Artykuły

Studium samotności

"Zmierzch długiego dnia" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Katarzyna Binkiewicz w serwisie Teatr dla Was.

Od kilku tygodni w środowisku teatralnym atmosfera wrzała - głównym przedmiotem rozmów była zbliżająca się premiera "Zmierzchu długiego dnia" w warszawskim Teatrze Polonia. Same okoliczności wystawienia jednego z najciekawszych dramatów autobiograficznych Eugene'a O'Neilla są dobrze znane. Właśnie w ten dość niekonwencjonalny sposób Krystyna Janda postanowiła świętować swoje sześćdziesiąte urodziny. Ofiarowała sobie prezent szczególny, niewątpliwie pożądany, niemniej pozostający jedynie w sferze marzeń wielu aktorów i aktorek.

Przenosimy się do roku 1912. Mglisty, sierpniowy dzień, który przyniesie ze sobą bezmiar wzruszeń, pretensji, skrycie pulsujących uczuć i problemów. W rodzinie Tyronów spokój raczej nie gości. Każdy z członków tej osobliwej rodziny ma swoje troski. Matka - Mary (Krystyna Janda), to morfinistka, która nie potrafi zmierzyć się z rzeczywistością, z żalem i niespełnieniem. Posiada bardzo mocno rozbudowaną konstrukcję psychiczną swego "ja". Nie potrafi poradzić sobie ze swoją bezradnością, z frustracją i poczuciem życiowej porażki. Sytuacji nie poprawia jej mąż, James (Piotr Machalica), który choć szczęśliwie jest wziętym i docenianym aktorem, walczy z nałogiem alkoholowym. Jak gdyby tego było mało, także synowie Mary i Jamesa (Rafał Fudalej i Michał Żurawski/Piotr Żurawski) nie radzą sobie ze światem zewnętrznym, a także własnymi emocjami; starają się uleczyć wzburzone nerwy alkoholem. Starszy z braci wydaje się być duchem całkowicie nieujarzmionym, wręcz nieobliczalnym, przechodzącym od zatrważającej złości do chwilami paranoidalnej i dziecięcej bezradności.

"Zmierzch długiego dnia" to nie tylko dramatyczny obraz walki z nałogiem, w próbie uporczywego mierzenia się każdego dnia z okrutną rzeczywistością, która ani myśli być łaskawa. To także, a może nawet przede wszystkim, studium samotności. To historia, która opowiada o przeszywającym zapętleniu własnych uczuć i paraliżującym strachu przed odsłoną swoich prawdziwych emocji. Tutaj każdy coś gra, wpychając się samoistnie w jeszcze większą otchłań niemocy. Każdy z członków rodziny, w jakiś sobie tylko wiadomy sposób, ma zwichnięty emocjonalny, psychiczny i moralny kręgosłup. Żyją razem, choć tak naprawdę osobno. Nie chcą i nie potrafią nazywać swoich uczuć, a niemożność ich okazywania jest tym, co ich łączy.

Samotność wśród najbliższych to niewątpliwie najgorsze z możliwych doświadczeń człowieka. Patrząc na obraz rodziny Tyronów z punktu widzenia psychologii z pewnością można stwierdzić, że system ten jest silnie zaburzony. By móc to naprawić, poskładać i sprowadzić na właściwą drogę zaufania, wzajemnego szacunku i miłości, należałoby poddać terapii każdego z członków tego rodzinnego czworokąta. Czy to możliwe? Czy te traumatyczne, postrzępione i skomplikowane relacje można w jakikolwiek sposób naruszyć czy zmienić?

Warto zwrócić także uwagę na paradoks całego przedsięwzięcia - Krystyna Janda na prezent urodzinowy wybiera sztukę, w której gra kobietę nienawidzącą teatru. To przypadek? Janda znowu gra z widownią, fascynuje, intryguje, zaciekawia. Drugim prezentem, o którym mówiła, jest spotkanie na scenie z Piotrem Machalicą. Trzeba przyznać, że ta współpraca jest przede wszystkim wielkim prezentem dla nas, widzów. Piotr Machalica w roli Jamesa urzeka męskim urokiem, a także sugestywnie pokazuje dualizm swoich emocji - kocha i nienawidzi jednocześnie. Szanuje, adoruje, gardzi, rzucając się w coraz czarniejszą otchłań nałogu. Mimo tego, że zarabia horrendalne pieniądze, dla swojej rodziny okazuje się być niebywale skąpy. Kreacja Machalicy jest doprawdy imponująca. Na uznanie zasługuje również rola Rafała Fudaleja; jego choroba jest współodczuwana przez widownię. Krystyna Janda jest jak zawsze znakomita. Jej cierpienie krzyczy do nas każdym milimetrem jej ciała. Jest prawdziwa i niebywale silnie przesiąknięta postacią. Szaleństwo i rozchwianie emocjonalne, które prezentuje na scenie może wprawiać w osłupienie. Choć stwierdzenie, jakoby nienawidziła teatru od zawsze, swoją absurdalnością doprowadza widzów do niekontrolowanego wybuchu śmiechu.

Cały obraz jest niesamowicie dynamiczny. Każda minuta przedstawienia wypełniona jest ogromną dawką emocji. Miłość, współczucie, żal, gniew, bezradność... - tu wszystko harmonijnie przeplata się i tworzy dramatyczny obraz rodziny Tyronów. Rodziny, która choć bardzo siebie potrzebuje i kocha nawzajem, nie potrafi odnaleźć drogi, która zaprowadziłaby ich do szczęścia lub przynajmniej do emocjonalnego spokoju.

Wszystko w tym spektaklu zdaje się być uszyte na miarę. Szalenie efektowna dekoracja, której ważnym elementem są majestatyczne schody, symbolizujące szaleństwo i świat ułudy, a także gra świateł sprawiają, że Polonia na dwie godziny przenosi się do zupełnie innej rzeczywistości. Janda po raz kolejny udowodniła, że poza znakomitym warsztatem aktorskim ma też niebywałe wyczucie reżyserskie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji