Artykuły

Taniec rozpaczy

Urywanymi zdaniami i powtórzeniami w tekście, niczym poszukiwaniami po omacku, postaci Dei Loher badają wielkie życiowe kwestie. Szczęście? Miłość? Odpowiedzialność? Sens? - po premierze "Nad czarnym jeziorem" Dei Loher w reżyserii Wojtka Klemma w Deutsches Theater w Getyndze pisze Bettina Fraschke w Hessische/Niedersächsische Allgemeine.

Getynga. Stąd nikt się nie wydostanie. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety robią z czterech plecionych krzeseł coraz to nowe aranżacje i biegają po scenicznej podłodze z europalet. Do przodu. Do tyłu. Czasami wydaje się, że któreś z nich zechce się wyrwać. W sztuce Dei Loher "Am schwarzen See" (Nad czarnym jeziorem) jest śmiertelnie smutno. Nadziei nie ma.

Kilka tygodni po prapremierze w Berlinie Wojtek Klemm reżyseruje w Deutsches Theater w Getyndze dramat o dwóch zaprzyjaźnionych parach małżeńskich, które spotykają się ponownie po czterech latach nie widzenia. W sobotni wieczór na niepełnej premierowej widowni rozległy się bardzo gromkie brawa.

15-letnie dzieci obu par zakochały się w sobie i wspólnie popełniły samobójstwo. Johnny (Andreas Jeßing) i Else (Nadine Nollau) wyprowadzili się znad czarnego jeziora. Teraz odwiedzają Eddiego (Meinolf Steiner) i Cleo (Andrea Strube). Wspólnie badają powody śmierci - a jednocześnie nie mogą uniknąć pytania o własne życiowe szczęście.

Urywanymi zdaniami i powtórzeniami w tekście, niczym poszukiwaniami po omacku, postaci Dei Loher badają wielkie życiowe kwestie. Szczęście? Miłość? Odpowiedzialność? Sens? Formą dla tych pytań jest niedokończony utwór, pozostają one próbą. Być może uda się upiększyć wspomnienie: "Bałam się." "Nie, byliśmy weseli."

W silnym scenicznie aktorskim kwartecie przekonują przede wszystkim kobiety, małymi gestami dbające o zmiany nastroju - histeryczne piski, ekstatyczna uwodzicielska poza, zamrożony uśmiech, mdła małżeńska rutyna i wciąż ta rozpacz, że się rzuciło losowi tak niewiele wyzwań.

Przemyślane przedstawienie z jasnymi obrazami (scenografia: Mascha Mazur) miewa momenty zawieszenia tej intensywności. Dobrze by mu zrobiło większe tempo, więcej gęstości, żeby zbliżyć się do widzów. Zbędnym emocjonalnym klajstrem jest poza tym nachalna muzyka Michy Kaplana. Przekonywająco działa natomiast pomysł reżyserski, żeby pokazać, jak postaci szukają oparcia, w formie permanentnej choreografii ruchowej (Efrat Stempler). Życie to taniec rozpaczy.

Johnny z Else, Johnny z Cleo. Eddie i Johnny, Else i Cleo. Udzielają wymijających odpowiedzi wśród zakłopotania ponownego spotkania, kołyszą się w takt starej przyjaźni, zataczają się ku wspomnieniu katastrofy, spinają się w otrzeźwieniu.

A kiedy pod koniec spektaklu Johnny i Else znów przybywają do gospodarzy, kiedy Cleo znowu częstuje zakąskami i zaczyna się pogawędka o trudach podróży, dokładnie jak na początku spektaklu, pozostaje tylko niepokój.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji