Artykuły

Wiosna Narodów w cichym zakątku

Podczas II aktu "Wyzwole­nia" S. Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego (wielu z nas na pewno pamięta ten wielki spektakl sprzed 13 lat), czyli podczas rozmowy Konrada z Maskami, w głębi sceny pojawiają się grupy spacerujących ludzi. Szare osoby zajęte krzątaniem się wokół własnej codziennoś­ci, obojętne na Konradowe zmagania z Bogiem i historią. Nawet jeśli zdobywają się na protest społeczno-polityczny (wśród sylwetek w tle jest także grupa powstańców), trwa on moment i sprawia wrażenie chaotycznej po­wierzchowności. Tadeusz Bradecki, reżyser "Wiosny Narodów" wpuścił na proscenium tych anonimo­wych obywateli: to oni właś­nie są bohaterami spektaklu. Mamy okazję przyjrzeć się im z bliska, ich reakcjom na ru­chy wolnościowe wstrząsające Europą, ocenić ich działanie sprowokowane wydarzeniami 1848 r.

Wyspiański (ur. 1869) i Nowaczyński (ur. 1876) byli kra­kusami. Krytykowane przez nich społeczeństwo to - siłą rzeczy - krakowianie. Mawia się (o "Wiośnie Narodów" właśnie): ta sztuka powstała w 1929 r., nie była nigdy gra­na w naszym mieście ze względu na obraźliwy dla kra­kowian sposób przedstawie­nia: że prowincjały, że zajęci głównie własnymi interesami i własną osobą, małostkowi, niezdolni myśleć konstruktywnie i perspektywicznie, niezdolni działać odważnie, bez­kompromisowo, zdecydowanie... Każdy przytomny współ­czesny człowiek wie, że nie są to akurat cechy krakowskie. Tak jak mieszkańcy "cichego zakątka", zachowuje się wobec zmian społeczno-politycz­nych większość ludzi i że na tym właśnie typowym sposo­bie reagowania buduje swą kontrofensywę każdy podej­mujący się tzw. "opanowania sytuacji".

Charakterystyka postaw ludzkich przedstawiona w "Wiośnie Narodów" nie doty­czy wyłącznie Krakowa, tak jak opis kolejnych posunięć stron konfliktu nie dotyczy jedynie krakowskich reper­kusji Wiosny Ludów. Dziś to egzemplifikacja, a nie piętno­wanie wyjątku. A że "Wiosna Narodów" czekała blisko 60 lat na swą krakowską pre­mierę? Wówczas inaczej czy­tało się tę sztukę, inne były emocje, inne doświadczenia i skojarzenia, inne frustracje. Ale na pewno nieobecność "Wiosny Narodów" na na­szych (bo nie tylko krakow­skich przecież) scenach, wyni­ka głównie z jej przegadanej rozwlekłości, niesceniczności (to zresztą notoryczne grzechy dramaturgii Nowaczyńskiego).

Tym większe uznanie wzbu­dza praca Tadeusza Bra­deckiego, który się wpraw­dzie grzechu Nowaczyńskiego nie ustrzegł i zaplątał trochę w gadulstwie autora, jednak przecież stworzył spektakl dy­namiczny, żywy i zajmujący. Teatr to miejsce, gdzie lapi­darność nie zawsze jest po­szukiwaną wartością. Nieba­gatelną rolę w dookreśleniu prowincjonalnej miałkości, marazmu wszechobecnego w "cichym zakątku" odgrywa właśnie płynący powolną, gę­stą strugą czas. Sceny z I aktu obrazujące gnuśną co­dzienność Prowincji, a także sceny z II aktu (rewolucyjne zebranie obywateli) przedsta­wiające błazeńską, bo rozmyta w błahostkach i chaotyczną dyskusję - otrzymały swą siłę wymowy w przedstawie­niu Bradeckiego przez zacyto­wanie najpierw owego obez­władniającego znużenia, a po­tem... tego okropnego, roz­krzyczanego galimatiasu, któ­ry nie ma nic wspólnego z konstruktywnym, kolektyw­nym myśleniem i działaniem. Ważną cechą stylistyczną spektakli Bradeckiego jest - obok szacunku dla szczegółu (bo Bradecki buduje świat na scenie powoli, starannie do­bierając odpowiednie odcienie klimatów, strojąc w detale i wydobywając niuanse sytua­cyjne) - stała oscylacja po­między podniosłą żarliwością, a kpiną, przekorną drwinką. Granica pomiędzy jednym a drugim jest nieostra, bo "ta­kie po prostu jest życie" - zdaje się mówić swymi spek­taklami reżyser. Patos i ko­mizm to doprawdy najbliżsi krewni.

"Wiosna Narodów" to spektakl wartościowy, a przy tym atrakcyj­ny w odbiorze. Jest to nie­wątpliwą zasługą reżysera umiejącego utrzymać w ryzach prawie zawsze nie tylko gadatliwość autora, ale rów­nież duży, 30-osobowy zespół aktorski.

"Wiosna Narodów" jest zna­czącym sukcesem aktorów: ileż tu udanych kreacji! Na­wet te niewielkie, trzecioplanowe role dopracowane są w najmniejszych drobiazgach: prześmieszny, gamoniowaty Walek Zbigniewa Kosowskie­go, odpychający kaleka Dyzio Piotra Skiby, przygłuchy pan Skorupka Józefa Dietla... Bar­dzo dobrze, z wielką dyscypli­ną i smakiem grają odtwórcy głównych ról (a jak łatwo było z tej subtelnej groteski wdepnąć w kiczowaty wode­wil!), świetnie zgrane styli­stycznie są panie Ledertmeyer. Czuje się rękę Maman (An­na Polony) nad córkami (Ma­gda Jarosz i Monika Rasiewicz) nawet gdy nie ma jej w polu widzenia... Zgranym duetem...sprzeczności jest mał­żeństwo Spiessburgerów (Je­rzy Święch i Ewa Kolasińska).

Wszystkich jednak bije Je­rzy Grałek w rewelacyjnej roli Czecha Barnabasa Nedostala. To prawda, że miał bar­dzo wdzięczne zadanie (już choćby dlatego, że bawi nas czeski język), ale też wykonał je z zachwycającą precyzją i umiarem (w przeciwieństwie do szarżującego w roli Barona Kriega Tadeusza Huka). Bez przesady można powiedzieć, że warto iść na "Wiosnę Na­rodów" choćby już dla same­go Jerzego Grałka!

Ważną rolę w tym przedstawieniu ma muzyka. Podobał mi się zwłaszcza chór, który kończy I akt, a który tworzą zlewające się razem pieśni pa­triotyczne: śpiewane z naj­wyższym uniesieniem i ek­spresją przez to bezładne po­mieszanie zatracają znaczenie i wagę. Radość, nadzieja, po­śpiech, żeby ta Wielka Zmia­na przyszła już, szybciej, plą­cze słowa i sensy, miesza szy­ki, zaciera cel i drogę działa­nia...

Para idzie w gwizdek. W gadanie, w małostkowe prze­pychanki. Na co tylko - spo­kojnie, pewny swego i swych wypróbowanych metod - cze­ka przeciwnik. I o tym prze­de wszystkim jest ten spek­takl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji