Artykuły

Norwid

(...) żyjemy w wieku, w którym każdy zarzut staje się obrazą osobistą, dlatego iż ludzie się adorują jak Bogi albo nienawidzą jak diabły, ale nikt nie ma odwagi kochać - i przyrodzonej miłości tak jest mało jak nigdy! Z czego pochodzi - że nie wolno jest widzieć słabej strony tych, których cenić umiemy, ani strony dobrej tych, których nie cenić musimy. To jest - nie wolno być chrześcijaninem względem bliźnich, to jest - nie wolno być wolnym. Skutkiem tego krytyki dziś nie ma - jest tylko szkalowanie, unikanie albo adoracja pogańska, ślepa. (Norwid w liście do Michaliny Dziewońskiej, Paryż rok 1852}

Ze sceny Teatru Narodowego padają słowa gorzkie, sarkastyczne, niekiedy pełne emfazy i patosu; jest w ich konstrukcji pewien barok, nagromadzenie przenośni, stylizacja, spiętrzenie wielu znaczeń, skojarzeń, ledwo uchwytnych, ledwo rozwikłanych, a tu leci już nowa myśl, nowy jej zygzak, wykrzyknik i konkluzja pomijająca przesłanki... Gonitwa myśli wielorakich nasyconych emocją, gniewem, wibrujących pasją, ironią, miłością i serdecznością. Jest w nich lekcja historii, może nawet historiozofii, lekcja etyki i estetyki, pewnej pragmatyki ideologicznej, i demonstracji sztuk, artyzmów, trudnego humanizmu i patriotyzmu; i jest ten niezwykły, jakby modlitewny, albo pozaziemski koturn, zwiewność postaci, kruchość, zmienność kształtów, pastelowość kolorów i miękka muzyka szumiąca jakby z drogocennych, morskich konch.

Norwidowska partytura mieni się coraz to innym blaskiem, dźwiękiem i kształtem, coraz to inną asocjacją, jest sztuką, która dopełnia się na scenie w nastroju elegii, liryki, epigramatu, racjonalistycznej dysputy i bolesnej autoironii. Sztuką jest i posłaniem do potomnych i współczesnych, literaturą i publicystyką, żarliwą i namiętną, choć pełną godności i wielkoduszności. Jest w niej socjologiczna diagnoza i ocena moralna, nas Polaków i obywateli świata. Ocena skrajna i miażdżąca, bo nie ma od niej apelacji. Kto jej bowiem zaprzeczy, dziś anno 1970? A więc prawie sto lat po śmierci poety. Nic dziwnego zatem, że po zdaniach (napisanych w 1862 roku!): jesteśmy znakomitym narodem, ale żadnym społeczeństwem, oraz, że Polak jest olbrzym, a człowiek, w Polaku jest karzeł, i że jesteśmy karykatury, i jesteśmy tragiczna nicość i śmiech olbrzymi - idzie po sali teatru poszum cierpkiej aprobaty i krytykowani klaszczą w dłonie.

Krytykowani? A kto? Współcześni Norwidowi ich pradziadowie?

W idącym po sali westchnieniu (ludzi dojrzalszych!) jest więc konstatacja aktualności norwidowskiego oskarżenia mówiącego o braku instynktu gromadnej odpowiedzialności za całość, czegoś co być powinno we krwi, w psychice.

Polacy? - Z okrzykiem tym kończącym monolog na górze Mont Blanc, podbiegał na sam przód rampy w 1956 roku Kordian - Tadeusz Łomnicki... Dziś intencję tego okrzyku choć w dyskretnej, ale ileż boleśniejszej tonacji wypowiada z myśli Norwida znakomity nasz aktor Kazimierz Opaliński! I głos mu drży, kiedy mówi, że nie upadły te narody, które swoich królów mordowały, albo królowym szewcom buty z nóg zdejmować kazały, lecz te które Bema za zdrajcę uważały, a Mickiewicza za agenta Moskwy...

A ojczyzna jest to zbiorowy obowiązek! Un devoir cellectif. To norwidowe hasło z "Memoriału o młodej emigracji" polecił wybić Hanuszkiewicz scenografowi Kołodziejowi na ścianie zamykającej horyzont sceny. Jest ono więc jakby mottem norwidowskiej inscenizacji. I Hanuszkiewicz pamięta o nim prowadząc jako narrator (do spółki z Machalicą i Szczepkowskim), już to jako alter ego Norwida to dziwne misterium poezji, publicystyki j kabaretu literackiego. Pora więc i nam zastanowić się i nad przedmiotem tej narodowej i społecznej fascynacji Norwida.

Marian Piechal (O Norwidzie - "Rój" 1937) wspomina, że poeta w pamiętnym roku 1848 brał czynny udział w krwawych walkach na ulicach Rzymu, gdzie "był przytomnym atakowi na Kwirynał", broniąc z pistoletami w ręku papieża, za co ten "w pokorze swej raczył pisać do niego apostolski zapieczętowany list".

Norwid, potomek starożytnych Normandów, uznawał papiestwo i kościół rzymski za wieczny, nienaruszalny szczyt moralno-społecznej hierarchii ludzkości. Ono to mieć miało zawsze naczelną pieczę nad devoirs collectifs wszystkich narodów, które tworzą w historii pewną mistyczną całość ("Czynić więc pokój, jest to zbożnić warunki czasów historyczne. A rzeczy te krzyżem takim idą: nad Historią Kościół jest, a narody tylko są w historii'').

Norwidowi idzie więc o pewien heroiczny, ale i deterministyczny stosunek do historii na modłę - jakbyśmy dziś rzekli - też wielkiego uniwersalisty generała de Gaulle'a. Historia bowiem realizuje swe przeznaczenia ponad losami jednostek, syntetyzując jakby ich dążenia, czyny, niepokoje i dramaty. Każdy więc gwałt zadany naturze tych stosunków jest sprzeczny z ich moralną istotą, której celem jest ewolucja do coraz to większej doskonałości duchowej. Dlatego broniąc papieża, potępiał też Norwid tak bardzo demokratyczny w 1848 roku "Skład zasad" Mickiewicza, jak również ruchy rewolucyjne tamtego roku określane w "Promethidionie" jako "tatarskie czyny".

"Krwawemi drabinami" były też dla Norwida nasze powstania. I one jak wszelkie ruchy zbrojne były "energią nerek", a nie rozumu, manifestacją noża, a nie wewnętrznej, dziejowej dojrzałości. "Wolność to wszechużycie wszechpotęgi bytu" - pisał Norwida a więc w sposób w pełni świadomy, spójny, harmonijny, a nie gwałtowny, fragmentaryczny, niszczycielski. Cele bowiem żywotów ludzkich, zgrupowanych także w stany i narody leżą daleko poza nimi i tam też w tej wiecznej, a , określonej dynamiką przeznaczeń przyszłości, będą spełnione. "Dzieje stoją więcej na tem, co się mimo ludzi stawa, niż co oni z własną świadomością dokonali" (w odczycie "O Juliuszu Słowackim").

W antagonistycznym współżyciu z zaborcą oraz w narastających spięciach społecznych i klasowych widział Norwid zakłócenie nieuchronnych procesów dziejowych. Stąd chyba rodziła się jego wiara w historyczną rolę wybitnych jednostek: mężów stanu, ludzi nauki i sztuki, jak np. Kopernika i Chopina, jednoczących swą twórczością rozbitą ludzkość i pokazujących jej wyższe horyzonty boskiej prawdy, piękna i dobroci.

Ale Norwida fascynowali też ludzie typu księcia Adama Czartoryskiego, którzy swoją skrzętnością wokół spraw Rzeczypospolitej dorównywali jego zdaniem najwytrwalszym mężom politycznym swej epoki. Mimo wszystko aprobował też Norwid Mickiewicza, ale tylko poetę, który "w pieśniach... świat zwyciężył". Pisał też peany na cześć Bema, który w osobistym "bohaterstwie na czele wieku stawa". W sumie proklamował Norwid typ społeczeństwa bardzo przejrzyście zróżnicowanego w swych rangach społecznych na kształt feudalnej, średniowiecznej drabiny. Na jej szczycie być miały rody lub familie, jak np. ta Czartoryskich, która "jako familia dopięła swego, przechowała ducha ożywiającego ja". Rody zatem predystynowane były do objęcia najwyższych funkcji społeczno-politycznych, potem rycerstwo i w końcu chłopstwo, jako wielka, niewyczerpana masa energii biologicznej narodu. Ta szczytna góra i bezimienny dół zlać się powinny w przyszłości w jedność, aby pomnożyć witalne, moralne i intelektualne siły narodu.

. Norwid nie widział w tym podziale miejsca dla proletariatu i mieszczaństwa. Nie widział, czy nie chciał dojrzeć? Powodowany gorzkimi doświadczeniami wyniesionymi z obserwacji francuskiego mieszczaństwa nie uznawał go za siłę kulturotwórczą, wręcz przeciwnie, za "kloakę" najwulgarniejszego materializmu. A proletariat polski dopiero się tworzył z importowanych do miast bezrolnych chłopów, którzy zderzyć się mieli później z nowym, polskim mieszczaństwem. Norwid nie chciał więc dojrzeć socjalizmu jako przeciwwagi układów burżuazyjnych. Widział natomiast naród jako pewną organiczną całość w której, jak między średniowiecznymi stanami, istnieje solidarny podział funkcji, czyli "hierarchie pracy" w ramach określonych, kategorycznych obowiązków społecznych. Koncepcja norwidowska więc jako fundament polityczny i ideologiczny była i jest nie do przyjęcia, nie uwzględniała przede wszystkim tak znamiennych w historii sił jak rozwój produkcji i organizacji kapitalistycznych wciągających w swe tryby zarówno jego byłe rody arystokratyczne, szlachtę i dorobkiewiczowską burżuazję, której w końcu drobnomieszczańskim odpryskiem stał się sam Cyprian Kamil Norwid ex - drobnoziemianin. Pozostaje jednak koncepcja Norwida jako pewne założenie natury społeczno-moralnej. Jest nim bezkompromisowa walka o ludzką, humanistyczną przydatność jednostki ludzkiej, o jej wysoki moralny poziom i uczciwość społeczną, jej służebność w stosunku do reszty społeczeństwa, jej aktywność twórczą, nawet w zwykłej pracy i przepojenie jej stygmatem piękna i duchowego bogactwa. Wreszcie norwidowskie pojęcie ojczyzny jako zbiorowego obowiązku jest i dziś aktualne jak nigdy, trzeba dać tylko jemu równie konkretną i wymierną treść, obcą nacjonalistycznym uniesieniom a pełną cywilizacyjnego i kulturalnego napięcia, no i miłości do człowieka, i rygorystycznie, po norwidowsku krytycznego, lecz w pełni sprawiedliwego do niego nastawienia. I wtedy wiersze, listy i pisma poety będziemy mogli czytać jako mądre, aforystyczne nakazy obywatelskiego wychowania, ale i lekcję miłości do sztuki, poezji i dobroci człowieka. Bowiem, jak w końcu swej inscenizacji Norwida mówi Adam Hanuszkiewicz - Z rzeczy świata tego ostaną tylko dwie, dwie tylko: poezja i dobroć, i więcej nic...

Miałem w ręku kompilację Hanuszkiewicza z dzieł Norwida i próbowałem ją czytać i analizować... Byłem na zapleczu sceny. Trwało przedstawienie. Nie, nie to było miejsce do nowego, pierwszego chyba po latach szkolnych przyswajania sobie "Rzeczy o wolności słowa" albo "Assunty". Zamknąłem suflerski egzemplarz "Norwida" i wsunąłem się cicho za kulisy... Niema Assunta - Ewa Pokas osuwała się do nóg Norwida - Hanuszkiewicza, lekko, bezszelestnie, jeszcze jej ręka tkwiła w jego ręce i potem było jedno tylko pociągnięcie smykiem po strunach skrzypiec i kontrabasu i dwie te postacie zastygły na moment jak dwie płaskorzeźby. Ale w powietrzu nadal wibrowały słowa Norwida, snuły się wspomnienia i nowe obrazy. Stawały się ciałem, barwą i muzyką, jakby nowym, autonomicznym dziełem tkanym z myśli poety. I wtedy nie wstyd było nawet, że to wzrusza, że jakoś wewnętrznie poszerza i pogłębia, że trzeba pójść do domu, albo dokądkolwiek bądź, tam, gdzie będzie cisza, spokój, aby chłonąć te słowa mroczne i posępne, zawikłane, wielopiętrowe, ale jak biblia i antyk wieczne, aż do bólu prawdziwe, dumne i wyzywające. I kiedy wreszcie opuszczamy teatr, dźwięczy w nas jeszcze "Święty pokój" Norwida leciuteńko, w miękkim piano podawany nam przez aktorki i aktorów w arcypoetyckiej melodii Kurylewicza:

Jeszcze tylko kilka ciężkich chmur / nieporozpychanych nozdrzem konia; / jeszcze tylko kilka stromych gór / a potem już, słońce i harmonia...!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji