Artykuły

Teatr, który "idzie w krew"

Przedstawienie "Norwida" w Teatrze Narodowym wciąga emocjonalnie: oddziałuje nie tylko na umysł, ale i na sferę uczuciową, zagarnia w siebie widza w jego ludzkiej całkowitości. Z tego właśnie powodu potrzeba trochę czasu, żeby móc uwolnić się chociaż odrobinę od narkotycznego działania tego pięknego spektaklu, zdobyć to minimum dystansu niezbędnego dla opanowania dzieła sztuki krytyczną refleksją. Bardzo też trudno o przedstawieniu "Norwida" napisać, bo wszelka myśl o charakterze dyskursywnym - a taki przecież charakter posiada każda analiza krytyczna - musi prowadzić nieuchronnie do pewnego "usztywnienia" względem jego wibrującej poetyckiej faktury. Ze świadomością tej podstawowej - nieprzezwyciężalnej - trudności będę pisał o "Norwidzie".

Nie jest to tym bardziej przedstawienie do opisywania: im bardziej pedantyczny byłby opis, tym wyraźniej oddalałby się od rdzenia. - To jest pewne. - Adam Hanuszkiewicz, autor scenariusza i reżyser zarazem, napisał właściwie nowy własny utwór do słów Cypriana Kamila Norwida. Tekst scenariusza - stworzony ze skrawków liryki, listów i publicystyki - posiada jednak zupełnie niezwyczajną żywotność i siłę oddziaływania. Powstał utwór teatralny na wskroś współczesny, nabrzmiały paląco aktualnymi problemami i wielką pasją moralną, chociaż jednocześnie bardzo mocno zakorzeniony w tradycji narodowej. Spotkały się w nim szczęśliwie kluczowe tematy, wątki i motywy twórczości Norwida z porażającą wprost współczesnością: najczystszy liryzm przeplata się tu ze zjadliwą ironią, wiersz mówiony łub śpiewany graniczy z agresywną publicystyką. Charakterystyczne jest przy tym, że Hanuszkiewicz, budując widowisko jako rodzaj zbiorowej kreacji portretu duchowego poety - nie dopisał do tekstów ani jednego słowa. Zaufał całkowicie Norwidowi. I miało się potem okazać, że - wbrew licznym niedowiarkom - uczynił najtrafniej, jak tylko było można. Piękny to dowód pokory reżysera wobec poety.

Pierwszy wariant scenariusza zawierał ponad czterysta stron maszynopisu, z czego pozostała ostatecznie piąta część (z tym, że jeszcze bez-pośrednio po premierze wprowadzono zmianę: usunięta została mianowicie, ze względów kom-pozycyjnych, dysputa między dwoma szlachcicami - Aleksandrem Dzwonkowskim i Kazimierzem Wichniarzem - w części drugiej. Przedstawienie składa się bowiem z dwóch części, przy czym pierwsza odbywa się w salonie, druga zaś - w atelier. Plastyczna kompozycja Mariana Kołodzieja to ściany wypełnione jakby kartami ze szkicownika Norwida w kolorze brunatnym, co tworzy wrażenie fakturalnej chropowatości, a także nieliczne - i tylko konieczne - rekwizyty. Pierwsza część przedstawienia obejmuje: " Promethidion" oraz fragmenty z "Czarnych kwiatów", dysputę pierwszą - "Drezno", "Serio fałszywe" - fragmenty z poematu "Rzecz o wolności słowa", "Salon paryski" - fragmenty listów i pism poety, "Etiudy" - fragmenty listów, pism, liryków i satyr; część druga: "Wieczór w pustkach", poemat "Assunta", "Atelier" - fragmenty liryków, listów i pism. Może to wyglądać na przypadkową składankę, zbudowaną z różnorodnego pod względem literackim materiału. Żadna to jednak składanka, żadna antologia, żadna - wbrew zdaniu recenzenta "Życia Warszawy" - "mieszanka złotych myśli", żaden "tylko montaż". Zwycięstwo Hanuszkiewicza polega po prostu na tym, że udało się odnaleźć przy całej heterogeniczności tego materiału i zastosowanej względem niego heterogeniczności środków teatralnych - jednolitą zasadę, która pozwoliła ten materiał na nowo zorganizować i opanować w materii sztuki teatralnej. Nie mogła to być jednak ani dramaturgia tradycyjna, ani tradycyjny teatr. Hanuszkiewicz - reżyser - zdawał sobie z tego w pełni sprawę i właśnie dlatego wyłoniła się w tym i z tego przedstawienia nowa dramaturgia teatralna: dramaturgia wewnętrznych napięć międzyludzkich, zawiązujących się - i coraz bardziej gęstniejących w toku spektaklu - pomiędzy aktorami oraz pomiędzy sceną i widownią. Odrzucona tutaj została w konsekwencji tradycyjna antynomia aktorstwa przeżywającego (w rozumieniu Stanisławskiego), zmierzającego ku utożsamianiu się z graną postacią, i aktorstwa opartego na demonstrowaniu dystansu wobec postaci (w rozumieniu Brechta i jego kontynuatorów). Hanuszkiewiczowi udało się pokazać w przedstawieniu Norwida, że n o-wy teatr może istnieć poza tą antynomią, poza walką "przeżywaczy" z "udawaczami". Zasadę tego nowego wewnętrznego aktorstwa przyjął cały zespół: od Kazimierza Opalińskiego poprzez Henryka Machalicę aż po Damiana Damięckiego, Andrzeja Nardellego wszystkich. Ta dramaturgia wewnętrzna zawarta jest też w cudownej muzyce Andrzeja Kurylewicza, w scenografii Kołodzieja, we współgraniu muzyki i scenografii z działaniem aktorów, w rytmie przedstawienia - we wszystkim. W całej jego strukturze. To dzięki tej no-wej zasadzie dramaturgii teatralnej aktorzy działają na scenie, jakby byli od wewnątrz rozświetleni, a z całości przedstawienia emanuje czystość, jasność i prostota. Stąd też ta porażająca cisza obejmująca widownię nawet wówczas, kiedy do ludzi nie od razu dociera znaczenie słów wypowiadanych ze sceny. Ale też niemożliwością i chyba bezsensem byłaby próba opisania tego aktorstwa, bo nie w technice - nie w środkach zewnętrznych - zawiera się jego siła podstawowa: siła działania na widownię i jej stopniowego - postępującego dosłownie z sekundy na sekundę - zniewalania.

W "Norwidzie" nie ma właściwie ani jednej kreacji aktorskiej (w utartym rozumieniu), nie ma "ról" teatralnych. Występują tutaj kolejno różne postacie bez imion i nazwisk, i tylko niekiedy ukazuje się na scenie sylwetka będąca aluzją do jakiejś konkretnej postaci historycznej, jak np. Maria Kalergis - Wiesławy Mazurkiewicz czy wyłaniająca się z końcem przedstawienia z grupy aktorów postać Norwida - Henryka Machalicy. Zewnętrzna statyczność układów jeszcze bardziej akcentuje ową podskórną, wewnętrzną organizację dramaturgiczną przedstawienia, które - przy zamierzonej przez Hanuszkiewicza afabularności oraz pewnej charakterystycznej dla tego reżysera "szkicowości" konstrukcji - nie ma jednak nic wspólnego z żadną estradą poetycką i żadnym teatrem rapsodycznym. "Norwid" jest teatralną kreacją zbiorową w podwójnym znaczeniu: jest zbiorową kreacją tyleż samej postaci Norwida poety, mędrca, myśliciela, kształtowanego na obraz i podobieństwo naszego czasu, co i kształtowaniem obrazu Polski Współczesnej. Przedstawienie posiada wyraźne dwa skrzydła: jedno mitoburcze, wsparte na żywiole ironii i bluźnierstwa, drugie - mitotwórcze, które żywi się koniecznością trudnej afirmacji. Tej strukturalnej dwoistości odpowiada zarówno misteryjny charakter, jak i elegijno-refleksyjna tonacja, które wydają się dominować nad całością spektaklu. Przy tym dzięki tej zasadzie organizacji faktury i znaczeń przedstawienia - mitoburczego i mitotwórczego jednocześnie - Hanuszkiewicz zniósł, a przynajmniej zneutralizował ostrą antynomię tradycji i współczesności, uka-zując, w jaki sposób nasza współczesność żywi się tradycją i - z drugiej strony - jak tradycja, odczytana przez współczesnego artystę, może być i faktycznie jest paląco żywa, aktualna.

W "Norwidzie" mówi się o sprawach właściwie najprostszych, elementarnych, tych, których nie bardzo wiadomo dlaczego przywykliśmy się wstydzić: wobec przyjaciół, znajomych, w życiu społecznym - zachowując ;e zazwyczaj dla siebie samych na tzw. prywatny użytek. Toteż pisząc o "Norwidzie" sięgnąć trzeba do repertuaru słów rzadko używanych, odczuwanych jako staroświeckie, słów takich, jak pokora, tajemnica, magia, rozświetlenie, oczyszczenie, cudowność, piękno. Przedstawienie "Norwida" upomina się o obecność tych słów i przywrócenie im ich znaczeń pierwotnych. Odwołuje się też ono do bardzo intymnych skojarzeń i wyobrażeń widzów. Znamienne, że zdecydowanie odrzucając zewnętrzny psychologizm u aktorów, Hanuszkiewicz zbliżył się - paradoksalnie - do psychologii, do wnętrza człowieka, wnętrza zarówno widza, jak i aktora. Jest to w konsekwencji najbardziej intymne ze wszystkich znanych mi przedstawień tego reżysera. Aktor nie demonstruje tutaj minoderyjnie, jak bogate nosi w sobie życie duchowe, ale - po prostu - jest "sobą", wypełniając tylko określone zadania teatralne. I to właśnie - tego rodzaju obecność i tego typu kontakt ze sceną - wystarcza widzowi całkowicie. Wydaje się, że można spojrzeć także na "Norwida" jako na rodzaj "summy" wszystkich dokonań i doświadczeń twórczych Hanuszkiewicza. I jeszcze: jako na "coś" więcej. W kierunku poszukiwań oraz w swojej warstwie fakturalnej jest to niewątpliwie kontynuacja teatru formy, zapoczątkowanego "Wyzwoleniem" i kontynuowanego w przedstawieniu "Kordiana". To bardzo osobisty - indywidualny - genre w wielokierunkowej twórczości reżysera (1). Jednocześnie "Norwid" to więcej niż tylko prosta kontynuacja doświadczeń dotychczasowych. Kreacja zbiorowa, jaką jest to przedstawienie, ukazuje obraz duchowej rozterki - zwątpień, załamań, wzniesień - człowieka, rozłożony na głosy oraz na milczenie aktorów i widzów. Wydaje się zupełnie nieprzypadkowe, że praca nad "Norwidem" nastąpiła u Hanuszkiewicza bezpośrednio po "Hamlecie". "Hamlet" rozgrywał się jednak przede wszystkim na scenie, natomiast "Norwid" rozgrywa się tyleż na scenie, co we wnętrzu każdego z nas - widzów. Hanuszkiewicz uczynił tu z siebie posłannika teatru. Kształtując to wyrafinowanie proste i wyzbyte jakiegokolwiek efekciarstwa przedstawienie, wyczuł on, że nie chodzi tutaj ani o aktora, ani o scenografię, ani o muzykę, ani nawet o reżyserię - nie chodzi o nic z tego oddzielnie, chociaż wszystko to jest w swoim rodzaju bardzo ważne. Wszystko to ma jednak służyć jednej idei, jednej pasji, jednej namiętności - sztuce teatru. Hanuszkiewicz potrafił tą ideą - pasją, namiętnością zarazić zespół Teatru Narodowego, czemu daje wyraz przedstawienie "Norwida". Zarazem jednak -w tej kreacji zbiorowej chodzi o coś więcej niż tylko o sam teatr. Albo inaczej: żeby stworzyć takie przedstawienie, trzeba głęboko wierzyć: w teatr, w jego społeczne posłannictwo, w człowieka. Z drugiej strony: jeśli chce się naprawdę uczestniczyć w tym przedstawieniu, odebrać, przeżyć je, trzeba w pewien sposób otworzyć się i na teatr, i na człowieka. "Norwid" wymaga tego od widzów. W "Norwidzie" zaistniały bowiem prawa magicznego obrzędu: stało się tutaj coś, czego niepodobna wymyślić, na zimno wykalkulować (nawet wówczas, gdy posiada się talent tak wielki jak ten, który dany jest Hanuszkiewiczowi) - można tylko w tym kierunku przedstawienie podprowadzić. To dzięki owym prawom magicznym "Norwid" - współczesne misterium teatralne - posiada taką siłę obustronnego oddziaływania. Cisza na widowni -cisza, za każdym razem inna - i tylko od czasu do czasu oklaski, które z końcem przedstawienia wyzwalają się z jakąś siłą ekstatyczną, oraz wysprzedane na kilka miesięcy naprzód bilety (na Norwida!!!) świadczą, że tutaj naprawdę coś się stało.

Poznanie twórczości Cypriana Kamila Norwida nie jest chyba nikomu dane z góry jako rodzaj łaski. Nie ogarnia się jej od razu, natychmiastowo. Wprost przeciwnie: jest to twórczość, do której trzeba dochodzić z mozołem, dorastać do niej. Toteż jej poznawanie wymaga dużego wysiłku aż do momentu, w którym zagarnia ona człowieka i stanie się jego pasją, namiętnością. Hanuszkiewicz o tym wie, musiał zapewne sam na sobie tego doświadczyć. Toteż jest w jego stosunku do Norwida jakaś zadziwiająca skromność i pokora, i obok tego wirtuozeria prostoty, czego wyrazem może być różnorodność stosowanych w przedstawieniu środków teatralnych. Te ostatnie nie są jednak nigdy tylko popisem warsztatowej sprawności reżysera, lecz konsekwentnie zmierzają one do jednego celu, prowadzą w jednym kierunku. Powstało w rezultacie dzieło mistrzowskie, stworzone przez przygotowany do tego zespół i reżysera, który mając doskonale opanowane wszystkie możliwości techniczne współczesnej techniki teatralnej ani przez jeden moment nie poszedł na popis techniczny, nie uczynił z techniki celu. Przeciwnie - Hanuszkiewicz poszedł na surowość, ascetyczną nieomal prostotę, maksymalną skromność w demonstrowaniu własnych umiejętności, stosując te tylko środki, które okazały się bezwzględnie konieczne dla celów tego - i tylko tego - przedstawienia. W "Norwidzie" zastosowano - wbrew zdawałoby się wszelkiej logice - np. mikrofony, dzięki którym - i tutaj zaskoczenie całkowite - głos aktora nabrał charakteru bardziej intymnego, bardziej jeszcze wewnętrznego, a nie - jak można się było obawiać - sztucznie fałszywego. Podobnie ze śpiewanymi tekstami fragmentów poetyckich, które w całości określonej sytuacji teatralnej - dzięki temu, że są właśnie tak, a nie inaczej śpiewane, a nie, chociażby zrobiono to najlepiej technicznie, wyrecytowane - zyskują jeszcze na bezpośredniości, intymności, sugestywności i głębi. Chwyty tak ryzykowne może jednak stosować z pełną odpowiedzialnością tylko mistrz w zakresie sztuki teatru. Dlatego też przedstawienie "Norwida" - rozpatrywane jako całość - jest dziełem mistrzowskim. To znaczy: dziełem skończonym, dopełnionym, krągłym jak - ów przywołany przez jednego z aktorów (Seweryna Butryma) - łepek od szpilki. Dziełem przy tym dialektycznie dwoistym, które posiada swoje drugie skrzydło - to, które boli, kłuje, prowokuje i zmusza w końcu do refleksji nad sobą samym, nad Polską, nad człowiekiem i światem. Troska i zaduma, smutek i melancholia splatają się tu nierozłącznie ze sztuką trudnej i bolesnej afirmacji. W "Norwidzie" pasja Hanuszkiewicza-artysty zrosła się w jedno z pasją Hanuszkiewicza - Polaka i społecznika, który chce wyjść na spotkanie ze swoim teatrem maksymalnie dużej liczbie ludzi. Nie jest tez chyba sprawą przypadku, że przedstawienie kończy się takimi słowami, wypowiedzianymi przez samego Hanuszkiewicza:

Z rzeczy świata tego ostaną tylko dwie, / Dwie tylko: poezja i dobroć / ...i więcej nic / Szczęście, widzisz, mój drogi, jest i ojczyzna, i ludzkość / ...jest i potęga istna sztuki!!!

Twórca - artysta jest tutaj narodowy i uniwersalny jednocześnie, bo szczęście to: i ojczyzna, i ludzkość. A obok tego mówione wcześniej słowa poety, wypowiedziane z pasją przez Kazimierza Opalińskiego: "Tyle i takiej egzystencji naród ma, ile i jak jest w stanie człowieka uszanować... A my pochodzimy ze społeczeństwa jedynego na globie, w którym ma ani jednego czymkolwiek bądź wyższym obywatela, który by zelżonym od rodaków, albo upoliczkowanym - i nawet obitym nie był" - i zaraz potem przez Henryka Machalicę: "Jesteśmy żadnym Społeczeństwem. Jesteśmy wielkim sztandarem narodowym." - I dalej: "Gdyby Ojczyzna nasza była tak dzielnym społeczeństwem we wszystkich człowieka obowiązkach, jak znakomitym jest narodem we wszystkich poczuciach - tedy bylibyśmy na nogach dwóch, osoby całe i poważne - monumentalnie znamienite. Ale tak, jak dziś jest, to Polak jest olbrzym, a człowiek w Polaku jest karzeł - i jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi. Słońce nad Polakiem wstawa, ale zasłania swe oczy nad człowiekiem. Jesteśmy związani jak szmaty, które u nas w Polsce pod krzyżami przy drogach związują - co to niby coś na krzyżu męczeńskim, a lada wiatr w to gwiżdże i jest tylko szyfonem. Bo z jednej strony człowiek jest gaz, ferment, wapno, a z drugiej - życie zawsze jest trudna rzecz... najłatwiej umrzeć." Na takim styku, w zderzeniu wzajemnie zwalczających i dopełniających sie zarazem stanowisk - "głosów" narasta tragizm "Norwida". Hanuszkiewicz - aktor spełnia w tym wszystkim funkcję jakby dyrygenta, który te "głosy" wyprowadza z organizmów aktorów i organizmu całego przedstawienia - i względem którego one się zawiązują. To, czego dokonał Hanuszkiewicz i zespół Teatru Narodowego, jest przykładem teatru mądrego, w pełni świadomego swoich zadań, głęboko humanistycznego. Skupienie, w jakim odbiera "Norwida" publiczność, jest najlepszym z możliwych potwierdzeniem, że przedstawienie to ,,w krew idzie". Nie ma chyba w człowieku jednego zakamarka, którego ono by nie poruszyło, nie dotknęło. Dlatego właśnie "Norwid" stanowi czyn artystyczny i społeczny. Będąc dziełem sztuki teatralnej jest zarazem faktem o istotnym znaczeniu pozateatralnym. W okresie prowadzonej obecnie na całym świecie dyskusji na temat kolejnego kryzysu tej dziedziny sztuki oraz związanych z tym narzekań na systematyczny odpływ publiczności z sal teatralnych udało się Hanuszkiewiczowi obudzić w ludziach wiarę w autentyczne posłannictwo społeczne teatru. To ważny głoś w dyskusji o współczesnym teatrze. Przy tym wszystkim jest to pierwsze przedstawienie, dzięki któremu Norwid może naprawdę zaistnieć w polskim teatrze, zacząć w nim żyć. Dotychczas wystawiano jego dramaty - bo tylko dla dramatu wykazywał teatr zainteresowanie - albo w ramach podniośle nudnawych wieczornic, robionych przez poszczególne dyrekcje "dla honoru domu", albo też grano je w sposób aż nazbyt przypominający komedie Bałuckiego. Zarówno jedno, jak i drugie nudziło publiczność, której dyrekcje teatrów wmawiały naturalnie - postępując za wzorem nieśmiertelnego Profesora Pimki - że "był przecież Norwid wielkim poetą... i nie wypada". Przed Hanuszkiewiczem chyba tylko Juliusz Osterwa i przede wszystkim Wilam Horzyca naprawdę wierzyli w to, że twórczość Norwida stanowi ogromną, ciągle niewykorzystaną możliwość dla autentycznej wyobraźni teatralnej. Zarówno Osterwa, jak i Horzyca szukali jednak "teatru Norwida" w dramatach, bo tam wydawała się najbardziej naturalną jego obecność: pierwszy - w "Krakusie", w "Pierścieniu wielkiej damy", drugi - w "Kleopatrze", w "Za kulisami" (2). Adam Hanuszkiewicz poszedł znacznie dalej i śmielej niż jego poprzednicy: odnalazł Norwida - twórcę rzeczywiście teatralnego - tam, gdzie dotąd tego nawet nie podejrzewano - w poezji, korespondencji, publicystyce. Hanuszkiewicz jest przy tym pierwszym człowiekiem teatru, który potrafił przekonać do Norwida szeroką publiczność. Tego ostatniego nie udało się przed nim - w takiej skali - chyba nikomu, łącznie z Zenonem Przesmyckim (odkrywcą i pierwszym wydawcą tekstów poety).

W Teatrze Narodowym powstało dzieło i piękne, i mądre. Mówiąc o nim chciałoby się powtórzyć za Norwidem: "że użyteczne nigdy nie jest samo, że piękne - wchodzi nie pytając bramą" - i zawarłaby się w tym najkrótsza z możliwych recenzja przedstawienia. "Norwid" to jedno z najpiękniejszych dokonań teatralnych Hanuszkiewicza. Bardzo możliwe, że jest to jego dokonanie najpiękniejsze. Tam jednak, gdzie wchodzi w grę autentyczna sztuka, odsuńmy na bok licytację, które z dzieł jest ważniejsze. Tym bardziej że to twórczość ciągle jeszcze rozwijająca się. W chwili, kiedy piszę te słowa, Ha-nuszkiewicz rozpoczyna już pracę nad kolejnym przedstawieniem - "Beniowskim".

Niewiele miejsca poświęciłem opisowi techniki przedstawienia. Świadomie i celowo. Po kilkakrotnym kontakcie z "Norwidem" zrozumiałem, że precyzyjna analiza i opis techniki teatralnej (czyli kręgu zagadnień, który ze względów zawodowych jest zazwyczaj dla krytyka szczególnie pociągający) nie wystarcza w odniesieniu do tego - właśnie do tego - przedstawienia. Jego siła nie zawiera się bowiem w technice reżyserskiej, ale w tym, że sfera techniczna została konsekwentnie podporządkowana tanu, co można by nazwać: zbiorowym-aktem- duchowym - rozłożoną na "głosy" (podobnie jak w kompozycji muzycznej) strukturą teatralną.

"Norwid" jest chyba pierwszą pracą Hanuszkiewicza, która spotkała się - jak dotychczas - z jednomyślną, bardzo wysoką oceną krytyków. Jest to także pierwsze przedstawienie, przy którym opinie krytyków warszawskich zbiegły się z opinią szerokiej - i zróżnicowanej wewnętrznie - publiczności, wypełniającej salę Teatru Narodowego. O gorącej atmosferze narosłej wokół "Norwida" świadczyć mogą również wypowiedzi opublikowane w "Życiu Warszawy", gdzie zabrali m. in. głos: prof. Tadeusz Kotarbiński, prof. Grzegorz Sinko. Melchior Wańkowicz, Stanisław Witold Balicki. Krzysztof T. Toeplitz (3). Wszyscy oni uznali przedstawienie za wydarzenie artystyczne i społeczne, a wypowiadane ze sceny słowa jako "głos współczesny i ważny" (K. T. Toeplitz). - "Norwidowskie słowo jaśnieje samowiedzą własnej służebności. A scena Teatru Narodowego stała się jego chętną służebnicą i chwalebnie spełnia misję, której się podjęła. (...) Trzeba, by słowa były w zupełności uchwytne, by docierały do uczestników misterium nie tracąc nic ze struktury własnej, albowiem wszystko jest w niej istotne" (T. Kotarbiński). - "Nie ma (w tym przedstawieniu - Z. O.) nic z teatru rapsodycznego, wiele natomiast z teatru nowoczesnego!" (G. Sinko). - "Odbieram Norwida bardzo nierówno. Interpretacja sceniczna bardzo mi go zbliżyła. Jeżeli to jest moja wina, to osobiście jestem wdzięczny Hanuszkiewiczowi. Ale jeżeli jest to cecha Norwida, to Hanuszkiewicz oddał mu wielką przysługę" (M. Wańkowicz). -" "Norwid" - Norwida i Hanuszkiewicza - jest, moim zdaniem, najśmielszym i najdonioślejszym u nas dokonaniem teatralnym lat ostatnich, w sensie znaczenia społecznego i czysto artystycznego" (S. W. Balicki). - "Kto wie - zapytuje Henryk Tomaszewski - dlaczego w Polsce, w stolicy naszego kraju, uliczka jego imienia znajduje się na peryferiach, za parkanem cmentarza prawosławnego, natomiast ulica przylegająca do teatru, w którym goszczą słowa tego wielkiego, zatroskanego Polaka - nazywa się Moliera?" Jeszcze tylko - w nawiązaniu do tego pytania - krótki cytat z przedstawienia Norwida:

"Ci błądzą, co mają Ironię / Za zło ludzkiego serca. Ta lewica - marzeń / Niekoniecznie stąd idzie... Jest Ironia - zdarzeń / I jest Ironia - czasów, obie się nie rodzą / Z woli serca jednego, ani w jedne godzą."

- i z wiersza "Ty mnie do pieśni pokornej nie wołaj", zamieszczonego w programie:

"Bo ja z przeklętych jestem tego świata, / Ja bywam dumny i hardy. / A miłość moja, bracie, dwuskrzydlata: / Od uwielbienia do wzgardy."

To już naprawdę wszystko o "Norwidzie". Nie wiem, czy będzie on oznaczał zwrot w historii przyszłych inscenizacji norwidowskich. Pewne jest natomiast, że po ostatnim przedstawieniu w Teatrze Narodowym wszelkie próby robienia z Norwida poety na "wieczornice okolicznościowe" albo interpretowania go poprzez Bałuckiego będą musiały brzmieć jeszcze bardziej fałszywie i śmiesznie niż dotychczas. Pewne jest także to, że dopiero przedstawienie Hanuszkiewicza uczyniło z Norwida twórcę autentycznie żywego, naprawdę obecnego w świadomości tysięcy ludzi, którzy od tego czasu będą zapewne trochę inaczej rozmawiać z przyjacielem, trochę inaczej myśleć o sobie, o swoim kraju, o człowieku. Niemożliwy do statystycznego wymierzenia proces społeczny, jaki wyzwoliło przedstawienie "Norwida", stanowi najbardziej chyba znaczącą konsekwencję wypływającą z faktu zaistnienia tego wybitnego dzieła polskiej sztuki teatru. - "Najpiękniejszą i najcenniejszą nagrodę za żmudną pracę w sferze rzeczywistości i za gorzki, mozolny trud poznania stanowi sama sztuka." Zdanie to pochodzi z "Estetyki" Hegla. Jestem pewien, że gdyby zdecydowano się je włączyć w przedstawienie, to inność autorstwa zostałaby nie zauważona. Chciałbym dedykować sens tych słów twórcom "Norwida" - zespołowi Teatru Narodowego.

(1) Z. Osiński "Estetyka teatru Adama Hanuszkiewicza". "Dialog" 1970, nr 11, s. 155-158.

(2) "Największe zasługi we wprowadzaniu Norwida na scenę" - kończył, w 1960 r., Zdzisław Jastrzębski omówienie teatralnych losów utworów autora "Za kulisami" - położyli Horzyca i Osterwa (chociaż i on lękał się nieraz, czy sprosta trudnemu zadaniu - kilkakrotnie odkładał "Krakusa"). Poza tym - choć wielokrotnie dopominano się o włączenie dramatów "czwartego romantyka" do stałego repertuaru - nikt tego zadania nie podejmował. Na dobre - mimo kilku interesujących inscenizacji - Norwid dla teatru nie został jeszcze odkryty" - z. Jastrzębski "Sceniczne dzieje Norwida". "Pamiętnik Teatralny" IX, 1960, z. 2 (34), s. 259-294. Można jeszcze dodać, że w ciągu ostatnich lat dziesięciu nie zmieniło się w tym zakresie nic albo prawie nic.

(3) "Wielkie wydarzenie. Norwid w Teatrze Narodowym". "Zycie Warszawy" 25-26 X 1970, s. 5.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji