Artykuły

Konsekwencje collage'u

I

HAMLET, PROGRAM DLA DZIECI, BRZEZINA, KURDESZ, PEER GYNT, ZAWODY SPORTOWE, ABC WP "LEGIA", NORWID, WSZYSTKO W OGRODZIE.

Plakaty przylepione na slupie reklamowym. Różne kolory, różne formaty, rożne przedstawienia. Zestawione obok siebie, tworzą rodzaj informacyjnej składanki.

II

Idę do Teatru Narodowego na "Norwida". Dużo czytałem o tym przedstawieniu, a w telewizyjnym "Pegazie" obejrzałem nawet fragmenty spektaklu opatrzone komentarzem redaktora Kurzewskiego. Bardzo rzadko czyta się recenzje tak jednomyślne. Wszyscy znawcy przedmiotu, to znaczy krytycy, uznali przedstawienie "Norwida" za "odkrycie". W 46 nr "Filmu" Aleksander Jackiewicz zachwycony poetą napisał: "Opiewał nie bohaterów, lecz poprzez nich opiewał mędrców". W kraju wielkich uczuć pisał epigramaty godne Chamforta. Mówił o konieczności myślenia w Polsce ten pierwszy u nas "poeta myśliciel".

Wprawdzie nie rozumiem, dlaczego Norwid uważany jest przez Jackiewicza za pierwszego u nas w Polsce poetę - myśliciela? Czyżby Kochanowski, Rej, Słowacki byli natchnionymi półinteligentami? Poza tym Norwid, o ile dobrze pamiętam lekcje języka polskiego, większą część życia spędził poza granicami Polski, z czego ostatnie lata właśnie w kraju Chamforta; wprawdzie w przytułku, ale zawsze... Mimo tych drobnych nieścisłości, które podważyły moje zaufanie do recenzenta, Jackiewicz napisał, że przedstawienie jest udane. Inny redaktor, Jerzy Koenig, napisał, że przedstawienie jest dobre i tym razem nawet szczegóły mu nie przeszkadzały. Widocznie nie wszystko jest w porządku, pomyślałem sobie. Ciekawe, że nie przeczytałem ani jednej recenzji, w której autor próbowałby opisać przedstawienie od strony literackiej, aktorskiej, reżyserskiej czy jakiejkolwiek. Ale być może zawód recenzenta nie polega na znajomości przedmiotu, tylko opiniowania: dobre, złe, udane, nieudane, nowoczesne, stare. Widocznie wystarczy znać tych kilka pojęć, żeby być recenzentem.

Być może inni recenzenci, których nie czytałem, pisali sensownie, ale niestety nie wszystkich mogłem przeczytać i nie o wszystkich napisać.

Nie mam czasu. Będąc inżynierem elektronikiem mam bardzo dużo zajęć w Instytucie, w wolnych chwilach chodzę do teatru, nie zawsze mogę pozwolić sobie na czytanie recenzji. A kto wie, może to i lepiej?

III

Ktoś mnie zapylał: dlaczego chce pan pisać o teatrze? Nie ma pan do tego predyspozycji intelektualnych. Wy, inżynierowie, nie powinniście zajmować się kulturą. Nie zabieraj pan chleba humanistom.

To prawda, że w Polsce jest dużo humanistów, że prawie wszyscy obywatele znają się na sztuce i medycynie, a bardzo niewiele osób potrafi wytłumaczyć, na jakiej zasadzie porusza się elektryczny tramwaj, ale z tego nie wynika, że nasze osiągnięcia w dziedzinie kultury są większe niż osiągnięcia w komunikacji miejskiej.

Decyzję pisania o teatrze podjąłem po rozmowie z pewnym znajomym aktorem. "Dlaczego tak mało aktorów wypowiada się publicznie na temat teatru?" - zapytałem. Odpowiedział mi, że po pierwsze: rzadko, ich kto o to pyta, a z kolei cl, których pytają, nie zawsze mają coś do powiedzenia. Poza tym aktor jest od tego, żeby grać, a nie teoretyzować. A w ogóle aktorzy wolą rozmawiać o samochodach... To ciekawe, a u nas w Instytucie niemalże wszyscy inżynierowie wolą rozmawiać o aktorach.

Jestem dobrej myśli i nie wierzę, by w przyszłości aktorzy produkowali urządzenia elektroniczne czy samochody, a inżynierowie grali na scenie, ale kto wie?

W dobie deglomeracji możliwość takiego przewartościowania jest niewykluczona. Może za parę lat ludzie będą robić tylko to, co ich naprawdę interesuje?

IV

Od dłuższego czasu dostrzegam coraz więcej zbieżności między teatrem a moją zawodową specjalnością. Elektronika zajmuje się budowaniem różnego rodzaju układów: lamp, przewodów; teatr także zajmuje się budowaniem różnego rodzaju układów. Zarówno w teatrze, jak i w elektronice zbudowanie układów decyduje o sukcesie. "Zagrałem to źle, ale miałem taki układ" -powiedział mi znajomy aktor. - "Nie wydrukowali mi sztuki w takich układach" - machnął ręką zdenerwowany literat. "Nie chciałem tego w ogóle reżyserować, ale sami rozumiecie układy".

Powyższa rozmowa odbyła się w lokalu SPATiF-u w Al. Ujazdowskich podczas spotkania, na które zaprosił mnie znajomy artysta. Skoro, termin "układ" zrobił w środowisku teatralnym taką olbrzymią karierę, to może należałoby ustosunkować się do tego faktu poważnie i zacząć traktować teatr jako zbiór różnych układów wzajemnie popierających się, niszczących, współdziałających etc. A któż lepiej rozumie znaczenie i funkcję układów, jeśli nie elektronicy? Wprawdzie inteligencja techniczna..., ale gdyby nie my, kto dzisiaj wiedziałby o "Klosie" czy o "Czterech pancernych", nie mówiąc już o programach rozrywkowych "Z wizytą u was".

Patrząc na rozwój masowych środków przekazu, należy się zastanowić, kto w przyszłości będzie decydował o losach kultury w Polsce. Tak więc moja decyzja pisania o teatrze jest chyba uzasadniona.

V

Przedstawienie "Norwid" zrobiło na mnie duże wrażenie, mimo że nie mogłem zrozumieć, jakimi prawami się rządzi i na jakich prawach funkcjonuje. Ze swojej praktyki inżyniera elektronika wiem, że nie należy polegać na pierwszym wrażeniu, zanim nie pozna się sprawy do końca i wszystko wyjaśni.

Kiedyś sprowadzono do naszego Instytutu aparaty kontrolne do badania lamp kineskopowych. Działały na pierwszy rzut oka wspaniale. Później jednak, kiedy przestały działać, o mały figiel nie wstrzymaliśmy produkcji, bowiem nikt z pracowników nie znał dokładnie schematu urządzenia...

Podobnego uczucia doznałem na "Norwidzie". Robi wrażenie, ale dlaczego? Nie wiadomo. Wątpliwości moje rozwiała natychmiast podsłuchana rozmowa w bufecie teatru podczas przerwy. Jakaś młoda osoba tłumaczyła niskiemu panu: - Niech pan popatrzy, profesorze, kto by się spodziewał, że to takie aktualne. - Zwykły collage - odpowiedział niski pan i ujął młodą osobę za ramię.

Jedno obce słowo i od razu wszystko wyjaśnia - pomyślałem sobie. Wróciłem do domu. W słowniku wyrazów obcych pod hasłem collage przeczytałem: "technika stosowana w plastyce, polegająca na łączeniu różnych przedmiotów o różnej jakości i przeznaczeniu w jedną całość".

Ogarnęło mnie przerażenie. Co by było, gdyby w naszym Instytucie któryś z kolegów zaprojektował model najprostszego radioodbiornika, używając różnych części od różnych mechanizmów? Akumulator jako źródło zasilania od polskiego Fiata, wzmacniacz od adapteru, prostownik z elektrycznej pralki, a transformator od maszynki do golenia. Podejrzewam, że z kwartalną premią byłyby ogromne kłopoty.

Ale być może w sztuce takie kompletowanie różnych elementów jest funkcjonalne. Kiedy tak rozmyślałem nad techniką collage'u, dobiegł mnie z głośnika telewizora fragment rozmowy:

- Niedawno wystawialiśmy za granicą ekspozycję prac Hasiora - mówił jakiś sympatyczny pan. - Jeden z eksponatów przedstawiał krzesło z powbijanymi nożami i porozrzucanymi naokoło monetami. Ponieważ przy urządzaniu wystawy nie było Hasiora, a poszczególne elementy dzieła wysłano osobno, organizatorzy mieli duże kłopoty z rozmieszczeniem monet. Mimo to postanowili rozmieścić je według własnego uznania i zakomponować eksponat bez udziału autora. Wystawa się podobała, i , jeśli wierzyć sprawozdawcy, robiła duże wrażenie na widzach.

Może być, że technika collage'u programowo zakłada dowolność w rozmieszczaniu poszczególnych elementów, wykluczając ich logiczne podporządkowanie. Wystarczy jednak, że robi wrażenie i podoba się publiczności.

Ale jeśli tak, to czy artysta jest w stanie sterować świadomością odbiorcy, wykluczając stronę znaczeniową dzieła i zastępując ją dowolną ilością skojarzeń i interpretacji? A może collage stanowi znak czarów, w których chaos i bezład dominuje nad porządkiem i logiką? Wobec tego, jaka jest rola przyszłej sztuki, czy ma być wyrazem chaosu i bezładu czy ma starać się zorganizować ten chaos i bezład?

Wydaje mi się, że prawdziwa! sztuka istniała zawsze w opozycji do współczesnego świata, ale nie w oparciu o bezkompromisowe podporządkowanie, mimo że nie zawsze była zaakceptowana przez ogół. A może to podporządkowanie jest pozorne i stanowi jedynie metodę, za pomocą której artysta może przekazać szereg krytycznych uwag i spostrzeżeń dotyczących współczesnego świata, eliminując odautorski komentarz? Może nie jest ważne, co z czego wynika i czemu służy, a jedynie, co się znajduje obok czego?

Istota tej metody polegałaby na uchwyceniu syntetycznego charakteru danego zjawiska, nie zaś na analitycznym jego opisie. Łańcuch przyczyn i skutków, zastąpiony sumą emocjonalnych doznań, powodowałby wniosek, a raczej wielokrotność wniosków w zależności od ilości adresatów, ich wrażliwości i poziomu intelektualnego. Rola artysty ograniczałaby się do funkcji prezentera danego problemu, nie zaś do jego rozwiązania. Kwestia formułowania należałaby w takim wypadku do widza. Ale czy artysta jest od tego, żeby rozstrzygać nurtujące nas problemy? Czy wystarczy, jeżeli zasygnalizuje nam dany problem? Trudno mi znaleźć na to odpowiedź, ponieważ jesieni tylko inżynierem elektronikiem.

VI

Scenografia jako miejsce prezentacji Norwidowych tekstów przedstawia otwarte pudło, którego ściany, płócienne płaszczyzny pokryte rysunkami i fragmentami utworów Norwida, stanowią jakby kartki ze szkicownika poety, powiększone do ogromnych rozmiarów.

Patrząc z widowni doznaję podobnego uczucia jak na wystawie malarskiej. Chciałoby się wejść na scenę i pooglądać fragment po fragmencie. Na tylnej ścianie obok portretu Chopina napis: "Granicami narodów / Granic pozbawionych / Są charaktery ludu" z drugiej strony napis: "Ojczyzna jest to wielki zbiorowy obowiązek". Wernisaż rysunków i cytatów, który przed przedstawieniem funkcjonuje na zasadzie plastycznej wystawy.

VII

Na scenę wchodzi pianista, siada przy fortepianie, zaczyna grać utwór Chopina. Za chwilę wychodzą aktorzy aranżując pierwszą scenę. "Promethidion" - rozważania Norwida o sztuce. Padają teksty, jakby cytaty z twórczości poety. Aktorzy mówią z pełną ekspresją, z pełnym zaangażowaniem, co nie zmienia jednak faktu, że są to tylko cytaty wyjęte z epickiej narracji "Promethidiona".

Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, czyja rola najbardziej mi się podobała, miałbym ogromny kłopot. Ról nie ma. Są tylko aktorzy wygłaszający teksty. Funkcja aktora została w tym przedstawieniu uproszczona do roli recytatora, a nie przekaźnika tekstu wprost bez łańcucha przyczyn i skutków, który występuje w tradycyjnym dramacie. Nie ważne są powody wygłaszanych tekstów, ważne jest ich precyzyjne przekazanie.

Kiedy oglądam sztukę realistyczną, interesuje mnie zawsze, dlaczego dany aktor mówi taki a nie inny tekst. W tym spektaklu interesuje mnie - co i na ile sugestywnie.

Aktorzy nie udają kogoś innego, niż są w rzeczywistości; są skazani na zainteresowanie widowni samym tekstem, jego formą oraz sprawą, o której informują, przypominają raczej mówców czy trybunów ludowych. Nie jestem znawcą teatru, tylko elektronikiem, trudno mi więc klasyfikować przedstawienie "Norwida" w sensie gatunku sztuki dramatycznej, ale wydaje mi się, że spektakl najbardziej przypomina rodzaj układanki estradowej albo kabaretu, mimo że funkcjonuje jak przedstawienie dramatu, bowiem wykonawców łączy jakaś nadrzędna myśl, a może nawet idea.

Kiedy podzieliłem się tymi spostrzeżeniami ze znajomym aktorem, powiedział mi:

- Łączy ich strach, boją się, czy widzowie dokładnie zrozumieją sens tekstu, który jest bardzo trudny i wymaga dużej koncentracji przy mówieniu. Bardzo prawdopodobne, ale nie mnie sądzić, zresztą co to mnie obchodzi, co ich łączy. Mówią wyraziście, prawie zawsze rozumiem, o co chodzi, i mnie to wystarcza.

Widzowie reagują spontanicznie; niemalże po każdej scenie grzmią huczne brawa, a zdarza się, że tu i ówdzie pojedyncza kwestia wzbudza burzliwą reakcję. Przyznam się, że nie zawsze reakcje widzów wydały mi się prawidłowe. Ostatecznie poza rzeczami wyraźnie komediowymi, jak np. rozmowy dwóch szlachciców czy sceny satyr, padają kwestie bardzo bolesne dotyczące całego naszego społeczeństwa.

W stwierdzeniu Norwida: "Nie jesteśmy żadnym społeczeństwem "jesteśmy ciągle jemu tylko sąsiedztwem", nie widzę nic zabawnego. Sąsiedztwo jest niższą formą organizacji zbiorowiska ludzi niż społeczeństwo; nie jestem pewien, czy to takie śmieszne?

Takich przykładów dziwnej reakcji publiczności można wymienić bardzo wiele. Kiedy zapytałem znajomego aktora, na czym to polega, zaśmiał się i powiedział:

- To ty nie wiesz, że u nas wszystkie aluzje są do tego samego?

- Do czego? - zapytałem.

- Nie udawaj idioty - powiedział i zamówił dwa następne koniaki.

Dopatrywanie się we wszystkim aluzji jest równie niebezpieczne, jak brak poczucia humoru. Ci, którzy wszędzie dopatrują się aluzji, bardzo rzadko potrafią powiedzieć coś serio, bywają jednak okoliczności, w których żart jest nietaktowny. Wprawdzie w języku polskim istnieje powiedzenie "śmiech to zdrowie", ale wyznawcy tej maksymy zapominają, że istnieje również powiedzenie "umrzeć ze śmiechu". Zresztą ten śmiech anormalny ma swoje głębsze uzasadnienie. Śmiejąc się udajemy, że to nas nie dotyczy. Żartować można tylko do pewnych granic, po ich przekroczeniu zaczyna się anarchia. Zresztą tradycje żartów w Polsce mają głęboko zakorzenione tradycje. Powiedzenie "Polska nierządem stoi" miało w naszym kraju znaczenie afirmatywne. Nic więc dziwnego, że do dzisiaj potrafimy wyśmiać wszystko i wszystkich. To swoiste poczucie humoru potrafi doprowadzić do tego, że pewnego dnia stajemy się anarchistami w stosunku do siebie samych mówiąc: "Koń ma dużą głowę, niech się martwi".

Zaczynamy obecnie rok 1971 i Gogolowski komentarz do "Rewizora": "Z czego się śmiejecie? Z samych siebie" - jest nadal aktualny.

VIII

Cybernetyka jest to nauka o sterowaniu i informacji. Ciekawe, czy teatr mieści się w kategoriach tej nauki. Skoro widzowie nie zawsze prawidłowo odczytują intencje autora, może więc system informacji reżysera jest niewłaściwy. Wydaje mi się, że zakres informacji, które reżyser może przekazać widzowi teatralnemu, dotyczy następujących elementów:

1) bohaterów,

2) mechanizmu ich postępowania uwarunkowanego:

a. historią,

b. psychologią,

c. polityką,

d. obyczajami etc,

3) wzorów literackich, na których wychował się autor, a które stanowią jakby "intelektualne źródło zasilania" pisarza.

Powyższe elementy stanowią projekcję danego utworu. Trudność polega na tym, że spektakl teatralny trwa 2 do 3 godzin i nie sposób przekazać wszystkich informacji, pomijając już ograniczoność możliwości percepcyjnych widowni, gdzie obok ludzi oczytanych siedzą tacy, których kontakt z literaturą ogranicza się do czytania powieści odcinkowych w "Expressie Wieczornym" i do wypełniania kuponów Toto-Lotka. Zawsze jednak ograniczenie informacji może spowodować duże zniekształcenie idei twórcy. Technika myśli na okoliczność stwarzania własnych koncepcji doprowadziła do zniekształcenia wielu ideologii i konsekwencje takiego postępowania są nam znane.

W wypadku przedstawienia "Norwid" tekst został odarty ze strony informacyjnej, reżyser nadał mu funkcję cytatu. Scenariusz stanowi jakby antologię kompleksów narodowych, o których pisał autor. Od pierwszej do ostatniej sceny nie ma wątpliwości,, że "to Polska właśnie".

Sztuka i polityka, miłość i obyczaje - oto tematy poszczególnych sekwencji, scenariusza. Scenariusza, który przypomina wielką spowiedź narodową, gdzie nie ma oskarżonych i oskarżycieli, bowiem winni są wszyscy. Sekwencje rządzą się swoimi prawami i każda z nich oparta jest o inny sposób dramaturgicznego układu.

1)Część I "Salon", składająca się z wyboru fragmentów "Czarnych kwiatów" i "Promethidiona", zbudowana jest tak, jak dialog salonowy, gdzie uczestnicy prawią sobie komplementy i złośliwości. Dzięki tego rodzaju adaptacji tekst Norwida staje się zrozumiały, a przez to łatwy w odbiorze. Obraz ten posiada jednak coś więcej, charakteryzuje naszą mentalność, której siła leży w dowcipkowaniu.

2)"Dysputa I" jest rodzajem skeczu, w którym dwóch szlachciców rozmawia o sztuce. Jest to przykład naszych standardowych Kowalskich, których pojmowanie sztuki ogranicza się do użyteczności dzieła. Poprzez następstwo tych dwóch scen reżyser uzyskuje pełny obraz myślenia, znawców sztuki i "użytkowników".

3)"Serio fałszywe", czyli fragment z poematu "Rzecz o wolności słowa", zainscenizowany jako dialog dwóch narratorów, jest tekstem programowym Norwida na temat roli pisarza i odpowiedzialności za słowo. Stanowi "credo" moralne artysty. Sztuka jako "chorągiew na prac ludzkich wieży". "Salon paryski" obraz przedstawiający naradę w środowisku emigracji, typowo polska rozmowa o polityce, gdzie ilość dyskutantów równa się ilości koncepcji i rozwiązań.

4) "Etiudy" - fragmenty listów, pism, liryków i satyr - są chyba najpełniejszym obrazem założeń inscenizatora. Tekst podawany przez wykonawców jak sentencje frankopisarza jest ciekawą, propozycją kabaretu intonacji. Na różnych wysokościach muzycznych aktorzy - jak instrumenty w orkiestrze recytują teksty. Część pierwszą kończy muzyczna kadencja złożona we współbrzmieniu piosenki i chóralnego powtarzania tekstu:

"I na krwi obłoku / w czerwonym gołąb szlafroku / Lśni jak granat / Fernum ganat Ignis ganat".

Brzmi ta kadencja jak chorał narodu, który, ilekroć ojczyzna jest w niebezpieczeństwie, potrafi zdobyć się na patriotyzm i odwagę, ale po uzyskaniu swobody szybko zapomina o swych obowiązkach, uzdrawia go bowiem jedynie żelazo i ogień.

Część Il-ą spektaklu zaczyna "Wieczór w pustkach", fantazja poetycka, impresjonistyczna sekwencja będąca połączeniem pantomimy, śpiewu, recytacji. Tekst autora schodzi jak gdyby na plan dalszy, o ile w pierwszej części był na pierwszym planie, teraz stanowi uzupełnienie gry ruchu i światła. "Assunta" - poemat, jest próbą inscenizacji monodramu. Narrator w otoczeniu bohaterów poematu: niemej Assunty, Starca, Damy, Mnicha, opowiada o ich losach.

Po pierwszej części, w której nawał słów atakował widza, następują teraz rozważania o ciszy. Nastrój ciszy i refleksji stanowi przygotowanie do atelier, w którym jeden z narratorów upersonifikuje się z Norwidem.

Konsekwencje rozbicia tekstów na cytaty znajdują jeszcze raz swoje uzasadnienie w prowadzeniu postaci narratora. Najbardziej osobiste teksty wygłaszane w atmosferze atelier artysty, mówione przez jednego z narratorów, są uzupełniane przez innych wykonawców jakby alter ego centralnej postaci.

Spektakl kończy się finałowym chorałem aktorów wykonanym z ostatniego planu sceny. Być może niezbyt dokładnie opisałem koncepcję przedstawienia "Norwid", ale sądzę, że dokładniejszy opis powinien znaleźć się w którymś z poważnych periodyków teatralnych.

Robienie przedstawienia na zasadzie wyboru cytatów ma swoje głębokie konsekwencje w prezentacji danego pisarza. Po pierwsze tekst recytowany wprost do widowni nabiera innego znaczenia. Wygłaszane prawdy i spostrzeżenia wyrwane z kontekstu historycznego nabierają charakteru prawd arbitralnych i przez to zubożają sposób myślenia poety, ale jeśli prawdy te - jak w przypadku Norwida - są nadal aktualne w naszym społeczeństwie, mają swoje głębokie uzasadnienie zarówno artystyczne, jak i moralne.

Po wyjściu z teatru byłem świadkiem następującej rozmowy. Jakaś pani tłumaczyła niskiemu panu:

- Niech pan popatrzy, profesorze: mikrofony, piosenki - to kabaret, to nagranie świętości naszej klasyki.

Wprawdzie klasyka stanowi najczęściej element dekoracyjny w naszych bibliotekach i nikt jej nie czyta, ale niech no ktoś spróbuje po nią sięgnąć, zaraz zaczynają się dyskusje. Wydaje mi się, że reżyser może używać wszelkich chwatów i sposobów, byle służyły one słusznej idei.

Być może wszyscy humaniści w Polsce znają Norwida na pamięć, ale jeśli tak jest, w co wątpię, należy pamiętać o tych, którzy swoją edukację skończyli na szkole średniej. Upowszechnienie narodowej klasyki jest równie ważne, jak robienie spektakli eklektycznych, których nikt nie rozumie i nikt na nie nie chodzi. Teatr bez publiczności, nie ma racji bytu, bo i po co? Dyskusja nad środkami formalnymi użytymi w tym przedstawieniu przypomina mi dyskusję na temat użyteczności elektrycznego światła. Wierni idei lampy łojowej powinni powyrzucać u siebie w domu żarówki i siedzieć po ciemku w oparach łojowego ogarka.

Ps.

Dzisiaj w nocy śnił mi się teatr, w którym widzowie siedzieli na scenie; w pewnej chwili każdy z nich wstawał i recytował fragmenty utworów poetyckich. Każdy mówił to, co mu się podoba. Mimo że rzecz odbywała się w budynku teatralnym, nie było aktorów, nie było reżysera, scenografa, muzyka. Jedynie na widowni siedzieli krytycy i kręcili nosami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji