Artykuły

"Jezioro łabędzie"

Pierwszy balet Piotra Czajkowskiego "Jezioro łabędzie" powstał w 1876 r. Był to okres zupełnego upadku libretta baletowego, tym silniej więc należy podkreślić, że fabuła tego utworu odbiega od nudnych, naciągniętych i mało tanecznych pantomim, które straszyły z ówczesnych scen. Pozwoliła ona wielkiemu kompozytorowi przyodziać ją w całe bogactwo swej inwencji, utanecznić pięknymi walcami, czułą lirykę skontrastować z dramatem. Pierwotne libretto, przy drobnych zmianach i uproszczeniach, służy do dziś choreografom na całym świecie i całkowicie odpowiada dzisiejszemu gustowi; jest czytelne, jasne i zrozumiałe.

Posługiwał się nim także Stanisław Miszczyk, wystawiając ostatnio "Jezioro łabędzie" w Operze Poznańskiej. Tylko w jednym miejscu oddalił się od tradycji, co wyszło baletowi niekoniecznie na dobre. Dlaczego Zygfryd, który co dopiero przysiągł Odecie dozgonną miłość, zakochuje się tak nagle w Odylii? Bo Odylia jest sobowtórem Odęty, łudząco do niej podobnym. Według kilkudziesięcioletniej tradycji obie partie tańczy jedna i ta sama tancerka, co daje jej duże pole do popisu aktorskiego. Co prawda w obecności fałszywej Odety zjawia się także prawdziwa, ale zjawa trwa zaledwie chwilę i choreografowie potrafią sobie z tym poradzić: dobra charakteryzacja zjawiającej się postaci, łabędzi kostium, korona i wymowa sytuacji potrafią widza na przeciąg tej chwili zmistyfikować. U Miszczyka inna tancerka tańczy Odetę, inna Odylię i żadnego podobieństwa między nimi nie ma. W ten sposób pomyłka Zygfryda staje się zdradą, niczym nie wytłumaczoną i niczym nie usprawiedliwioną; paczy to charakter zacnego i prawego kawalera.

Ale poza tą gaffą "Jezioru łabędziemu" Miszczyka nie można niczego zarzucić. Od prapremiery "Pana Twardowskiego" w 1921 r. nie widzieliśmy tak skończenie pięknego i bogatego widowiska baletowego. Miszczyk jest bezsprzecznie najbardziej pomysłowym z naszych choreografów; każdy szczegół nosi znamiona jego inwencji, tej specyficznej wynalazczości, po której poznalibyśmy natychmiast, bez zaglądania do programu, układ Miszczyka, powiedzmy śmiało: styl Miszczyka. Sławne pas de quatre łabędzic w akcie drugim prowadzi według tradycji: ze skrzyżowanymi rękami wchodzą dziewczyny, tak jak wchodziły tancerki Mariusza Petipy i tak jak wchodziły tancerki z Sadler's Wells Ballet, który u nas gościł przed kilku laty - i według tradycji rozwija się ogólna kompozycja ich tańca; ale Miszczyk wzbogacił go, utrudnił, nadał mu znamię swego stylu.

Miszczyk czuje muzykę utworu nieomylnie, czuje jego poezję. Ma poczucie pięknego gestu i niejednokrotnie tam, gdzie technika taneczna u kogoś nie dopisze, Miszczyk maskuje ten brak piękną pozą, estetycznym efektem, który pozwala nam zapominać o pewnych niedociągnięciach w zespole. Stąd cały jego zespół robi wrażenie bardzo wyrównanego, sharmonizowanego i stańczonego, bardziej, niż może jest w istocie. Stąd mógł Miszczyk ułożyć "Jezioro łabędzie" w ten sposób, że każdy tancerz i każda tancerka ma tu swój popis, swoje solo, wszystkich widać z osobna.

I Miszczyk posiada rozsądek i logikę; niemało przyczynił się do tego, że balet staje się u nas nareszcie sztuką rozsądną i logiczną. Ten krytyczny, wnikliwy umysł rozwiązuje sytuacje, które nas dotąd stale irytowały i śmieszyły. Na przykład sceny w akcie trzecim "Jeziora łabędziego", gdy goście tańczą przed Królową. Zwykle tron ustawiano w głębi sceny i goście (bardzo źle wychowani!) tańczyli tyłem do pani domu, a frontem do nas; tak dzieje się też w balecie Sadler's Wells, chociaż o Anglikach krąży fama, że mają bardzo subtelne maniery. Miszczyk ustawił tron z Królową na przedzie, z boku. Goście zaczynają tańczyć twarzą do niej, potem w tańcu odwracają się do publiczności, by zakończyć go znów twarzą do Królowej. Rozwiązanie takie proste, a przecież musieliśmy długo na nie czekać. Kompozycja choreograficzna Miszczyka rozwija się zawsze logicznie, dzięki czemu jest czytelna, przezroczysta i przejrzysta. Nigdy nie ma na scenie tłoku, nie ma chaosu ni gmatwaniny, tak często rozsypujących nasze balety (ostatnio "Kopciuszka" w Bytomiu).

Zespół swój przejął Miszczyk z rąk Leona Wójcikowskiego, doskonałego pedagoga. Ale zespół ten był zdemoralizowany złymi baletami, które musiał tańczyć przez dwa sezony. Nie mówię o układzie tych baletów, mówię o ich treści. Były to libretta na ogół pozbawione rozsądku i logiki, z poprzyczepianymi na gwałt "wydźwiękami", pełne dziwactw i niekonsekwencji. Kiedy tancerz zmuszony jest odtwarzać fabuły absurdalne; kiedy właściwie sam nie wie, co tańczy; kiedy bez przekonania tkwi w sprawach całkiem mu obcych, wówczas staje się powierzchowny, zimna technika zaczyna brać górę nad przeżyciem i grozi mu stępienie. Teraz zespół Opery Poznańskiej mógł nareszcie odetchnąć. W "Jeziorze łabędzim" nie ma tańca dla tańca (oczywiście z wyjątkiem, tych scen, gdzie młodzież zamkowa i goście bawią się i popisują swymi pląsami), nie ma techniki dla techniki, niepotrzebne "wariacje" Miszczyk słusznie pousuwał. Tutaj każdy krok ma swoją treść. Akt pierwszy był pod tym względem najtrudniejszy do rozwiązania, dla choreografa jak dla wykonawców, ale Miszczyk ze swoją niewyczerpaną fantazją i te trudności pokonał. A zespół, odświeżony i szczęśliwy, że wreszcie pozwolono mu tańczyć jak należy, pracował raźnie i zrealizował koncepcje swego baletmistrza bez zarzutu.

Odetę tańczyła Barbara Karczmarewicz. Jej technika ma nieskazitelną precyzję, najbardziej złośliwy widz nie przyłapie tej tancerki na żadnym niedociągnięciu. Jest ona poza tym wspaniałą aktorką; jej gra, inna od gry Bittnerówny, pokrewna jest raczej grze Glinkówny. Podobnie jak u niej mimika Barbary Karczmarewicz miewa, że się tak wyrażę, długie postoje: raz uchwycony wyraz trwa przez dłuższy okres, nim się zmieni - podczas gdy u Bittnerówny galopuje przez oczy i nerwy nieprzerwany tok wibrujących uczuć. - Odylia to rola krótka, ale trudna. Widz musi się zorientować, że to zły twór czarnoksiężnika, homunculus, strzyga, ale nie wolno zorientować się Zygfrydowi i gościom; tutaj trzeba grać niejako dla dwóch publiczności, co Juta Majewska uczyniła przekonywająco. Piękną niespodzianką wieczoru był Rudowłosy Ryszarda Radka. Ten młody tancerz objął rolę w zastępstwie chorego kolegi; zdawało się, że jej nie udźwignie. Ale talent, ambicja, praca i... baletmistrz, to mocna czwórka; Radek udźwignął. Partię Błazna ułożył Miszczyk nader bogato; postać ta przez dwa akty nie schodzi ze sceny, jest łącznikiem między poszczególnymi epizodami, ich czujnym obserwatorem i komentatorem, poza tym daje całą paradę wszelakich pas baletowych. Paweł Dobiecki miał swój wielki wieczór; z niestygnącym temperamentem, wytrwał na posterunku, a kiedy w swej ostatniej scenie zostaje sam w pustej sali i pada znużony na stopnie tronu, czujemy, że ten wypoczynek po ciężkiej i uczciwej robocie słusznie mu się należy. Najwyższą klasę tańca klasycznego, szlachetność i umiarkowany patos gestu zademonstrował Władysław Milon. Bohusław Stańczak wyglądał jak przepisowy królewicz z bajki: tańczył, kochał się i walczył nienagannie. Godnie i reprezentacyjnie poruszała się Królowa, Janina Dutkiewicz, i jej Mistrz ceremonii, Bronisław Mikołajczak. Trudne pas de quatre, o którym wspominałem wyżej, odtańczyły Bożena Gadzińska, Barbara Goślińska, Teresa Kujawa i Lucyna Łakomówna z gracją "młodych łabędzi" - tak bowiem nazwano te postacie w starym libretcie. Taniec hiszpański prowadzili Teresa Kujawa i Eugeniusz Kowalczyk z towarzyszeniem nadobnej czwórki: Marii Badmajeff, Danuty Dobrowolskiej, Danuty Linke i Zofii Mikuliny. Kowalczyk tańczył kiedyś w zespole Wójcikowskiego, naszego najlepszego wykonawcy tańców hiszpańskich; widać, że dużo nauczył się od swojego mistrza. Nie sposób wyliczyć i pochwalić z osobna jeszcze tych, którzy tańczyli czardasza i walca gotyckiego - bo to dwadzieścia osób; ani narzeczonych - a było ich sześć; ani szesnastu łabędzi (nie licząc piskląt łabędzich ze Szkoły Baletowej), ani kawalerów i dam, i pajaców na zamku Zygfryda - choć zasłużyli oni bez wyjątku na pochwałę za karność i pracowitość.

Scenograf baletu, Stanisław Jarocki, finezyjnie połączył stary, rozkoszną myszką tracący styl dekoracji, owe liście na siatkach, architektonicznie podejrzane zamki itp. - słowem to wszystko, co przed pięćdziesięciu czy stu laty zachwycało widzów baletu - z kulturą i smakiem współczesnego kolorysty. Pięknie grało to skrzyżowanie zwłaszcza w aktach drugim i czwartym, gdzie panują białe "paczki" i klasyczne pas, demoniczny czarnoksiężnik i zaklęte królewny, które czują się najlepiej właśnie pod takimi drzewami na poczciwej siatce. Dekoracja trzeciego aktu musiała z natury rzeczy mieć nieco odmienny charakter; trudno było stworzyć wspólne tło dla czardasza, tańca hiszpańskiego i pląsów kandydatek na panią Zygfrydową, dla walca gotyckiego, point czarnej Odylii i dla nagle bardzo ucywilizowanego czarodzieja. Jarocki dał temu towarzystwu ramę niby to gotycką, ale miał ów gotyk coś z całej tej awanturniezej, a chwilami figlarnej sytuacji, która się na jego tle rozwijała.

Reflektory Jarockiego trafnie szły śladem kompozycji Miszczyka. W połowie czwartego aktu wytworzył się taki obraz: w głębi, na podwyższeniu, przed fosforyzująco zielonym jeziorem stoi bezbronna, pasywna Odeta w blado błękitnym świetle; na pierwszym planie wyczynia swe harce rudy czarnoksiężnik w aktywnych, żółtych i pomarańczowych snopach reflektorów; za nim, a przed Odetą sznur łabędzi, wtopionych w tło jeziora bledszą od niego zielenią i przez to jak gdyby wycofaną z akcji. Było to inteligentnie przemyślane wykolorowanie rysunku choreografa. Podobnych scen widzieliśmy dużo. Kostiumy w "Jeziorze łabędzim" są nie tylko piękne i sharmonizowane ze sobą w kroju i barwie (a to nie lada zadanie, szczególnie w "międzynarodowym" akcie trzecim), ale tancerki i tancerze mogli poruszać się w nich swobodnie i nie musieli staczać walki z fałdami i draperiami, jak to często bywa w naszych baletach.

Niezapomniany wieczór budził optymizm i wzmocnił wiarę w wielkie możliwości polskiego baletu (a wiarę tę już chciały podważyć takie spektakle jak wrocławski "Twardowski" i bytomski "Kopciuszek"). Pozycja ta obowiązuje (podobnych "Twardowskich" i "Kopciuszków" nie chcielibyśmy w przyszłości oglądać). Odwróciliśmy kartkę i przeczytaliśmy: "Jezioro łabędzie". Tu rozpoczął się nowy rozdział!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji