Artykuły

Sprawiedliwość dziejowa

Oglądając dziś perfekcyjnie wyreżyserowaną ceremonię zaprzysiężenia Prezydenta Stanów Zjednoczonych, zrozumiałem wreszcie czym jest ów prawdziwy "Theatrum mundi" i skąd nieustająca od wieków atrakcyjność politycznego projektu jakim są Stany Zjednoczone - pisze Michał Centkowski w felietonie dla e-teatru.

Hanna Arendt pisała kiedyś, że powodzenie "rewolucji amerykańskiej", a więc procesu w wyniku którego Stany powstały, wynikało między innymi z niezwykłej wprost ambicji obywateli "nowego świata" wyróżniania się, chęci zdobycia sławy.

Nie takiej, czy może raczej nie tylko takiej, jaka stawała się udziałem gwiazd Hollywood, lecz raczej takiej jakiej pragnęli dla siebie obywatele greckich Polis. Czynów i słów, które jak państwo zdolne przetrwać pod naporem wieków, wzniosą "pomnik trwalszy niż ten ze spiżu".

Zadaniem zaś państwa było stać się areną dziejowych zmagań tych "zwierząt politycznych", przestrzenią dla owej publicznej, politycznej realizacji obywateli, agorą, sceną!

W tym dyskursie, na co również wskazywała Arendt, co istotne na pierwszym planie pozostawało jednak niezmiennie to "szczęście publiczne", obsesyjne być może umiłowanie obywatelskiej swobody, umiłowanie graniczące z fetyszyzacją owego Constitutio Libertaris, spisanego fundamentu ustrojowego. Słowem zrealizowane oświecenie, z całą jego dialektyką, by nie powiedzieć totalnością. I oto trwa ów polityczny spektakl, czy wciąż napędzany szlachetnymi ideałami, nie wiem. To nieistotne. Wirtuoezeria, właściwie tym większa nawet jeśli oparta na fikcji.

Obok bogini popu, z żadnym wyznaniem uniformem swym niepowiązany pastor jakiejś uniwersalnej religii. Obok monumentalnej architektury i ogromnych flag (niektórym pewnie chwilami na myśl przywodzących kadry z filmów Riefenstahl), kubański poeta.

I wreszcie on, prawdziwa gwiazda, wytrawny aktor i jego speech. Intertekstualność i interdyscyplinarność, Luther King i ojcowie założyciele, "My naród" i ocieplenie klimatu, deklaracja niepodległości i służba zdrowia, imigranci, kobiety, geje. Amerykański mesjanizm wespół z równouprawnieniem. Drama, nieco komedii, wreszcie patos i odrobina kiczu - wszystko w idealnych proporcjach.

Chwilę później oglądam w telewizji lokalnej "ceremonię" zaprzysiężenia nowego Marszałka Województwa Śląskiego z ramienia Partii Rządzącej. Spektakl, jak łatwo się domyślać, nieco słabszy.

I o to już wiem, dostrzegam naglę tę zrealizowaną dziejową sprawiedliwość. Amerykanie swój najznakomitszy teatr oglądają w cyklu konstytucyjnych wyborów demokratycznych władz, na forum publicznym, najlepszą dlań sceną pozostaje Kapitol. Dlatego też instytucjonalny teatr dramatyczny w Stanach od lat nie cieszy się, mówiąc oględnie, mianem wyznaczającego artystyczne kierunki.

My dla odmiany mamy dziś Warlikowskiego, Jarzynę i Lupę, świetne teatry, międzynarodowe przeglądy, fascynujące festiwale, po brzegi wypełnione wyborną ofertą artystyczną. Nie dziwmy się zatem tak często, że ów "karnawał demokracji", z kadencji na kadencję coraz uboższy...

Ostatecznie wszak nie można mieć przecież wszystkiego. Prawda?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji