Artykuły

W oparach taniej prowokacji

Zmarły w ubiegłym roku francuski skandalista Roland Topor przetrwa w pamięci jako rysownik i autor znakomitych absurdalnych makabresek. Dramaty wychodziły mu znacznie gorzej, czego najlepszym dowodem jest przygotowany w Teatrze Dramatycznym "Joko świętuje rocznicę".

Roland Topor uwielbiał szokować maluczkich. Sławę przyniosły mu przede wszystkim krótkie, zawsze opatrzone celną i gorzką pointą opowiadania. O jego powieściach prawdopodobnie nie usłyszelibyśmy, gdyby Roman Polański nie zdecydował się ekranizować "Chimerycznego lokatora". Właśnie w krótkich formach autor "Czterech róż dla Lucienne" czuł się najlepiej. Zawsze potrafił przygotować dla czytelnika niespodziankę, wzburzyć pełnym drastycznych szczegółów opisem, szydzić ze spraw, z których żartować zazwyczaj nie wypada. W opowiadaniach Topora ulegający konwencjom, zamknięty w sztywnych ramach, świat przegląda się jak w krzywym zwierciadle. Artysta wchodzi na teren codzienności, złośliwie portretując małych ludzi i ich niecne interesy. Zagląda do fabryk i biur, patrzy w twarz krwiożerczym bossom i ich przygłupim podwładnym. Choć w miniaturach Topora wiele jest akcentów jawnie humorystycznych, wywołują one śmiech okrutny, mocno cyniczny i pozbawiony wyrozumiałości względem innych.

Topor napisał ponoć około dziesięciu sztuk teatralnych. W Polsce opublikowano trzy, przez samego autora uważane za najlepsze - "Joko świętuje rocznicę", "Zima pod stołem" i "Da Vinci miał rację". Niestety, lektura tych "Trzech dramatów panicznych" nasuwa jeden tylko wniosek. Jedynie "Zima pod stołem" nadaje się na scenę i nie wymaga drastycznych przeróbek "Da Vinci miał rację" próbuje "odnowić" gatunek sztuki kryminalnej, ale stacza się w wątpliwej jakości farsę z rozlicznymi ekskrementami w głównej roli. Ten właśnie utwór, podobnie jak inscenizowany w Teatrze Dramatycznym "Joko..." wydają się utworami absolutnie niescenicznymi - raczej kolejną igraszką rozkapryszonego skandalisty niż przygotowaną dla potrzeb teatru partyturą.

Po przeczytaniu "Joko świętuje rocznicę" można odnieść wrażenie, że utworowi zaszkodził fakt, że jest on dramatem. Historia chłopaka, dorabiającego sobie do wątłej pensji noszeniem na plecach lepiej ustawionych dygnitarzy, stanowiłaby dogodną kanwę dla któregoś z opowiadań. Groteskowo-makabryczne rozwiązanie, gdy delegaci początkowo fizycznie złączeni z Joko, doprowadzają do jego unicestwienia i wchodzą w poszczególne członki jego ciała, mogłoby zwieńczyć kolejny krótki utwór autora "Historyjek taksówkowych".

Teatralna forma wyraźnie ciąży "Joko...". Nie wiadomo, co począć z nią w realizacji. Nie wiedział także reżyser przedstawienia w "Dramatycznym" Piotr Cieślak Spróbował wraz ze scenografem Janem Ciecierskim rozegrać akcję na kilku poziomach. Ponad okrągłą sceną unoszą się pomosty, gdzie ustawiono warsztat pana Baptisty (Antoni Ostrouch). Przestrzeń zamyka kurtyna, zza której wyłaniają się kolejne postaci. Cieślak nie potrafi dokonać wyboru konkretnej konwencji spektaklu. W sekwencjach Joko (Waldemar Barwiński) z Matką (Jadwiga Jankowska-Cieślak) mamy do czynienia z czymś na kształt tradycyjnego teatru psychologicznego, choć aktorka stosuje grubą kreskę, komicznie moduluje głos i ośmiesza histerię Matki. W podobnym stylu utrzymane są sceny z zastraszoną, kaleką siostrą bohatera Arniką (niezły epizod Agnieszki Kotlarskiej). Zupełnie inaczej ustawia Cieślak role pasożytniczych delegatów. Aktorzy grają je już nie komediowo, a wręcz farsowo, tworzą nie pełne postaci, a tylko karykaturalne typy; To dość efektowne, ale puste w środku. Zbyt mało w tym czystej zabawy, gry z teatralną iluzją, za grosz głębszej myśli.

Piotr Cieślak nie jest zdecydowany, w jakim kierunku prowadzić swą inscenizację. Nieudolnie, bo chyba zbyt dosłownie ukazuje finałowe fizyczne połączenie bohaterów, a ich wniknięcie w ciało Joko ilustruje sztampowym teatrem cieni.

Wszystko to nie daje szans aktorom. Od Jarosława Gajewskiego, Sławomira Orzechowskiego czy Aleksandry Koniecznej również w komediowym gatunku można oczekiwać o wiele, wiele więcej niż tylko "śmiesznych" grymasów i tubalnego basowania. Najciekawiej wypada młody Waldemar Barwiński w roli tytułowej. Potrafi pokazać nadzieję bohatera na lepszą przyszłość, a potem stopniową rezygnację i udręczenie. Wysiłek ten tonie jednak w niestrawnej całości. Bowiem spektakl Cieślaka, podobnie jak sam dramat Topora, pozostaje tylko tanią, pozbawioną głębszego sensu, prowokacją. I nic tu nie pomogą wynurzenia uczonych egzegetów twórczości modnego pisarza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji