Artykuły

Nie żałujmy pluskiew!

Teatr Kielecki odważył się śmiały artystyczny czyn: pierwszy w Polsce wystawił "Pluskwę", "komedię feeryczną" Majakowskiego. Uczynił to, nie zważając na trudności małej nieobrotowej sceny, na młody zespół, w którym nie ma żadnych aktorskich "gwiazd". Nie zważając nawet na sceptyczne uśmiechy, które mówiły "nie podołacie temu zadaniu".

"Pluskwa" to jedna z najtrudniejszych do wystawienia na scenie sztuk, zarówno ze względu na olbrzymie zagadnienia, które należy rozwiązać przy każdym utworze zbudowanym na motywach fantastyki, jak i ze względu na czyhające niebezpieczeństwo niewłaściwego odczytania tekstu Majakowskiego.

PO PÓŁ WIEKU

"Komedia feeryczna", jak ją nazwał sam autor składa się z dwu części, pomiędzy którymi upływa pół wieku. Część pierwsza dzieje się w teraźniejszości (tą teraźniejszością był dla Majakowskiego rok napisania sztuki - 1928) część druga w fantastycznej przyszłości, w maju 1979 roku.

W części pierwszej autor rozprawia się z kołtuńskim mieszczaństwem. Bohater komedii proletariusz Prisypkin, uwiedziony fortuną córki bogatego fryzjera, manikurzystki Elzewiry Renesans, deklasuje się: zdradza swych przyjaciół robotników, z którymi mieszkał w internacie dla proletariackiej młodzieży, rzuca dziewczynę robotnicę Zoję Bierozkiną i nie zważając nawet na to, że dziewczyna w przystępie rozpaczy strzela do siebie, przygotowuje wspaniale kołtuńskie wesele. Podczas wesela wybucha pożar i wszyscy obecni giną w płomieniach.

W pół wieku potem ludzie przyszłości odgrzebują w zasypanej piwnicy ciało Prisypkma, które zachowało się tam dzięki zamrożeniu w lodowej powłoce. Ciało zostaje wskrzeszone, i oto widzimy konfrontację kołtuna sprzed pól wieku z nowym światem przyszłości.

Prisypkin powrócił do życia, ale przywlókł ze sobą w nowy inny świat przywary przeszłości: brud, bakterie chorobowe, pijaństwo, wazeliniarstwo. ("Nawet psy w domu, gdzie mieszka Prisypkin, zarażone mikrobami lizusostwa, nie szczekają i nie skaczą tylko służą na tylnych łapkach", zgodnie ze słowami samego Majakowskiego). Przywędrowała wraz z nim też nieznana temu nowemu światu, w którym raz na zawsze skończono z brudem i pasożytami - pluskwa.

I oto ci nowi ludzie wystawiają na widok publiczny w klatkach ogrodu zoologicznego dwie nieznane tu już istoty z przeszłości: w malutkiej klateczce małą istotę, zwaną "pluskwa normalis" i w dużej klatce stworzenie nazwane "mieszczuchus wulgaris". Obie jednakowo nie przydatne w tym nowym życiu.

ZDEMASKOWANY KOŁTUN

Jaki kształt sceniczny przyoblekły obie części tej wspanialej sztuki w pięknej - i poetyckiej formie przełożonej przez Seweryna Pollaka, sztuki, w której ekscentryczny humor, głęboka satyra i prawdziwa poezja stwarzają nastrój tak bardzo podobny do atmosfery, objawiającej się nam w sennych marzeniach? Majakowski doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile zależy od właściwego odczytania tekstu przez reżysera. Swoje uwagi o "Pluskwie" zakończył nie na próżno słowami: "Ale oczywista najwięcej zależy od rozmachu reżysera. Jestem przekonany, że będzie miał rozmach niezły".

W wypadku przedstawienia kieleckiego słowa Majakowskiego sprawdziły się w całej pełni. Reżyser Byrska miała "rozmach niezły".

Pierwsza część nie nastręczyła jej większych trudności. W pierwszej części słowa Majakowskiego że "problem polega na zdemaskowaniu dzisiejszego mieszczaństwa", znalazły pełne pokrycie. Widz, patrząc na nędzną kreaturę Prisypkina, przejęty jest szczerym oburzeniem i pogardą w stosunku do tego zdrajcy własnej klasy. W kapitalnej scenie rozgrywającej się na targu, gdzie "pan młody" za pieniądze przyszłej teściowej kupuje "czerwoną szynkę, butelki z czerwoną główką i czerwone przekąski na czerwone wesele" wprowadziła reż. Byrska z własnej już inwencji stroje owych przekupniów na "moskiewskich ciuchach", wskazujące jasno na ich pochodzenie burżuazyjne. Doskonały to pomysł. W znakomity pod względem artystycznym sposób rozwiązała też scenę owego wesela. W tym obrazie (brawo, scenografia Jankowskiej i Tośty, plastyków liczących razem może 40 lat!), było coś z wizji niezapomnianego "Kapelusza słomkowego" i coś z brechtowskiego "lumpenproletariatu" naśladującego "pańskie tony". Była groteska w najlepszym znaczeniu tego wyrazu, świetny humor, graniczący z chaplinowskim.

Postać Prisypkina w interpretacji młodego aktora W. Tokarskiego również przypomina Chaplina i bohaterów pierwszych filmów Rene Claira. Reżyser Byrska starała się tu o mocne wygranie humoru i znajdowała ku temu środki: przypomnieć tu należy z poprzedniej odsłony rozgrywającej się wśród robotniczej młodzieży przekomiczną scenę lekcji savoir-vivru, jaką daje deklasującemu się proletariuszowi były kamienicznik, Bajan.

Zakończenie pierwszej części: nagły wybuch pożaru wśród rozpasanej zabawy weselnej wypadło znakomicie. Niemałą pomocą była tu muzyka Kisielewskiego, która potrafiła przeskoczyć z rzewnych, związanych z okresem roku 1829 melodyjek do grozy huczących płomieni.

Ta część pierwsza była więc nie tylko sugestywna, ale lekkością swą sprawiała na widzu wrażenie, że i teatrowi przyszła łatwo, że tekst sam narzucił tu bezsporną koncepcję.

WIZJA PRZYSZŁOŚCI

Inaczej dzieje się z częścią drugą. Ta niewątpliwie obudzi wiele dyskusji na temat, czy tak czy inaczej należało ją odczytać. Fantazja przyszłości, ukazująca nowych ludzi i świat, tak całkiem inny od tamtego, mimo że oddzielony zaledwie pół wiekiem, mimo że żyją jeszcze starzy ludzie, którzy tamten świat pamiętają - to z pewnością sprawa niełatwa do ukazania.

Tym bardziej, że ten nowy świat, bez wątpienia doskonalszy od starego, mieści w sobie i elementy sporne.

To świat, w którym nie ma chorób, bo wypleniono wszystkie bakterie, nie ma cierpienia, nie ma bólu. Świat, w którym by dowiedzieć się, co to znaczy "samobójstwo" trzeba uciekać się do encyklopedii. Świat, w którym pieniądz nie ma żadnego znaczenia. Ale jednocześnie to świat, gdzie wszystko jest zmechanizowane, gdzie nie znane jest cierpienie miłosne, gdzie ludzie są tak samo wyjałowieni z uczuć, jak ich powietrze z bakterii.

Na scenie widzimy istoty ludzkie odziane e niepokalanie białe stroje z jakiejś chemicznie czystej syntetycznej tkaniny. Widzimy zmechanizowanie ich życia, metalowe ręce, które podnoszą się za naciśnięciem guzika przy głosowaniu. Świat zradiofonizowany, ztelewizowany, zautomatyzowany.

Znajdą się niewątpliwie widzowie, którzy spojrzawszy na to, powiedzą z przerażeniem: Jak to? Więc chcą nam tu zohydzić to, do czego dążymy? Najwyższe osiągnięcia techniki? Uwolnienie świata od pieniądza, bólu, choroby i strachu?

Byłby to wniosek stanowczo zbyt pochopny i zbyt powierzchowny. Ani Majakowski, ani reżyseria sztuki nie to mieli na myśli. Te obrazy świata, przeciwko któremu pełen przerażenia buntuje się wskrzeszony mieszczuch Prisypkin, tyle mający zbieżności z wskrzeszoną wraz z nim pluskwą, to tylko groźne ostrzeżenie przed niewłaściwym użyciem wspaniałych zdobyczy techniki. Ostrzeżenie przed tym, by człowiek stworzywszy maszyny, zamiast nimi władać, sam nie został przez nie pokonany.

Przejmująca do głębi w tej zmechanizowanej scenie gramofonowa muzyka brzmi tu także, jak pełne grozy memento.

Nam, który właśnie teraz otrząsamy się z błędów schematyzmu, popełnianych w ciągu lat ubiegłych, nam przeżywającym okres odrodzenia to wielkie ostrzeżenie właśnie przed błędnym pojmowaniem wizji przyszłości, do której dążymy, trafia wprost do serca. Jesteśmy wstrząśnięci mądrym przewidywaniem Majakowskiego, który już w roku 1929 umiał dostrzec niebezpieczeństwo, jakie mógłby przerost bezdusznego stonowania schematów nad wielkimi zadaniami społecznymi.

Twórcy wspaniałych fantazji przyszłości Wells i Huxley ukazywali nam przyszłość upiorną, bo właśnie świat zautomatyzowany, bezduszny, straszny. Nie podejrzewali oni wielkiej piawdy, jaką znał Majakowski 1 jaką rozumiemy my dzisiaj, stojący u progu ery atomowej. Nie wiedzieli, że piękna i szczęśliwa przyszłość będzie harmonijnym połączeniem gigantycznych zdobyczy wiedzy ludzkiej w dziedzinie techniki z osiągnięciami towarzyszącego jej równym krokiem postępy społecznego, politycznego i obyczajowego.

Do tej przyszłości dążymy, wizja tej przyszłości nam przyświeca w naszych wysiłkach, a z popełnianych na tej drodze błędów w żadnym razie nie wyciągamy wniosków, że lepiej się cofnąć i przywrócić świat stary.

Tak też pojęli "Pluskwę" słusznie twórcy kieleckiego przedstawienia.

Bo co powiedzielibyśmy (skoro już mowa o pluskwach) o ludziach, którzy z faktu martwego i schematycznego odbudowania ulicy Kruczej wyciągnęliby wniosek, że należy przywrócić starą, zaśniedziałą Kruczą i wskrzesić miliony pluskiew, które się w jej kamienicach spaliły?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji