Artykuły

Uwielbiałam Bogusia

- Moim mistrzem jest Władysław Kowalski. Przez kontakt z nim jako aktorem, reżyserem, a przede wszystkim człowiekiem przeżyłam ogromną zawodową przemianę - mówi EDYTA OLSZÓWKA, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Łączy w sobie słodycz, tajemniczość i seksapil. Kocha grać. Znalazła miłość. I zapewnia, że nie jest femme fatale. Ona tylko wciąż jeszcze uczy się żyć.

Marzyłam o księciu na białym koniu

Gdy miała siedem lat, powiedziała rodzicom, że idzie na wrotki, a poszła na... konkurs piosenki. Za zaśpiewanie przeboju Izy Trojanowskiej "Wszystko, czego dziś chcę" zdobyła wówczas pierwszą nagrodę w życiu.

Pragnienie podziwu

Od dziecka chciała być gwiazdą. Bo cieszyło ją, gdy ktoś na nią patrzył. - Aktorstwo jest cudownym zawodem: dzięki nam ktoś może się śmiać, a ktoś inny płakać - mówi dzisiaj. - Ale to jest także samolubne i egocentryczne zajęcie. I jeszcze ci za nie płacą!

Z dzieciństwa zapamiętała ciągłe przeprowadzki i ponurą atmosferę Polski stanu wojennego. Była jedynaczką, więc czuła się samotna i przedwcześnie dorosła. Jej droga z rodzinnego

Lubina do ogólnopolskiej sławy nie była łatwa. Liceum ogólnokształcące skończyła w Koninie, a w wieku 17 lat wyprowadziła się z domu. Była niezależna, ale tak wychowali ją rodzice. Stawiali na samodzielność. To jej w życiu pomogło. - Rodzice nie za bardzo wierzyli spełnienie się moich marzeń, ale mnie wspierali. Jestem im wdzięczna i bardzo ich kocham - zapewnia.

Myślała o filologii hiszpańskiej w Poznaniu, chciała uciec z chłopakiem do Ameryki... Poszła jednak na egzaminy do łódzkiej szkoły filmowej . Na zupełnym luzie, bo w kieszeni miała już paszport i wizę do USA. Zdała przy pierwszym podejściu. A w dwa dni po egzaminach byli z Michałem w Chicago. Planowała, że jeśli nie dostanie się do szkoły, w ogóle zamieszka w Stanach. Jednak się dostała! Zanim wróciła do Polski, kilka miesięcy pracowała w USA: sprzątała domy, pakowała zakupy, była sprzedawczynią, barmanką... Prawdziwa szkoła życia. Jej chłopakowi trudniej było tam się odnaleźć. Rozstali się, więcej się nie widzieli. Dziś Edyta wie, że założył rodzinę. Życzy mu jak najlepiej. Na zawsze pozostanie jej pierwszą miłością.

Marilyn i mistrz

W Filmówce jej nie szło, nie wierzyła w swoje siły, nie lubiła patrzeć w lustro. "Nie jesteś ładna, ale za to sympatyczna" - mówił jej ojciec. - Uodpornił mnie na siebie samą... - wspomina. - Po mamie odziedziczyłam histerię. Ta toksyczna mieszanka często mi w życiu przeszkadza.

Pojawiły się problemy z charakterystyczną chrypką Edyty. Przyszłą gwiazdę chciano nawet wyrzucić ze szkoły, bo jak będzie grać tak chropawym głosem?! Chodziła do lekarzy, próbowała różnych mikstur, rzuciła palenie. I wtedy, na drugim roku, przytyła 18 kg! Wpadła w depresję, przestała akceptować swoje ciało. Zamknięta w łazience, pochłaniała batonik za batonikiem. Stanąć na nogi pomógł jej dziekan Jan Machulski. - Zawsze mnie bronił i starał się zrozumieć. Obdarował rolą Jenny w "Love Story" i Jill w "Motyle są wolne". Dzięki niemu wyszłam z depresji. Powróciłam do dawnej wagi. - A chrypka, którą nagle zaczęto nazywać "wspaniałą", stała się znakiem firmowym aktorki!

Jej pracą dyplomową było "Studium samotności kobiety aktorki na przykładzie Marilyn Monroe" w formie monologu do MM. Edyta nawet nie przypuszczała, jak postać tej kultowej gwiazdy wniknie w jej życie. Wygrała casting do włoskiego filmu..."Elvis&Marilyn"! I dzięki roli młodej Rumunki, która też wygrywa casting, tyle że na sobowtóra Monroe, pozbyła się wielu kompleksów. Dojrzała, bardziej uwierzyła w siebie. Ciągle jednak było to za mało wobec jej niezwykle wysokich wymagań. Dlatego także w teatrze nie byto Edycie łatwo. Ale i tu znalazł się ktoś, kto w nią uwierzył. - Moim mistrzem jest Władysław Kowalski. Przez kontakt z nim jako aktorem, reżyserem, a przede wszystkim człowiekiem przeżyłam ogromną zawodową przemianę - opowiada Edyta. - Jakby ktoś wziął mnie za rękę i przeprowadził przez ciemny tunel, czyli wszystko, czego w teatrze się bałam. Złapałam wreszcie dystans. Przestałam przenosić na scenę prywatne nastroje.

Ale pozostała perfekcjonistką. Do każdej roli starannie się przygotowuje, każdą przeżywa, wczuwa się w postać. - Aby uprawiać aktorstwo, trzeba być odważnym ekshibicjonistą - mówi.

Nagość

W polskich filmach młoda aktorka długo grała epizody. Miała jednak ogromną determinację, by wytrwać w zawodzie. Pierwszą poważniejszą filmową rolę dostała w "Spisie cudzołożnic", potem w "Ekstradycji". W "Sezonie na leszcza" była ekranową żoną Bogusława Lindy, który zresztą reżyserował ten film. - To było spełnienie marzenia. Uwielbiałam Bogusia. W szkole filmowej moja szafka wyklejona była jego zdjęciami. Na drugim roku studiów miałam przyjemność, jako 68-kilogramowa pielęgniarka, z trądzikiem na twarzy i rudymi włosami, przemaszerować obok niego w "Psach". Do dzisiaj, gdy o tym pomyślę, zamykam oczy.

W "Sezonie na leszcza" wystąpiła razem z Lindą w scenie łóżkowej. - Seks jest rzeczą najtrudniejszą do zagrania - wyznała potem aktorka, uznawana za jedną z najseksowniejszych kobiet w Polsce. - Zgadzam się na sceny rozbierane, nie jestem jednak kinową striptizerką.

Striptizerką nie jest, ale nie przestraszyła się sesji dla "Playboya". Wiele aktorek z obawy przed opinią innych odrzuciło propozycję pokazania się nago w magazynie. Edyta natomiast lubi wyzwania, prowokacje. Uznała, że nowe, dość trudne doświadczenie może w przyszłości zaowocować. - Pomyślałam, że to odpowiedni moment. Po pierwsze dlatego, że nie chciałabym być fotografowana nago dopiero w wieku 40 lat, po drugie, byłam wtedy w takiej sytuacji osobistej, że nikogo tym nie krzywdziłam.

Tuż przed sesją nie była już taka pewna, że dobrze robi, chciała się wycofać. A potem... - Z premedytacją powtórzyłam "Playboya" po raz drugi. Było zabawnie. Etat mi jednak nie

grozi. Oczywiście nie lubię rozbieranych scen: krępują mnie jako kobietę. Wstydzę się i bardzo je przeżywam. Nie śpię przedtem w nocy, nie jem. Ale uważam, że jest to wliczone w mój zawód.

Związki

O życiu prywatnym Edyty zawsze krążyły plotki. Nic dziwnego, że piękna aktorka, naturalna blondynka, zgrabna i obdarzona seksapilem, budziła wielką ciekawość. A ona na dodatek rzeczywiście korzystała z życia. Miała opinię femme fatale, pożeraczki męskich serc, która bawi się partnerami, a potem ich rzuca. W założeniu rodziny przeszkadzało jej też aktorstwo.

- Mężczyzna, którego los postawił na mojej drodze, nie lubi i nie akceptuje mojej pracy - skarżyła się. - Ile wysiłku kosztowało mnie, by dostać się do szkoły filmowej, do Teatru Powszechnego w Warszawie, otrzymać rolę w filmie, wiem tylko ja. Przekonałam rodziców, kolegów, reżyserów, że jestem coś warta jako aktorka, i nagle ktoś, kto mówi, że mnie kocha, żąda, bym zrezygnowała z mojej pasji, moich marzeń! I to ma być miłość?! - Innym razem powiedziała aż nadto szczerze: - To, że nie jestem w stałym związku, wynika z mojej winy. Na drodze szczęściu stają moja emocjonalna niedojrzałość i egoizm.

Potrafiła docenić walory swoich partnerów.

- Każdy z nich był fantastycznym mężczyzną. Jestem im bardzo wdzięczna. Czasami robimy sobie nawzajem "kuku", ale nieraz musi boleć, zanim nauczymy się kochać...

305

W pewnym momencie aktorka stwierdziła, że nie ma już czasu na przelotne romanse. Zadała sobie pytanie, jakim zasadom chce być wierna. Tak naprawdę pragnęła zbudować trwały związek i dom, urodzić dziecko. Myśląc o małżeństwie, chciała jednak być pewna, że przysięgnie przed Bogiem tej właściwie wybranej, jedynej osobie. Takiej pewności jednak nigdy do tej pory nie miała.

Miłość

Piotr Machalica był kolegą Edyty z Teatru Powszechnego. Jego małżeństwo trwało 24 lata i uchodziło za wzór, ale tak naprawdę szybko zaczęło się sypać. Aktor nigdy się nie skarżył, tylko kilku bliskich przyjaciół wiedziało, że w jego związku dzieje się coś złego. On zaś gorzko przeżywał małżeńskie problemy. Aż wreszcie zdecydował się odejść.

Edyta znała Piotra od dziesięciu lat. Trudno, żeby nie domyślała się, iż ma kłopoty. Zaczęli rozmawiać, coraz częściej i coraz dłużej.

- Zawsze wierzyłam, że któregoś dnia zjawi się książę na białym koniu, ale nie spodziewałam się, że to będzie ten człowiek - wspomina aktorka. - Związek zrodził się z przyjaźni. Na początku nie miał nic wspólnego z miłością.

Kiedy postanowili spróbować być razem, żona aktora nie chciała rozstać się z nim bez walki. W gazetach pojawiły się jej zdjęcia z dwojgiem małych dzieci, które w rzeczywistości od dawna były dorosłe i akceptowały odejście ojca. Media przyczyniły się do stworzenia obrazu cudownej osoby porzuconej przez samolubnego aktora dla młodszej i piękniejszej. Trudno było natomiast znaleźć w nich informacje o tym, jak żona zawiodła zaufanie Piotra i w jak wielkie kłopoty finansowe go wpędziła. Poza tym śledziła Edytę i Piotra, wynajęła nawet mieszkanie tuż obok.

Edyta była wstrząśnięta całą sytuacją. I tym, że w opinii mediów, środowiska, zwykłych ludzi zaczęła funkcjonować jako osoba, która rozbija rodzinę. Paradoksalnie, to zmusiło ją do uważnego spojrzenia na własne życie. - Wcześniej żyłam jak egoistka - powiedziała. - Obchodziły mnie głównie moje sprawy. Byłam na najlepszej drodze do powielenia modelu yuppie: ciężka praca, ostre imprezy, koncentracja na własnym ja i wyjąca w samotności dusza w środku. Nagle okazało się, że jestem jedyną podporą starszego ode mnie mężczyzny, od którego to ja powinnam oczekiwać poczucia bezpieczeństwa. Wcześniej żyłam zupełnie beztrosko, nawet jeśli samotnie. Teraz odnajduję przyjemność dzielenia się tym, co mam, z bratnią duszą. To niesamowite, że dwumetrowy mężczyzna może być tak delikatnej konstrukcji. On uczy mnie kochać...

Jest jeszcze jeden mężczyzna w jej życiu: przygarnięty przez Edytę i Piotra bezdomny kundel. - Ma na imię Bolek. Kocham go najbardziej na świecie - zapewnia aktorka. - Miał traumatyczne, bolesne dzieciństwo, nikt go nie chciał. Zostaliśmy wyróżnieni, że odnalazł właśnie nas. Jest mądry i wesoły. Bolek też mnie uczy: przyjaźni i odpowiedzialności.

Szczyt

Edyta znalazła chyba wreszcie swoje miejsce. A także mężczyznę rozumiejącego i bez zastrzeżeń akceptującego jej zaangażowanie w pracę, bez której aktorka czuje się "jak sucha gałązka". Wygląda na to, że jest teraz u szczytu. Z jednej strony: sukcesy zawodowe, nagrody, popularność, ciekawe role i pieniądze. Z drugiej: trwały, frapujący związek.

Owocna okazała się ciężka praca, by z liceum w Koninie trafić na ekrany. Opłaciły się gorzkie doświadczenia: pomogły dojrzeć, zrozumieć, co w życiu ważne; nauczyły, że zamiast zagłębiać się w egocentryzmie, warto przystanąć i przyjrzeć się drugiemu człowiekowi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji