Artykuły

14 stycznia, 14 lat temu zmarł Jerzy Grotowski

Z całą pewnością nie mam do tego ani talentu, ani skłonności, ale kilka dat siedzi mi w głowie. Żelaznych dat. Jest też żelazna biblioteka, mocno zredukowana przez loty tanimi liniami i podróże w poprzek Polski na Bliski Wschód. Można powiedzieć - to taki survival kit, niezbędnik - pisze Paweł Passini w felietonie dla e-teatru.

W wersji absolutnie mini zawiera trzy pozycje, niemal broszurki: "Sefer Jecirah" (czyli Księgę Stworzenia), "Teatr i jego sobowtór" Artauda (na szczęście już w miękkich okładkach) oraz słynne "szare" wydanie tekstów Jerzego Grotowskiego. Paradoksalnie - ta ostatnia, najmłodsza pozycja podróżuje ze mną najdłużej.

Dostałem ją kiedyś na tzw. "żarciu". W latach dziewięćdziesiątych w Warszawie to było jedno z najważniejszych miejsc spotkań kontrkultury. Co tydzień (a na początku chyba nawet dwa razy w tygodniu) na pasażu między Chmielną a Marszałkowską, na tyłach domów towarowych Wars i Sawa baktowie i baktinki ze świątyni krisznowskiej w Mysiadle wydawali kilkaset darmowych wegańskich gorących posiłków. Oprócz ubogich, często bezdomnych ludzi przychodzili tam głodni hippisi, punckowcy, rastamani, S.H.A.R-powcy, uliczni artyści, studenci filozofii i ASP, żule z Centralnego i szukający mety autostopowicze. Nigdy nie zapomnę smaku Indii z widokiem na Pałac Kultury, ale to nie jedzenie było głównym powodem naszych spotkań. Znam co najmniej kilka grup teatralnych, kapel, ale także pierwszych N.G.O-sów czy festiwali, które narodziły się właśnie tam. Wystartowało stamtąd kilka spektakularnych demonstracji, rozpoczęło się wiele spontanicznych podróży.

Krążyły tam także książki i kasety. Któregoś dnia ktoś pożyczył mi zbiór "Teksty z lat 1965 - 1969" Jerzego Grotowskiego. Wymieniłem się za swoją ukochaną beatnicką "Próbę Kwasu w Elektrycznej Oranżadzie" Tom Wolfe'a. Bez żalu. Usłyszałem bowiem, że "to coś dla mnie." Gość, który ze mną rozmawiał kilka wieczorów wcześniej widział spektakl "Genefikacje" Teartu Opty, grupy teatralnej działającej w Starej Prochowni, którą współtworzyłem. I nie mógł chyba powiedzieć nic bardziej pochlebnego.

Dla ludzi zajmujących, lub chociaż interesujących się teatrem teksty Grotowskiego były hasłem wywoławczym i znakiem rozpoznawczym. W coraz bardziej spolaryzowanym obrazie świata wyznaczały one biegun, na którym się spotykaliśmy, a raczej w stronę którego wciąż na nowo wyruszała nasza niezmordowana ekspedycja. Teatr był dla nas przede wszystkim wyjątkową szansą bycia myślącym, czującym, wielogłowym i wielosercym organizmem. Nie myśleliśmy, ani nie mówiliśmy o sobie: "aktorzy". Tworzyliśmy miejsce, czas i przestrzeń spotkania, które za Grotowskim nazywaliśmy Świętem. Nasi widzowie zostawali jeszcze długo po spektaklu, by pomóc nam uporządkować przestrzeń, ale przede wszystkim, żeby porozmawiać.

Na scenie spalaliśmy się bez reszty, zdzieraliśmy do krwi gardła i stopy - z pewnością popełnialiśmy całą masę błędów, których pracujący z zegarmistrzowską precyzją Jerzy Grotowski nigdy by nam nie wybaczył. Może nie chciałby nawet o nas słyszeć. Ale idee "teatru jako wehikułu" czy "aktu całkowitego" oświetlały naszą pasję i pracę. Otwarte, uwolnione, myślące ciało, które jest księgą, pozwalającą czytać to, co przedwieczne. Bezgraniczne poświęcenie i zatracenie w pieśni, która zaciera granicę, między śpiewającym a śpiewanym. Wrażliwość na Drugiego i ciągłą gotowość na uobecniające się Nieznane. Ja wiem jak nieznośnie pretensjonalnie to dzisiaj brzmi. Ale wtedy to była z wielkim trudem osiągnięta wolność i sens.

Spóźniliśmy się na Solidarność, dla starszych kolegów byliśmy przebierańcami, dla młodszych brudasami, dla rodziców włóczęgami i narkomanami. Ale poziom tolerancji i wzajemnej uwagi, bezinteresownego poświęcenia i przekonania o tym, że tworzymy lepszy świat, w którym jest miejsce dla wszystkich, nawet najbardziej odjechanych fikołków był czymś, za czym dzisiaj możemy tylko tęsknić. Bardzo dbaliśmy o to, żeby nikt nie został pod drzwiami. Teatr był naszym kręgosłupem. Obowiązkiem i horyzontem.

Piszę o tym wszystkim w rocznicę śmierci Mistrza, piszę po dziecinnemu, bo 14 lat temu zostaliśmy osieroceni. Piszę także prowadząc w Instytucie Grotowskiego dwuletni badawczy projekt badań nad tragedią antyczną Dynamika Metamorfozy - piszę przede wszystkim z wdzięczności.

Ale piszę także w perspektywie zbliżającego się otwarcia nowego miejsca, o czym wspominałem tydzień temu. Mówię oczywiście o wyłaniającym się spod rusztowań Centrum Kultury w Lublinie, na Bliskim Wschodzie, gdzie może spełnić się marzenie o teatrze jako miejscu poszukiwań i spotkań. Wewnątrz remontowanego przy zaangażowaniu ogromnych środków klasztornego budynku znajdzie swoje miejsce nie jeden, ale sześć teatrów, wśród nich także mój skromny neTTheatre. Od miesięcy wspólnie z innymi tworzącymi ten niezwykły organizm artystami i animatorami śnimy sen o otwartej na widza, odważnej artystycznie, wrażliwej społecznie instytucji. Jeżeli uda nam się go urzeczywistnić to będzie to największe wydarzenie artystyczne po prawej stronie Wisły. Mam nadzieję, że duch mojego Mistrza będzie w nim obecny, że - jak dotąd w naszej pracy - będzie obowiązkiem i horyzontem.

Korespondent z Bliskiego Wschodu

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji