Skromnie na przystawkę
Inauguracja sezonu i nowej dyrekcji nie wypadła w Kaliszu tak efektownie jak to tu bywało przed laty. Zamiast jakiejś wielkiej inscenizacji - małoobsadowa komedia. I nie Wyspiański, Witkacy czy coś z menu zachodnich nowości, a tylko stara Zapolska. Jan Buchwald, tuż przed podniesieniem kurtyny oficjalnie przedstawiony publiczności kaliskiej przez wojewodę Eugeniusza Małeckiego, jako nowy dyrektor powoli zbiera siły. I zapowiada na potem bardziej już wyszukane dania. Zaczął jednak od skromnej przystawki - od "Ich czworo" Gabrieli Zapolskiej.
Kiedy kurtyna poszła w górę znaleźliśmy się w ultra mieszczańskim saloniku z bibelotami z gipsu i różnymi takimi estetycznymi koszmarkami. Scenografia Marii i Andrzeja Albinów ma jeden walor i jedną też wadę. Dobrze wprowadza nas w klimat i charakter spektaklu. Ale równocześnie już w pierwszej odsłonie wszystko właściwie nam "mówi" o bohaterach sztuki i o tym jak widzi ich reżyser.
Dekonspiruje pomysł na spektakl. Typową anty mieszczańską komedię małych stereotypowych ludzi, czy - jak tego chciała Zapolska - tragifarsę ludzi głupich. Rzecz w tym jednak, że Izabella Cywińska i tutaj w Kaliszu, i potem w Poznaniu przyzwyczaiła nas do przedstawień Zapolskiej - ulubionej jej autorki - konstruowanych zawsze na jakimś bardzo wyszukanym pomyśle. A w tym przedstawieniu niczego takiego nie ma. Wszystko rozgrywa się tak jak trzeba. I tak jest grane jak za bardzo dawnych czasów. Bez żadnych po prostu niespodzianek dla koneserów.
Ale zagrana została ta komediofarsa wcale sprawnie. I Agnieszka Dzięcielska - Żona i gościnnie partnerujący jej Cezary Morawski - Kochanek piętrzą komediowe sytuacje, forsują tempo i mają w tych rolach dużo scenicznego wdzięku. Stanowczo natomiast zbyt kontrastowo sztywny jest Lech Wierzbowski jako zdradzany safandułowaty mąż. Najzabawniejszy natomiast jest w tym przedstawieniu sam niemy finał. To była ta jedyną reżyserska niespodzianka. Ale jakże długo trzeba było na nią czekać.