Artykuły

Bez iluzji

Cześnik Haptusiewicz to raptus wcale dobrze kierujący swoją gwałtownością, oblatany w rachun­kach, obrotny.

Rejent Milczek, zawsze paskudny ścichapęk i obłudnik, tutaj ma, na dodatek, cechy kunktatora i gracza wcale współcześnie jaskrawe.

Papkin to niezgrabny cierpiętnik z pogniecioną aureolą, coś więcej niż samochwał, raczej mitoman, który w ten sposób właśnie utrzymuje się na powierzchni.

Wacław to zimno kalkulujący mło­dzian, który, owszem, ma porywy serca, ale ustawić się w życiu po­trafi.

Klara nie jest gęsią, Dyndalski to przygłup, ale gorliwy potakiwacz.

Jedna Podstolina ma czar nieska­żony rodem z "Zemsty" nie popra­wianej, tej wiecznej, nie tej naszej, A D 1983.

Finału /"zgoda, zgoda/ a Bóg w niebie /rękę poda"/ nie bierze się na serio - czyta go aktor jako przepis z ubiegłego wieku, niewart mówie­nia go na scenie wprost. Na nic wła­ściwie nie można liczyć: bohatero­wie tej "Zemsty" to stadko kariero­wiczów, lizusów, męczenników a la Papkin, trzeźwych młodzianków i biegłych w podstępach dziewczyn.

Jedni powiadają na ten spektakl - arcydzieło. Drudzy krzyczą - ra­ny boskie!

A ludzie walą do Polskiego. Bo Podstolina - Anna Seniuk, bo Pa­pkin - Tadeusz Łomnicki, bo jeszcze Tadeusz Bartosik (Raptusiewicz), Ignacy Machowski (Rejent), bo - wieść już niesie w miasto - feno­menalny jako Dyndalski Bogdan Baer. Bo Dejmek wreszcie, jako re­żyser.

Kiedy już przyjdą, okazuje się, że jeszcze i Polewka: dekoracje "natu­ralne", meble to meble, altana to al­tana, stół to stół, a ponadto karafki, pasy słuckie, gobeliny, srebra, zastawy. Całe wnetrza u Rejtana i u Cześnika pełne - z Desą nam się ko­jarzącej - "szlachetczyzny".

Publiczność bije brawa często, na wejście Łomnickiemu - Papkinowi, Podstolinie, w scenie pisania listu, opowieści o zalotach Cześnika...

Cóż, "Zemsta". Arcykomedia, arcyportret typów społecznych. Tym ra­zem Kazimierz Dejmek sportretował nas, współczesnych. Ubrał nas w de­lie i kontusze, upozował według re­guł hrabiego Fredry, postawił mur graniczny: macie, bijcie się.

*

Przedstawienie w Teatrze Polskim ma staranną oprawę, jest solenne, serio, dopracowane w każdym szczególe. Jest to "Zemsta" z rzetelnym warsztatem, profesjonalna, zagrana w detalach po bożemu, choć tak je­dnoznacznie współczesna w wymo­wie. Ta jej współczesność to pokaza­nie palcem na tandetę sporów o roz­lane mleko (kto woli: o mur granicz­ny), zabiegów o korzyści, uczuć na zawołanie, gadulstwa bez pokrycia, aureolek i historyjek zamiast fak­tów.

Owszem, grywano już i tak "Zemstę" (niezupełnie "tak", ale dosyć niekorzystnie dla jej bohaterów), grywano ją przecież najrozmaiciej. Jako konterfekt minionej sielanki Polski szlacheckiej, jako arcydramacik humoru i komizmu, ostro, z przy­mrużeniem oka, ciepło, z sympatią dla papkinad i raptusiewiczowskich brewerii - różnie.

W roku 1919 w Teatrze Polskim, ojcu obecnego Polskiego, wystawił "Zemstę'' Aleksander Zelwerowicz (w scenografii Wincentego Drabika). Była to "Zemsta" doskonała, w an­nałach zapisana, Zelwerowicz - Cześnik, Rejent - Rapacki, Papkin - Jerzy Leszczyński. Jeden z naj­lepszych - jak uczą studentów tea­trologii - Papkinów w historii pol­skiego teatru. A grali tę rolę i Sol­ski i Wojdałowicz (rok 1901) i Mi­chał Chomiński (warszawskie Roz­maitości, rok 1866) i Alojzy Żółkow­ski (r. 1845). W międzywojniu papkinowali, cześnikowali, rejentowali najlepsi z najlepszych. Zawsze "Zemsta" była wydarzeniem, to zre­sztą pozostało, chociaż skłonni je­steśmy dzisiaj widzieć w niej zbyt często tylko pomnik literacki, arcy­dzieło komizmu (bo jest nim) i lek­turę szkolną.

Dejmek tę lekturę wystawił bez udziwnień niby (nie licząc zmiany finału), z odsłonami, zmiennymi dekoracjami, stylowo, z żywym obra­zem aktorów, którzy zastygają w po­zach tuż - przedpogodzeniowych (to też jest hołdem dla tradycji - tak kiedyś kończono sztuki Fredry na scenie). A jednak są tacy, którzy rwą włosy z głowy na tę "Zemstą": że polityczna, obraźliwa dla prze­szłości, nachalnie a'propos naszych spraw, dyskusji, zacietrzewień.

Nie wiem, czy obraźliwa i politycz­na. Wiem, że człowiek czuje się na niej jak na przykrym egzaminie. Wstyd, lekka irytacja, wzruszenie ( w końcu: to my, tacyśmy to, nie in­ni) i dojmujące uczucie niepewno­ści - co dalej?

Reżyser nie chce klajstrować sło­dziutką zgodą obrazków konkretnie paskudnych i rozpoznawalnych. Wy­brnął odczytaniem strof o zgodzie jakby podawał didaskalia. Jest w porządku - ale my? Co my na to?

Napisał KTT o tej "Zemście": czas Papkina. Póki tego czasu, póty nie może być prawdziwej zgody. Ale kto zdoła przewidzieć, ile potrwa czas Papkina? Czym się skończy?

Co z niego wyniosą w życiowym bagażu Klary i Wacławy - młode po­kolenie?

Gdyby nie Podstolina przeuroczej, jak zawsze, Anny Seniuk byłoby je­szcze ciężej, choć niby jest tak we­soło. Bo Papkin - często piramida lekkiego komizmu - tutaj raczej budzi lęk. Nie wiem, czy to dobra rola Tadeusza Łomnickiego, czy dla niego akurat, czy gra ją chętnie. I właściwie mało mnie to obchodzi: efekt jest o wiele bardziej znaczący, niż gdyby był po prostu: wspaniały. Jego Papkin służy za memento i do­kładne wskazanie palcem jednocze­śnie. Jest brzydki i zwalisty, nieko­niecznie elegancki, prisypkinowaty, ale - taki właśnie - sprowadza tę figurę do znaku postawy nagminnej dziś. I bardzo mitogennej. Dlatego ta rola jest czymś więcej niż rolą, mniej lub bardziej doskonale zagra­ną.

Panowie Cześnik i Rejent, usta­wieni na dwu biegunach polskiej za­pobiegliwości (rozwichrzona, fanta­zyjna Cześnika i chytruskowato - świętoszkowata Rejenta) nie tyle są z wieku XVII (jak chciał autor), albo z XIX (kiedy żył autor), co z teraz. Kostium się nie liczy, albo liczy właśnie - jako uzasadnienie "sarmackich" postaw.

Komu należą się tu pochwały? Fredrze w pierwszej kolejności. I oby żył wiecznie na naszych sce­nach, o co, wbrew pozorom, wcale nie tak łatwo. Dejmkowi za koncepcję "Zemsty" bijącej nas po oczach Łomnickiemu za Papkina, który przeraża. Bartosikowi i Machow­skiemu, Baerowi i Annie Seniuk. Scenografowi. I widzom, że chodząc z ochotą na ten spektakl dają do­wód umiłowania tradycji, a bijąc zaciekle brawa - akceptują to, że się im tu przystawia do twarzy szkła powiększające. I że z teatru wyjdą już bez iluzji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji