Moda na adaptacje (fragm.)
Przykładem adaptacji nieudanej był dla mnie np. "Nawrócony w Jaffie" Hłaski, opracowany dla sceny i wyreżyserowany w Powszechnym przez Jana Buchwalda. Hłaskę nie jest łatwo adaptować na scenę - przekonał się o tym już przed paru laty Jerzy Rakowiecki, opracowując dla Teatru Kameralnego również "Nawróconego w Jaffie", uzupełnionego jeszcze wątkami paru innych utworów; Buchwald też uzupełnił Nawróconego" (fabułką z "Drugiego zabicia psa") i - też to niewiele pomogło. Zabrakło atmosfery, zabrakło klimatu powieści, dialogu, który zupełnie inaczej słyszy się w czytaniu, zabrakło przede wszystkim Hłaski. Nie był nim Piotr Machalica w przedstawieniu Buchwalda, tak, jak nie był kiedyś Barbasiewicz u Rakowieckiego.
Gdy patrzyłem na "Nawróconego w Jaffie", pomyślałem, że właściwie jeden aktor w Warszawie mógłby teraz grać Hłaskę, stwarzając postać autentyczną i prawdziwą: Janusz Gajos. Ale, kto wówczas zagrałby Roberta? Rolę, która w interpretacji Gajosa podtrzymuje, przynajmniej od czasu do czasu, ten kulejący spektakl... Może zresztą tylko izraelskie powieści Hłaski są tak oporne na adaptacje - te autobiograficzne, w których on sam jest bohaterem? Bo jednak sceniczna przeróbka "Ósmego dnia tygodnia" w Teatrze Dramatycznym wywierała przecież spore wrażenie, miała nastrój, miała klimat, a rola Agnieszki leżała na Oldze Sawickiej jak ulał...