Artykuły

Farsa egzystencjalna

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Malwina Głowacka w Teatrze.

HUMOR Z NOSTALGICZNĄ NUTĄ

Petr Zelenka zadebiutował, tłumacząc dla teatru sztuki Michaela Frayna. Ten szczegół w jego biografii jest istotny. Oglądając "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reżyserii Agnieszki Glińskiej, można odnieść wrażenie, że właśnie chwyty rodem z farsy leżą u podstaw tego dramatu i służą Zelence do opisywania świata. Od pierwszej sceny otrzymujemy sporą dawkę absurdu. Bohater "Opowieści..." Petr ma dar wikłania się w nonsensowne sytuacje. Żeby Jana, dziewczyna, którą kocha, do niego wróciła, musi dokonać tajemniczego rytuału. Ma jej obciąć kosmyk włosów, wygotować w mleku, ususzyć i spalić z liśćmi jabłoni, potem rozsypać popiół wokół miejsca, gdzie się poznali. Ale Petr obcina włosy cioci, bo, chcąc dodać sobie animuszu, za dużo wypił. Komedia omyłek wciąga kolejne postaci. Ojciec Petra, emerytowany lektor kronik komunistycznych, pragnąc sprawdzić, czy jego głos - "głos epoki" - jest nadal rozpoznawalny, dzwoni pod przypadkowy numer. Kobieta po drugiej stronie słuchawki bierze go za męża, który od niej odszedł. Zakłopotany Ojciec brnie w groteskową rozmowę aż wreszcie, żeby pocieszyć załamaną kobietę, wyznaje jej miłość. Najlepszy przyjaciel Petra - Mucha, którego związek z kobietą trwał najdłużej trzy miesiące, zakochuje się w swojej sprzątaczce. Żeby nie musiała pracować u ludzi, daje jej pieniądze. Anusia myśli, że Mucha płaci jej za seks, więc pewnego dnia go zostawia.

Autor proponuje nam jednak farsę, która nieustannie odsłania drugie oblicze, która jest smutna dlatego, że jest śmieszna, która wzbudza śmiech płynący z rozpaczy. Mimo wzlotów i upadków towarzyszących bohaterom, na końcu przekonujemy się, że żaden trwały związek nie jest możliwy w świecie samotnych Petra Zelenki. Bohater nie wiąże się z Jana, choć ta odchodzi od Alesza. Rozstają się sąsiedzi Petra: Alicja i Jerzy. Od Muchy odchodzi nawet manekin, który ożył i stał się kobietą. W finale niepozostawiającym żadnej nadziei, Petr wysyła się w nieznanym kierunku jako paczka pocztowa.

Nie wiem, jak wyglądały "Opowieści..." w reżyserii samego autora. Być może wyobrażenie o tym przedstawieniu daje film "Samotni" ze scenariuszem Zelenki, w reżyserii Davida Ondricka. Historia tam pokazana jest bliźniaczo podobna do tej z "Opowieści...", ale sam film - mimo tragikomizmu wpisanego w wiele scen - śmiechu nie wzbudza, jest dość ponury i monotonny. Tymczasem o powodzeniu przedstawienia Agnieszki Glińskiej decyduje właśnie znalezienie właściwej proporcji między komizmem i tragizmem. Niewesołe czy wręcz groźne przypadki losowe bohaterów reżyserka zestawia z nieoczekiwanymi reakcjami otoczenia. Na przykład Mucha podczas stosunku z którymś z "urządzeń pomocniczych" rani się bardzo mocno. Wygląda na to, że trwale się okaleczył. Z pomocą przychodzą mu Jana i Petr. Pech chce, że winda, którą wiozą rannego kolegę do szpitala, odmawia posłuszeństwa, a jego najlepsi przyjaciele rzucają się na siebie i zaczynają się namiętnie całować. Glińska celowo przeciąga scenę. Widownia zanosi się od śmiechu. Dramatyzm pryska.

"NO...MOŻLIWE, ŻE BÓG ISTNIEJE"

W "Samotnych" jedna z postaci to genialny neurochirurg, przykładny ojciec rodziny i szaleniec, który za wszelką cenę stara się zdobyć ukochaną dziewczynę. Śledzi ją i prowokuje przypadkowe spotkania. Podczas jednego z nich wyznaje: "Jakiś czas temu zawarłem z Bogiem umowę, że zostanę lekarzem, aby na ciebie zasłużyć. Kiedy już ocalę dość istnień, Bóg odda mi cię z powrotem". Dziewczyna odchodzi szybkim krokiem. Po chwili bohater mówi do siebie: "To nie było dobre. Po co w to mieszać Boga. To nie było dobre".

Podobnie bohaterowie "Opowieści..." często mieszają Boga w to, co robią. Mówią o nim, usilnie go szukają, chcieliby, żeby istniał, bo to nadałoby ich życiu sens, ale nie znajdują potwierdzenia jego istnienia. Jerzy, kompozytor muzyki windowej, twierdzi, że prawdziwa sztuka pochodzi od Boga. Sam jest jednak zaprzeczeniem tej tezy, bo komponuje - jak się wyraża - "gówienka", które z pewnością nie są dziełem Boga. Mucha twierdzi, że poprzez obcowanie z kobietą uzyskuje się kontakt ze Stwórcą wszechświata. Tkwi w przeświadczeniu, że kobiety są aniołami posłanymi przez Boga, że Bóg przez nie przemawia, że są częścią bożego języka, a związek kobiety z mężczyzną to coś świętego. Niestety, jego poglądy nijak się mają do rzeczywistości. Mucha nie jest w stanie utrzymać przy sobie żadnej kobiety, a więc i Stwórca pozostaje dla niego nieosiągalny.

Jana sama wciela się w rolę Boga. Zapisuje numer budki telefonicznej, którą widać z okien jej mieszkania, i dzwoni wtedy, kiedy przechodzi koło niej przystojny mężczyzna. "Też byś odebrał taki telefon - przekonuje Petra. - Jest w tym coś magicznego, a faceci to uwielbiają. Pusta ulica, noc i budka telefoniczna, w której dzwoni telefon. Masz takie wrażenie, że co najmniej Stwórca wszechświata ma ci coś do powiedzenia." Alesz daje się nabrać Janie. Myśli, że przeznaczenie, Bóg, pchnęło ich ku sobie, że "Coś lub Ktoś, co jest nad nami, wtrąca się w nasze życie i ustawia zwrotnicę w odpowiednim kierunku. (...) Stałem się wierzącym człowiekiem". Ale kiedy Jana mówi mu prawdę, Alesz zastanawia się, czy ma "przestać wierzyć, czy też nie".

Tak więc wiara bohaterów "Opowieści..." wydaje się płytka, powierzchowna, nietrwała. Bóg istnieje tylko wtedy, kiedy zdarzy się cud: Jerzy stworzy wybitne dzieło muzyczne, Mucha znajdzie partnerkę, która go nie porzuci, Alesz trafi na przeznaczoną mu kobietę. Kiedy szczęście się od nich odwraca, unicestwiają również Boga.

Zelenka nie przeczy ani nie potwierdza, że Bóg istnieje. To dla niego temat ważny, ale nie najważniejszy. Inaczej jest u Glińskiej, która mocno akcentuje te fragmenty, w których Boga się przywołuje, tak że stanowią one wiodący motyw przedstawienia.

CZESKI KOTERSKI

Zelenka porównywany jest m. in. do Hrabala, Formana, Menzla, a nawet Sarah Kane. Jego dramat nasuwa jeszcze inne skojarzenia. Sceny, w których Petr odwiedza rodziców, przywodzą na myśl "Dom wariatów" Marka Koterskiego. Bohater wyznaje, że "zawsze było u nas jakoś dziwnie". Trudno odmówić mu racji. Matka biega do punktu krwiodawstwa, chcąc ratować rannych w Czeczenii. Ojciec fascynuje się puszczaniem baniek piwnych. Trzydziestosześcioletni Petr, który nie potrafi ułożyć sobie życia, z pewnością potrzebuje wsparcia rodziców, mądrej wskazówki z ich strony. Ale nie znajduje u nich ani miłości, ani zrozumienia. Matka zasypuje go dobrymi radami, z jego punktu widzenia bezwartościowymi. Ojciec, zdominowany przez Matkę, nie ma nic do powiedzenia.

Glińska stara się pokazać coś więcej niż tylko karykaturę małżeństwa i znaleźć ślady uczucia, które nadal łączą tę parę. W jednej z ostatnich scen Ojciec i Petr odwiedzają Matkę w szpitalu psychiatrycznym. Matka prosi, żeby mąż wyrecytował tekst jej ulubionej kroniki. Ojciec rozpromienia się, zaczyna mówić z impetem, nagle zapomina. Przytula Matkę. W tej pięknej scenie widzimy dwoje starych ludzi, którzy choć oddalili się od siebie, udręczyli wzajemnie, nadal się pokracznie kochają.

SZCZYPTA MAGII

W filmie "Poza światem" bohater grany przez Toma Hanksa trafia na bezludną wyspę, a po jakimś czasie zaczyna konwersować z piłką marki Wilson. To jego najlepszy przyjaciel, a dla kogoś takiego można poświęcić życie. Próba wydobycia się z wyspy nie udaje się, ponieważ Wilson wypada za burtę, a bohater płynie mu na ratunek. Podobną skłonność do ożywiania i uczłowieczania rzeczy ujawniają skazane na samotność postaci Zelenki. Petr rozmawia z kocem, który twierdzi, że jest inspiracją. Manekin płci żeńskiej, nazywany przez Muchę Ewą, niespodziewanie ożywa. Petr i Mucha, którzy nie mogą znaleźć nikogo bliskiego w świecie ludzi, zaczynają szukać bratniej duszy w świecie przedmiotów martwych. (Mucha twierdzi, że "Przedmioty mają duszę i żyją".) Nie chcą oszaleć z samotności? Pogrążają się w szaleństwie płynącym z samotności? A może świat odsłania inną, magiczną stronę? Tak właśnie Glińska odczytuje przeczące zdrowemu rozsądkowi zdarzenia. Nie chce tekstu Zelenki równać do rzeczywistości. Wyłaniający się zza kanapy koc jest jak z baśni pokazywanej w teatrze dla dzieci. Manekin, którego ożywia miłość Muchy, przywodzi na myśl mit Pigmaliona.

NADREALIZM

Zelenka ma wyobraźnię filmową. Na podstawie "Opowieści...", choć to dramat, sam autor kręci właśnie film. Glińska starała się konwencję filmową przełożyć na język teatru. I ten plan doskonale się powiódł. U Zelenki akcja stale przenosi się z miejsca na miejsce. Filmowe cięcia rozwiązują ten problem, ale w teatrze zadanie jest bardziej skomplikowane. Glińska razem ze scenografką Magdaleną Maciejewską stworzyły jednocześnie kilka umownych miejsc akcji, dzięki którym płynnie przechodzimy od jednego epizodu do następnego. Scena Dramatycznego mieści zarówno mieszkanie Petra, jego rodziców, mieszkanie Muchy, Alesza, Alicji i Jerzego, pracownię Sylwii, biuro - miejsce pracy Petra, szpital psychiatryczny, a także teatr, w którym Mucha, Petr i Anusia oglądają spektakl baletowy. Ten zabieg pogłębia surrealistyczny nastrój. Dla przykładu: Jana, rozmawiając przez telefon z Petrem, trzyma w dłoniach słuchawkę z urwanym kablem. Nie musi udawać, że rozmawia przez telefon, bo jej partner stoi tuż obok na scenie i doskonale się słyszą. Kiedy Jana, Petr i Mucha zatrzymują się w windzie i wzywają pomoc, za drzwiami stoją dobrze widoczni brygadierzy sceny, więc groza sytuacji jest pozorna.

BOHATER ZBIOROWY

Dramat Zelenki jest tak skonstruowany, że osoba Petra łączy wszystkie, niemal równorzędne wątki. Każda z postaci niesie ze sobą historię. Taka kompozycja tekstu pozwala zaistnieć wszystkim aktorom. Co więcej, w przedstawieniu Glińskiej wykonawcy ról najmniejszych wypadają bardzo dobrze. Objawieniem jest Marcin Dorociński (Alesz), który tworzy znakomitą karykaturę amanta.

Zwalisty, klockowaty, z tępym wyrazem twarzy, "zbyt mało skomplikowany" - jak eufemistycznie mówi o nim Petr - powtarza ostatnie słowo lub fragment kwestii, wygłoszonej właśnie przez kogoś innego, i bierze ją za swoją. Kiedy zaczyna wywód, wydaje się, że nie on wypowiada słowa, ale słowa go wypowiadają. Agata Kulesza gra głupią sprzątaczkę Anusię uważającą się za znawczynię baletu. Zaślepiony nią Mucha nie widzi, że jego ukochana to "zwyczajna idiotka". Szef w ujęciu Miłogosta Reczka to przesłodzony pedofil, który z budzącym grozę uśmiechem opowiada o swoich skłonnościach. Dominika Kluźniak wykonuje rolę manekina, na naszych oczach przeistaczającego się w kobietę. Rozprostowuje kości jak dziecko, które właśnie uczy się chodzić, czerpie radość z nowo nabytej umiejętności.

Miłym zaskoczeniem jest Jan Jankowski (Petr) miotający się między Janą, która go nie chce, zdziwaczałymi rodzicami i Muchą współżyjącym z odkurzaczem, umywalką lub z manekinem. Na tym tle Petr, choć stale ktoś wmawia mu, że jest nieudacznikiem i szaleńcem, sprawia wrażenie całkiem normalnego. Jedną z najlepszych ról w przedstawieniu tworzy Waldemar Barwiński (Mucha). Jest kwintesencją samotności, tragiczną postacią, z której - co bardzo okrutne - można się już tylko śmiać. Jana Małgorzaty Kożuchowskiej, podobnie jak inni w "Opowieściach...", rozpaczliwie pragnie znaleźć kogoś bliskiego, tego jednego jedynego, w tym celu decydując się na seks z nieznajomymi mężczyznami. Sąsiedzi Petra: Alicja (Dominika Ostałowska) i Jerzy (Krzysztof Dracz) tworzą obraz pary, która kocha się i nienawidzi, obrzuca wyzwiskami i czule do siebie przemawia, do chwili, kiedy Alicja przerwie chorą namiętność i odejdzie na zawsze. Świetne grają Jadwiga Jankowska-Cieślak (Matka) i Władysław Kowalski (Ojciec) jako wypalone, groteskowe małżeństwo. Jankowska-Cieślak kreśli portret kobiety, która z dnia na dzień pogrąża się w obłędzie, mężowi wmawiając chorobę Alzheimera, syna posądzając o homoseksualizm. Władysław Kowalski to zapomniany przez świat i ludzi lektor kronik, usiłujący znaleźć sposób na życie z żoną, która w finale stanie się pacjentką szpitala psychiatrycznego. Plejadę samotnych zamyka Agnieszka Roszkowska (Sylwia) rozchwiana emocjonalnie malarka, którą przypadkowo wydzwonił Ojciec Petra.

Kiedy Agnieszka Glińska pracowała nad spektaklem "Bambini di Praga", zabrała aktorów do stolicy Czech, żeby poczuli jej klimat. Tym razem taka podróż nie była potrzebna. Zelenka pokazuje obraz pokolenia trzydziestoparolatków, którym życie wymknęło się spod kontroli. I choć rzecz dzieje się we współczesnej Pradze, równie dobrze można ją sobie wyobrazić w dzisiejszej Warszawie, Budapeszcie czy Bratysławie. W każdym z tych miast właśnie w tej chwili rozgrywają się jakieś opowieści o zwyczajnych ludziach ocierających się o szaleństwo, o szaleństwie zrodzonym ze zwyczajnego życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji