Artykuły

"Nie będzie niczego"

Rok 2012 zakończył się ponurym akcentem - zbiórką pieniędzy na TR Warszawa. Pomimo oczywistej sympatii dla samej idei społecznej zbiórki na szczytny cel, odczuwam swego rodzaju ambiwalencję - pisze Michał Centkowski dla e-teatru.

Myślałem ostatnio o tym, czy dorzuciłbym do tej akcji swoje pięćset złotych, gdybym je rzecz jasna miał ? Szczęśliwie lub nie, jako świeżo upieczony absolwent uniwersytetu, tkwiąc w spirali stażowo-wolontariackiego wyzysku niczym w Nietzscheańskim piekle powtarzalności, wolny jestem od przykrej konieczności podjęcia ostatecznego wyboru. Ale do rzeczy.

Pomimo wielkiego uznania dla Teatru Rozmaitości i Grzegorza Jarzyny oraz oczywistej sympatii dla samej idei społecznej zbiórki na szczytny cel, odczuwam swego rodzaju ambiwalencję.

Wzbudza ją ponury kontekst polityczny akcji "Kup sobie teatr". A precyzyjniej rzecz ujmując, ten niezwykły entuzjazm oraz poparcie jakie publicznie deklarują władze miasta stołecznego, ustami urzędniczymi. To co? Już z jednej społecznej zrzutki obywateli zwanej podatkami, na tę bardzo publiczną działalność nie starczyło? Może więc pora zmienić priorytety, tak żeby w wielomiliardowym budżecie znaleźć te kilka milionów na jeden z lepszych teatrów w Europie?

I zaczynam się lękać, że nagle, trochę po Kafkowsku, sukces skądinąd pięknej i niezbędnej(?) akcji TR-u sprawi, że ktoś tam za murami miejskich ratuszy czy wojewódzkich urzędów wykoncypuje, że skoro już ze "zrzutki" podatkowej na inkubatory dla noworodków nie starcza, skoro pompy insulinowe cukrzycy dostają też już właściwie tylko dzięki corocznej poświątecznej zbiórce Owsiaka, a i Jarzynie udało się kłam zadać tym "roszczeniowym" postawom w kulturze, nie ma lepszego sposobu na aktywizację społeczną i w ogóle na społeczeństwo obywatelskie, co to o nim ciągle ględzą zapatrzone w Islandię lewaki, niżli zlikwidować wszystko!

Czemu by reszty elementarnych zadań państwa, nie zrzucić na barki społeczne? Po raz drugi. Wszak te nędzne grosze z obowiązkowej "zbiórki podatkowej" ledwie starczają na pensje i nagrody dla zmęczonych aparatczyków.

A gdy już nie będzie niczego, społeczna kreatywność prekariatu wznieść zdoła się na wyżyny, o których nie śniło się filozofom.

I jedna myśl jasna, z rewolucyjnej wysnuta dialektyki, rozbłyska w tym ciemnym tunelu, że może ktoś w owym szale redukcji, zda sobie sprawę na przykład, że akurat likwidacja stołecznego ratusza, kreatywnej aktywności społecznej Warszawiaków dobrze by zrobiła.

Pierwsze dni nowego roku objawiły zresztą, ponad wszelką wątpliwość, jak wiele jest w kraju podmiotów publicznych, z których akurat państwo polskie zrezygnować mogło by bez żalu.

Oto bowiem popis nieuctwa dają Urzędnicy na Dolnym Śląsku, którzy jak się okazuje, w toku powoływania Krzysztofa Mieszkowskiego zapomnieli wystąpić o ustawowo wymagane opinie ZASPu oraz miejscowych związków zawodowych. W związku z czym, dyrektor Mieszkowski nie może właściwie prowadzić swojej działalności ani podejmować decyzji, bowiem w świetle prawa, NIE JEST DYREKTOREM.

Zakładając, że w owym urzędzie pracują jacyś tam prawnicy, jacyś funkcjonariusze służby cywilnej, niektórzy z nich potrafią nawet czytać, rozumiem, że po prostu czytelnictwo ich nakierowane jest na teksty nieco bardziej niż Ustawy Sejmu Rzeczpospolitej absorbujące. Kto by się tam ostatecznie przejmował przepisami stanowionego prawa, zwłaszcza związanymi z publiczną instytucją kultury. Może nie wszyscy doszli do siebie po Sylwestrze?

Zaś dla odmiany w Teatrze Nowym w Zabrzu, przy podobnej procedurze ponownego powoływania Jerzego Makselona, w niczym innym jednak Krzysztofa Mieszkowskiego nie przypominającego, o takowych opiniach nie zapomniano. Zarówno ZASP jak i ZZAP opinie zgodnie z prawem wystawiły. Wprawdzie były one NEGATYWNE, lecz Pani Prezydent nie przeszkodziło to powziąć zamiaru kontynuowania współpracy z panem Jerzym.

Pozostaje nadzieja, że może i w tym wypadku nastąpi jakieś niedopatrzenie które pozbawi nas tej wspaniałej dyrektury. Choć świadomość, że ktoś w Ministerstwie Kultury mógł takową nominację zaakceptować będąc przy zdrowych zmysłach, potęguje poczucie absurdu.

Bez żalu, moglibyśmy również jak mniemam, zrezygnować z usług Zarządu Województwa Podlaskiego, który celem zaktywizowania kulturalnego mieszkańców wschodniej Polski postanowił obciąć środki na szereg wartościowych imprez artystycznych. Czy organizatorzy Literackich "Wszędów", festiwalu kultury żydowskiej "Zachor", albo pomysłodawcy międzynarodowego projektu odkrywania dla polski i europy dramaturgii białoruskiej zdecydują się na zbiórki, czy raczej podpalą rządowe budynki, nie wiadomo. Dziwi jedynie zwiększenie dotacji (świeckiej) dla miejscowej imprezy parafialnej - wszak jej społeczność, chcąc nie chcąc, w zbiórkach środków uczestniczy co niedziela.

Skąd więc krytyka dziennikarki opolskiego wydania GW pod adresem Tomasza Koniny, dyrektora Teatru im. Kochanowskiego, który postanowił wyjść temu ogólnopolskiemu trendowi naprzeciw i "rozdzierając przy tym szaty" zwinąć interes na wieść, że władza chce mu zabrać "marne" 500 tysięcy złotych?

Czyż nie jest to w istocie przykład tej samej menedżerskiej wirtuozerii, którą w stolicy od lat prezentuje minimalistyczna, zwłaszcza względem Grzegorza Jarzyny, polityka Hanny Gronkiewicz Waltz ? Kto wie, może te pozostałe sześć premier w sezonie zorganizują ogarnięci społecznikowskim zapałem mieszkańcy Opola!

To będzie dziwny rok.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji