem niewinności, dramatem niewyznanych uczuć.

***

W pierwszej części spektaklu przyglądamy się złożoności międzyludzkich relacji, konwencji sankcjonujących przestrzeń spotkania i dialogu pomiędzy ludźmi. Codzienność upływająca w cieniu wiśniowego sadu wypełniona jest radością, flirtem, spacerami, planami i wspomnieniami. Pomimo powracającej z rzadka obawy przed nadciągającą nieuchronnie licytacją, domownicy tkwią w wyidealizowanej przeszłości. Odległa, nie do końca realna groźba utraty rodzinnego majątku nie jest w stanie wytrącić bohaterów z tej sielskiej codzienności. Nie niepokoją ich nawet słowa wzbogaconego chłopa Jermołaja Aleksejewicza Łopachina (w tej roli Piotr Stramowski), że aby zacząć wreszcie żyć teraźniejszością, trzeba najpierw zapłacić za swą przeszłość. Tę pańską przeszłość, ten sielski mit szczęśliwych dni młodości mieszkańcy domu ufundowali sobie wszak na pracy i trudzie ludzi, których "nawet do kuchni nie wpuszczano", takich jak ojciec Jermołaja. Jednak w cieniu wiśniowego sadu wichry dziejowych przemian zdają się jedynie łagodnym i ciepłym powiewem

Od czasu do czasu niepokój zjawia się w tym świecie - głównie za sprawą dziwnej Szarloty Iwanownej (w tej roli znakomita Magdalena Łaska). Guwernantka, odziana w czarny garnitur, nienaturalnie wysoka, przypomina kamerdynera z surrealistycznej sceny poszukiwania rybki w "Sensie Życia według Monty Pythona". Zaskakuje domowników nie tylko swymi przedziwnymi sztuczkami, lecz przede wszystkim opowieścią o swych tajemniczych losach, cyrkowej przeszłości, nieznanych rodzicach i bolesnym poczuciu wykorzenienia, obcości.

***

Jest w tym spektaklu - szczególnie w pierwszej części - jakaś niewypowiedziana melancholia, przynależna każdemu z nas, człowiekowi każdego czasu. Lęk przed wszystkim, co bezpowrotnie przemija. Tęsknota za tym, kim byliśmy, za uczuciami, które utraciliśmy. Ów "mit złotego wieku", wyidealizowany świat osobistych wspomnień i opowieści, miejsc, przedmiotów i sytuacji, ów wiek niewinności, staje się dla bohaterów "Wiśniowego sadu" pułapką, nieustannie zmuszając ich do popełniania tych samych błędów.

Tę obezwładniającą niemoc, niedorosłość wygrywają wspaniale i przejmująco Anita Sokołowska i Michał Jarmicki. Raniewska i Gajew, rodzeństwo, dziedzice sadu. Samotni, boleśnie doświadczeni, jakby pogubieni, dla których rodzinny majątek pozostaje w tym nieprzyjaznym świecie ostatnim brzegiem, jedynym zakątkiem bezpiecznym, znanym, przyjaznym. Domem ukochanych rodziców, pomnikiem szczęśliwych dni wspólnego dzieciństwa. Światem sprzed katastrofy, sprzed nieuchronnej porażki, w zmaganiach z absurdem istnienia, z otchłanią bycia ku śmierci.

***

Druga część jest zapisem owej katastrofy, otwiera ją szaleńczy bal domowników i służby, jakiś barwny karnawał, świat na opak. Nic nie jest w stanie zagłuszyć nerwowego wyczekiwania na wieści. Odbywa się licytacja wiśniowego sadu. Dopełnia się los bohaterów, tak jak dopełnia się historyczna sprawiedliwość dziejowa. Dwór sprzedany!

W ponurym bladoniebieskim świetle poranka gromadzą powoli swój dobytek mieszkańcy domu. To właściwie wyłącznie obrazy i fotografie z rodzinnego domu. Te zamknięte w liche drewniane ramy, skrawki podartej pamięci beznamiętnie rozkłada po kątach służba. Zmieniają się role, wkrótce pojawią się nowi domownicy. Pora wyruszać, wkrótce odjedzie pociąg. Trzymając się za ręce, raz jeszcze spoglądają na swój rodzinny dom, na sad. Raniewska wróci do mężczyzny, który porzucił ją i okradł. Leonid Andriejewicz Gajew zostanie urzędnikiem bankowym. Wiśniowy sad ma nowego Pana, dawnego sługę Jermołaja. "Mama prosi, by nie ścinać, zanim odjedzie" - zwraca się do Łopachina Anna. Ale ten nie może się już doczekać, by chwycić za siekierę.

Jest coś strasznego, coś smutnego w tej dziejowej zmianie.

Jest w spektaklu Pawła Łysaka jakiś nieodgadniony witkacowski lęk przed tym ponurym światem letników, nowych mieszkańców dawnego świata. Lęk przed tą nieokreśloną, niepoliczalną masą smutnych, podobnych do siebie ludzi. A jeśli znów staną się oni sługami, u innych jedynie panów?

Indywidualne losy jednostki dopełnia zatem i przenika panorama dziejów społecznych. W tym właśnie kryje się nieoczywista siła bydgoskiej inscenizacji. Łysak udowadnia, że teatr totalny znajduje się w słowie i w relacji pomiędzy bohaterami. Właściwie nie potrzeba niczego więcej.

Ten rozpad, katastrofa dotyka nas bowiem nieustannie, każdy z nas mierzyć się musi ciągle z odchodzeniem "starego świata". I pomimo świadomości nieuchronności zmian, niemożności zatrzymania chwili, choćby tej najpiękniejszej, czuję, że jestem, w tej opowieści, chyba podobnie jak Czechow i podobnie jak Łysak, na swój sposób po stronie Lubow Andrejewnej i Leonida Andrejewicza: pełen zrozumienia dla ich niemocy, może nawet bierności, dla niedojrzałości, dla lęku przed skończonością bytu, przed wykorzenieniem i samotnością. Po stronie człowieka, nieustannie ponoszącego klęskę w zmaganiach z własną przeszłością, z przemijaniem.

Czy dlatego, że wbrew temu, co bełkoczą w ostatniej scenie bohaterowie, wcale nie wyjdzie im to na dobre? Aleksiej nie będzie szczęśliwy jako urzędnik bankowy, którego świat rozpadł się. Jego siostra niczym nie zdoła wypełnić pustki, jaką przyniosła tragiczna śmierć syna. Czy może dlatego, że wiem, co przyniesie w wieku XX ów rewolucyjny duch dziejowych zmian?

Dlaczego wciąż żyjemy całkiem po głupiemu?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji