Artykuły

To nie jest współczucie

"Zaratustra" w reż. Krystiana Lupy w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Tadeusz Kornaś w Teatrze.

Krystian Lupa przez wielu, czasem z przekąsem, czasem bardzo serio, nazywany jest prorokiem współczesnego teatru. I nie tylko teatru, jego przemyślenia wykraczają poza krąg sceny, odnosząc się do rzeczywistości, do rozwoju człowieka, do zasad istnienia zbiorowości. Lupa dosyć jasno sprecyzował swoją wizję całej ludzkości, która, jego zdaniem, zmierza do wyłonienia Boga. Inny prorok sprzed ponad wieku, Friedrich Nietzsche, twierdził, że Bóg umarł, a jego "Tako rzecze Zaratustra" zapowiadało pojawienie się nadczłowieka. Pozostawiając sprawę "proroctwa" w lekkim cudzysłowie, trzeba jednak stwierdzić, że wybranie przez Lupę tego filozoficznego, napisanego wieszczym tonem dzieła Nietzschego jako materiału do mającego powstać spektaklu było zamysłem karkołomnym. Pomimo bowiem licznych stycznych punktów, światopogląd tych twórców rozchodzi się w wielu miejscach. Spektakl mógł być więc wyłącznie polemiczny wobec Nietzschego. Choć zarazem Lupie, który poprzez teatr jako medium rozpoznaje drogi rozwoju człowieka, który traktuje scenę jak retortę do badania natury świata i ludzkich zachowań, wykorzystanie Zaratustry pozwalało zbliżyć się do tych zasadniczych problemów od innej, zaskakującej chyba i jego samego strony.

Spektakl składa się z trzech części, korespondujących ze sobą, ale jednak odmiennych. Zaratustrę gra trzech aktorów: młodego - Michał Czernecki, dojrzałego - Zbigniew W. Kaleta i chorego - Krzysztof Globisz. Można oczywiście powiedzieć, że każda z postaci odpowiada pewnemu etapowi życia i rozwoju człowieka. W tym przypadku był to rozwój tragiczny.

Młody Zaratustra próbuje mówić swoje prawdy ludziom na miejskim placu, ale spotyka go prawie całkowita obojętność lub kpina i śmiech. Ich zainteresowanie przyciąga za to akrobata kroczący po linie. Lecz akrobata spada, ginie; gapie się rozpierzchają. Zaratustra zostaje, chce pochować własnymi rękami tego, który z niebezpieczeństwa uczynił swe powołanie. Jego droga okaże się później podobnym balansowaniem, a upadek okaże się równie bolesny. Zyskuje pierwszych uczniów: Johannesa (Bogdan Brzyski) i Mateusza (Adam Nawojczyk), którzy w drugiej części staną się Orłem i Wężem - wiernymi zwierzętami Zaratustry. Lupa wykorzystuje wielkie fragmenty tekstu Nietzschego, ale interpretuje je po swojemu. Pierwsza część spektaklu kończy się orgia-styczną sceną z udziałem piątki młodych ludzi. Zmysłowa cielesność wieńczy młodzieńczy etap życia proroka. Ciała poddają się miłosnym dotknięciom, jednoczą w rozkoszy. Zaratustra naucza, że dawniej dusza z pogardą spoglądała na ciało, chcąc mieć je chude, wstrętne i zagłodzone. A to ona była ubóstwem i brudem.

W drugiej części Zaratustra popada w stan oświecenia, a może śmierci. Czuwają nad nim Orzeł i Wąż. Piękna plastycznie scena. Na środku sceny rozłożony kawał czystego białego płótna, na nim Zaratustra. Obok, na łóżku, czekają Wąż i Orzeł. Wszystko na tle ściany w kolorze zastygłej krwi. Czuwanie nad "nieobecnym" Zaratustra trwa i trwa. To zanurzenie się w sobie, odosobnienie od świata staje się przemianą. Po przebudzeniu Zaratustra

wyrusza w drogę. Spotyka na niej niezwykłe osoby, ludzi wyższych: Proroka Wielkiego Znużenia, Królów, Sumiennika, Ostatniego Papieża, Czarownika, wreszcie Zabójcę Boga. Dla Zaratustry te spotkania stają się także drogą poznania. Zaratustra naucza, ale i słucha. Jest kuszony, ale i sam przekonuje. Wszystkich zaprasza do swojej jaskini. Lupa i Nietzsche rozmijają się coraz bardziej. W spektaklu wydaje się, że wszystko dzieje się w głowie Zaratustry, wszystko służy wyłącznie jego wzrastaniu. Kolejne spotkania są jak stacje na drodze ku nadczłowiekowi. Człowiek jest czymś, co powinno być pokonane - tego naucza Zaratustra, ale wszyscy na jego drodze nie są godni miana nadczłowieka. Zaratustra poznaje jednak dzięki nim zakryte tajniki świata. Drugą część spektaklu kończy scena przybycia Zaratustry do swej jaskini. Na podwyższeniu czekają wszyscy tam przez niego zaproszeni. Wąż i Orzeł, jak strażnicy. Trzymają kielichy z winem, wznosząc toast. Scena jak i z innych spektakli Lupy, gdy wszyscy i wszystko stają się jednym, zmartwychwstałym i usprawiedliwionym. Doświadczenia Zaratustry mogłyby kulminować w tym ekstatycznym dążeniu, ale Zaratustra jednak nie dołącza do nich. "Nie są to moi prawi towarzysze! Nie na nich czekam ja na górach swych." W dziele Nietzschego ostatni grzech - współczucie - zostaje podczas ostatniego kuszenia przed jaskinią pokonany. Zaratustra płomienny i potężny jak słońce poranne, gdy zza ciemnych wschodzi gór, opuszcza swą jaskinię. Takim triumfalnym odejściem kończy się To rzekł Zaratustra Nietzschego. Ale nie kończy się spektakl Lupy.

Między drugą a trzecią częścią przedstawienia dochodzi do najbardziej zagadkowego przełamania. Zaratustra III wydaje się człowiekiem chorym psychicznie (jak sam Nietzsche w ostatnim okresie swego życia), który bez pomocy bliskich nie byłby w stanie zupełnie istnieć (Lupa wykorzystuje w tej części już nie dzieło Nietzsche-go, lecz dramat Einara Schleefa). Nie sposób uniknąć w takim kontekście pytań o koszt dążenia ku nadczłowiekowi. Zaratustra mówił, że człowiekowi należałoby zaszczepić obłęd, że nadczłowiek jest tym piorunem, obłędem. Lupa pokazał koszty tego dążenia. Czy więc poznanie, dążenie musi kończyć się obłędem, jeśli nie położyć mu tamy? Co jest poza granicą dostępną człowiekowi? Czy takie dążenie jest równoznaczne z uzurpacją i trzeba za nie tak drogo zapłacić? I czy warto? Wydaje się, że Lupa dałby jednoznaczną odpowiedź - że człowiek jest zobowiązany do takiego dążenia, bez względu na cenę.

Dwie pierwsze części spektaklu są swoistym traktatem, filozoficzną dysputą, niekiedy o wciągającej w ten świat teatralnej mocy. Trzecia część natomiast wydaje się najbardziej teatralna i poniekąd niezależna od dwóch pierwszych - przypomina najlepsze fragmenty spektakli "rodzinnych" Lupy -zwłaszcza Rodzeństwa. Skomplikowane relacje między Matką (Iwona Bielska), Siostrą (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i Fritzem-Zaratustrą (Krzysztof Globisz) zawierają nierozerwalny splot miłości i nienawiści. Pomoc Fritzowi okazuje się zarazem wzajemną torturą zadawaną sobie z premedytacją we wszelkich możliwych rodzinnych kombinacjach. Niejednoznaczność postaw objawia się w każdym momencie. Elżbieta, oschła i niedostępna, nosi prowokującą bieliznę i pończochy; stosunek jej i brata jest zresztą nasycony mocno erotyką. Są też chwile harmonii - scena kąpieli Fritza jest jak rytuał. Noszenie wody, obmywanie go gąbką, radość i przyjemność na jego twarzy wobec metodycznych działań matki i córki... Lupa buduje świat pełen napięć rodzących się poza słowami. Cały tercet stworzył fascynujące role - to mistrzowskiej klasy aktorstwo. Sama obecność aktorów na scenie skupia uwagę, mówi - czasem nie potrzeba ni słów, ni gestów. Jednak dramat rodzinny przesłania inną rzeczywistość: raz po raz w głowę Fritza wlewają się nie-dające się zwerbalizować obrazy i dźwięki, wzbudzające jego paniczny strach, czasem uśmiech, niepozwalające zapomnieć o tym, co zaprzątało go wcześniej. Nie da się wyprzeć tego, co Zaratustra spotkał na swej drodze. Tańcząca gwiazda zrodzona nie zniknie bezkarnie.

Gdy Fritz poczuł się lepiej, wyszedł, a może uciekł poza dom. Zagłębia się w miasto, staje w kolejce po zupę dla ubogich, dziwi się, miesza się z tłumem. Znów zyskujący na chwilę jako taką teatralną poprawność świat ześlizguje się w nieświadomość. Sceny nie dają się prosto zwerbalizować. Prostytutki ciągną Zaratustrę, bo gdzieś ktoś za chwilę się wykrwawi, ktoś został skrzywdzony przez nadczłowieka. Zaratustra wciąż powtarzając "To nie jest współczucie", idzie ku skrzywdzonej Marii. W ostatnich scenach nic nie jest dopowiedziane, wszystko ledwie pociągnięte delikatną linią. Kogo ratować? Co zrobić? Kim jest nadczłowiek? Co począć z tym pojęciem?

Ostatnim kuszeniem Zaratustry u Nietzschego było kuszenie ku współczuciu. Ostatnim czynem Zaratustry w spektaklu Lupy było pochylenie się nad skrzywdzoną przez nadczłowieka albo kogoś, kto o sobie tylko tak mówił. Ale "to nie było współczucie". W takim razie co? Jak to nazwać? Spektakl Lupy, powtarzam to po raz kolejny, jest nadzwyczaj niejednoznaczny. Lupa w ostatnich czasach wielokrotnie mówi o konieczności nasłuchiwania w chaosie. Tekst "Zaratustry" i mieszczące się w nim przesłania zostają rozchwiane jeszcze bardziej i nie dają się uchwycić w dyskursywnym języku. Dążenie do odczuwania świata, do przekraczania wszelkich barier percepcji i moralności jest w tym przedstawieniu ewidentnym przesłaniem. Człowiek powinien wyzwolić się spod dyktatu grzechu, moralności narzuconej, zdaniem Nietzschego i Lupy, przez chrześcijaństwo. Dążenie ku nadczłowiekowi nie powinno być już niczym skrępowane. Jednak w spektaklu pojawia się podwójne zakwestionowanie tej wskazanej przez Nietzschego drogi. Po pierwsze - u końca takiego rozwoju czai się szaleństwo. Jednak, jak widać w tym i innych spektaklach Lupy, człowiek jest zobowiązany taką próbę wzrostu podjąć i nie zatrzymywać się. Ale jest jeszcze "po drugie...". Zakończenie spektaklu wprowadza kolejny poziom pytań. Nagle droga wzrastającego i później strąconego w obłęd Zaratustry poddana zostaje innego rodzaju sprawdzianowi. Dotychczas, poszukując człowieka wyższego, dążąc do nadczłowieka, Zaratustra był samotnym prorokiem (co najwyżej otoczonym uczniami i spotykającym tytanów, z którymi rozmawiał o sprawach podstawowych). Tymczasem na końcu schodzi najniżej, jak tylko można, do bezdomnych stojących w kolejce po zupę, do dziwek i morderców. Zanurza się w bezkształtną masę życia (za Lupą chciałoby się powiedzieć - w chaos). Zaratustra III (Krzysztof Globisz) zachowuje się w tym gąszczu jak zadziwione, nieprzygotowane dziecko, jakby był w nieznanym świecie. To pochylenie się na końcu nad skrzywdzoną dziewczyną rzeczywiście przestaje być współczuciem, ale staje się aktem współuczestnictwa w takim świecie, w takiej niskiej rzeczywistości. Jakby Lupa próbował złączyć dwa skrzydła, pokazać, iż w swoim królewskim pędzie do rozwoju nie można uciec od świata, nie można pominąć całości, odciąć się od najniższych części. Polemika z Nietzschem sięga podstaw jego filozofii. Lupa wydaje się nie kwestionować większości jej elementów, ale dodaje od siebie, że nietzscheańskie-mu nadczłowiekowi zabrakło zanurzenia się w niską rzeczywistość, podążania w jej nurcie, jako jego elementu. Tańcząca gwiazda może narodzić się w samym jądrze chaosu.

Zaratustra Lupy ostatecznie pozostaje nieskończony, niedomknięty. Czy

odniósł zwycięstwo na swej drodze, czy poniósł fiasko, wydaje się Lupy nie interesować. Ważne staje się dążenie.

"Zaratustra" jest bardzo trudnym w odbiorze spektaklem. Wymaga ciągłego natężenia uwagi. Nic nie jest jednoznaczne, nie można oprzeć się na konkrecie zdarzeń. W tak krótkim tekście o tym spektaklu można ledwie wskazać na zarysy, bo tak naprawdę to każde z osobna spotkanie Zaratustry otwierało ogromne pola egzegezy. Ostatni Papież (Zygmunt Józefczak), wierny umierającemu Bogu czy tańczący nagi Osioł (Tomasz Wygoda) wskazywali na całkowicie odmienne aspekty rzeczywistości. Bo natkniemy się w wędrówkach Zaratustry na wiarę i zwątpienie, na czystość natury i zanurzenie w formie. Na przemoc i przerażenie. Zaratustra nie cofa się przed niczym. A gdy wszyscy wyżsi ludzie gromadzą się w jaskini, można powiedzieć, że pomieściła się tam całość ludzkiego doświadczenia. Ale czy naprawdę? Lupa wskazuje, że jednak mogą istnieć zupełnie inne jeszcze konotacje.

Aktorzy stanęli przed karkołomnymi zadaniami - długie tyrady, filozoficzne dysputy ujęte zostały w charakterystyczną dla Lupy niespieszną formę. Obraz, napięcie między postaciami dramatu utrzymuje uwagę widzów. Pierwsze dwie części - przynajmniej na premierze - obok chwil wielkiej piękności i natężenia (na przykład czuwanie nad śpiącym Zaratustra) miały także chwile nieprawdy, sztuczności. Jednak trzecia część przełamała formę. Kreacje tercetu Globisz, Bielska, Hajewska-Krzysztofik nadały przedstawieniu inny wymiar -mistrzowskiego dzieła teatru.

Trudno jednak osądzać "Zaratustra" w kategorii dobry-zły teatr. Bo nie o teatr tutaj chodzi. Zapewne wiele przedstawień Lupy postawiłbym zdecydowanie wyżej: choćby "Lunatyków", "Braci Karamazow"... Ale jakość zadanych pytań i dojmująca niewygoda "Zaratustry" sprawia, że jest to niezwykle ważne przedstawienie. To rzeczywiście teatr nieobojętny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji