Artykuły

Wrocław kulturalny

8 procent - liczba-fetysz, która towarzyszy wrocławskiej Europejskiej Stolicy Kultury. Tyle z nas uczestniczy w życiu kulturalnym. Za trzy lata ma być dwa razy więcej. Prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza że dziś wyrastamy ponad średnią krajową - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej Wrocław.

Od kilku dni czytam na łamach "Gazety" kolejne odcinki cyklu "Dobry wieczór we Wrocławiu", dotyczące uczestnictwa wrocławian w życiu kulturalnym. Wśród bohaterów był Hiszpan, fan kina Nowe Horyzonty, siedmioosobowa rodzina, tester ślubów, pozytywnie zakręcona wokół kultury emerytka i student - pierwszoroczniak. W tych opowieściach mamy mozaikę postaw. Dla równowagi warto dodać trochę statystyki.

Wysokoprocentowa kultura

Bo co też oznacza ten magiczny próg 8 procent? Mało to czy dużo? Czy liczy się tu każdy, kto przeczytał książkę, poszedł do kina, do teatru? Czy uczestnik Nowych Horyzontów, który w 10 dni zaliczył 50 projekcji może powiedzieć sobie: "Teraz fajrant do następnego lipca?". Czy wrocławianin, który do kina nie chodzi, za to co dwa tygodnie przynosi zestaw książek z biblioteki, może zasypiać ze spokojnym sumieniem? A bywalec wernisaży, który żyje od wystawy do wystawy, za to teatr porzucił, bo na spektaklach notorycznie zasypia?

Kiedy sięgniemy do badań przeprowadzonych rok temu przez Centrum Monitoringu Społecznego i Kultury Obywatelskiej, wychodzi na to, że pod wieloma względami wyrastamy ponad średnią. Odsetek tych, co nie czytają wcale, jest niższy niż w całej Polsce, z kolei nałogowych moli książkowych mamy dużo więcej (28 proc. na Dolnym Śląsku, 19 - w całym kraju). Częściej chodzimy do kina i do teatru. Połowa badanych deklaruje posiadanie księgozbiorów liczących od 100 do 500 egzemplarzy - to dwa razy więcej niż polska średnia.

W dodatku, o czym świadczą inne statystyki, jeśli chodzi o duże miasta, częściej wypożyczamy książki z bibliotek, a na spotkania z ich autorami przychodzą tłumy - szwedzka autorka kryminałów Camilla Lackberg była zdziwiona na widok wrocławskiej publiczności, która szczelnie wypełniła 400-osobową salę kina Nowe Horyzonty. Tym bardziej że w Warszawie spotkała zaledwie kilkudziesięciu swoich czytelników.

75 proc. z nas było choć raz w kinie, 46 - w teatrze, 55 - w muzeum, a 34 - na koncercie muzyki poważnej. Brzmi nieźle. Lepiej z pewnością niż 8 procent.

Jednocześnie tylko 9 proc. z nas postrzega kulturę jako codzienną aktywność. Dla niemal połowy ma ona odświętny wymiar. I wreszcie - tu dochodzimy do sedna - 8 proc. deklaruje systematyczny udział w życiu kulturalnym, gdy na drugim biegunie jest ponad połowa mieszkańców. Nie precyzując, na czym owa systematyczność polega. Dla jednego to kino i książka raz w miesiącu, dla innego śledzenie na bieżąco wszystkich wydarzeń. Te 8 proc. aktywnych uczestników to w skali kraju dużo. Bo tam średnia jest dwukrotnie niższa.

Nie zrujnujesz się

Jest coś niepokojącego w tym, że większość postrzega - w mniejszym lub większym stopniu - kulturę jako luksus, na który można sobie pozwolić tylko z rzadka. I nie demonizowałabym tutaj bariery finansowej - jest bardzo istotna, ale jak pokazuje przykład pani Ireny, emerytki-kinomanki, często możliwa do pokonania. Studentowi, który narzeka na drogie bilety do prywatnego teatru, polecam wtorki we Współczesnym czy spektakle w Polskim lub Capitolu - zapłaci za wstęp mniej niż za seans filmowy w multipleksie. Zawsze może też wybrać się na któryś ze spektakli na scenie PWST, gdzie bilety są bezpłatne.

Zresztą tyle samo badanych wskazywało na deficyt czasowy, co na ekonomiczny jako na przyczynę niskiej częstotliwości uczestnictwa w życiu kulturalnym. Brak czasu? Owszem, dziś wszystkim doskwiera. Ale takie wytłumaczenie to wytrych. Po prostu kultury nie ma na liście zadań obowiązkowych.

I kij, i marchewka nie pomogą

Czy w 2016 roku mamy drżeć ze strachu przed listonoszem, który zamiast kolejnej podwyżki czynszu przyniesie nam wezwanie do natychmiastowego stawienia się w najbliższym muzeum? I upomnienie, bo już od dwóch miesięcy nie odbyliśmy obowiązkowej wizyty w teatrze? A może, jak w Brazylii, każdy zarabiający poniżej pewnego pułapu dostanie czek do wykorzystania na kulturalne zakupy?

Obawiam się, że ani kij, ani marchewka niewiele tutaj dadzą. Zainteresowanym pomogą programy typu "Paszport Kulturalny" czy "Obligacje Kulturalne" z systemem zniżek i promocji. Uczniowie rozkręcą się dzięki "Szkole w mieście". Ale wielu innym kulturę trzeba oswoić. Przekonać, zburzyć barierę, która powstrzymuje potencjalnych widzów przed wtargnięciem do galerii, na teatralne widownie, sale koncertowe i między regały bibliotek. I sprawia, że trudno im w tych miejscach poczuć się na tyle swobodnie, żeby zaglądać do nich często i z przyjemnością. Bez strachu, że to, co tam znajdą, będzie trudne, dziwaczne, niezrozumiałe.

Widzów trzeba znaleźć

Jak to zrobić? Wyjść do nich z ofertą tam, gdzie się tego nie spodziewają. Zaskoczyć ich. Na ulicy, na własnym podwórku - temu mają służyć tworzone przez ESK rozsiane po całym mieście laboratoria. Ale też knajpy. Wrocławskie kawiarnie coraz częściej stają się nieformalnymi instytucjami kultury - przykładem jest hyde park Literatki, czyli Gadki-Szmatki, czy antykabaretowy Dobry Wieczór we Wrocławiu w Mleczarni. Podczas każdej edycji sale pękają w szwach. Inne miejsca tworzą wokół kawy i piwa szeroką ofertę - poza koncertami pojawiają się tam spektakle teatralne, seanse filmowe, spotkania z pisarzami, warsztaty artystyczne czy wystawy. Wstęp najczęściej jest bezpłatny. Jeśli nie - ceny biletów są symboliczne.

Fenomenem kulturalnych kawiarni zajmują się już badacze (wśród siedmiu miejsc z całej Polski, jakie trafiły do raportu przygotowanego dla Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, był wrocławski Falanster). I warto mu się przyglądać - stanowią bramę pozwalającą w miękki sposób wejść w kulturę. Jest szansa, że ktoś, kto usłyszy Justynę Szafran w Mleczarni, wybierze się do Capitolu. Po wykładzie dr. Bogusława Bednarka nabierze apetytu na lekturę staroislandzkiej sagi. A próbka poezji Konrada Góry w Literatce może sprowokować do sięgnięcia po jego najnowszą "Siłę niższą".

Cały problem w tym, że koncentrują się w sercu miasta - dramatycznie brak ich w innych dzielnicach, gdzie są najbardziej potrzebne, bo dodatkową barierą jest odległość od centrum i kulturalna pustynia w sąsiedztwie. W dodatku to domena wolnego rynku, ręczne sterowanie nic tu nie da. Jedyna nadzieja w tym, że moda okaże się zaraźliwa. I że epidemia rozszerzy się z siłą porównywalną do najnowszej mutacji grypy. A wtedy także wysokoprocentowa kultura uderzy nam do głowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji