Artykuły

Boska Komedia: Burza

"Burza" w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. na Festiwalu Boska komedia w Krakowie. Pisze Łukasz Badula w portalu kulturaonline.pl.

Okładanie ręcznikiem posadzki, taplanie się w piasku i strugach wody, forsowne usta- usta, negliż czy galop wokół sceny, z pasażerem na plecach lub bez. Granie u Mai Kleczewskiej wymaga od aktorów braku zahamowań, końskiego zdrowia oraz sportowej kondycji. Psu też nie jest łatwo. Ledwie poszczują nim aktora, nie może sobie spokojnie poszarpać rękaw. Bo za chwilę siad, ciemność i huk z głośników. Zwierzę musi być zdezorientowane. Nie bardziej niż widz.

Widz zresztą nawet nie podejrzewa, jak poważne przesłanki kryje sceniczna transgresja. Bydgoska "Burza" to przecież spektakl okupiony wielomiesięczną pracą w tamtejszym Teatrze Polskim. Pracy i nad tekstem i nad aktorskimi kreacjami. Kleczewska przede wszystkim zafundowała obsadzie osobliwą psychoterapię. Aktorzy uczestniczyli w tzw. ustawieniach hellingerowskich. Chodzi o kontrowersyjną metodę niemieckiego eks- zakonnika, zakładającą m.in. wcielanie się w role swoich przodków. Równolegle z sesją grupową, trwało żmudne dłubanie w szekspirowskim dramacie. Z pomocą przyszli nawet mieszkańcy Bydgoszczy, opisujący swoje sny.

Efekt finalny budzi zakłopotanie. Dziwi przede wszystkim sama konwersja szekspirowskiego źródła. Dyskusyjna, bo jeśli w spektaklu coś ciąży, to właśnie świadomość pierwowzoru. "Burza" należy do "spóźnionych" arcydzieł Szekspira, które de facto dopiero w ubiegłym stuleciu pozbyło się metki komediowego kuriozum. Dla jednych reżyserów to doskonałe medium fantasmagorycznych wizji, dla drugich - pretekst do wiwisekcji ludzkich małości, rozpiętych między żądzą władzy a zemstą. Kleczewska poszła jeszcze w innym kierunku. Traktując dramat jako punkt wybicia się do rodzinnej autoterapii, która dotyczy jak najbardziej polskiej codzienności. Ze słomą wystającą z butów i bluzganiem na siebie. Kłopot w tym, że po wstrzyknięciu autorskich anabolików, Szekspir zaliczył wstrząs anafilaktyczny. I odpłynął. A z topielca marny pożytek.

Kleczewska znieczula Szekspira na dwóch płaszczyznach. Pierwszą jest luźna aktualizacja dramatu, drugim - rozliczne dygresje wpisane w jego strukturę. W bydgoskiej "Burzy" wyspa Prospero jest azylem opasłego mieszczucha, który trzyma pod batem najbliższą rodzinę. Sam rozwiązuje krzyżówki, podczas gdy córka Miranda bawi się lalką Barbie, a syn Kaliban gra w PlayStation. Oboje są więźniami miejsca i sytuacji, marząc o unicestwieniu ojca. Jest jeszcze Ariel (a właściwie Arielka), którego magiczne sztuczki posiadają bardziej fizykalną niż metafizyczną właściwość. Równie swojsko wypadają rozbitkowie na wyspie - wypisz wymaluj podpici urlopowicze w kurorcie last minute. Na tak uaktualnioną siatkę postaci, Kleczewska nanosi mnóstwo doraźnych analogii, z monologiem o Maradonnie na czele. Dialogi są przy tym najeżone wulgaryzmami, akcja - poszatkowana onirycznymi recytacjami. Chwilami, pamiętając zarys szekspirowskiej sztuki, trudno znaleźć punkt zaczepienia.

Elżbietański oryginał uwiera. Dlaczego więc Kleczewska nie zdecydowała się na stuprocentowo autorskie przedsięwzięcie? Być może chodzi o określoną strategię reżyserki, która od momentu debiutu konsekwentnie trzyma się wykładni nie tyle twórczej, co adaptacyjnej. Szukając natchnienia w obcych tekstach i często nawiązując pozbawiony kompleksów dialog z klasyką teatru. W przypadku "Burzy" jest to rozmowa jednostronna.

Jeśli nie Szekspir, to co? Polska rodzina. Jak z obrazka. Uwieczniona przy weselnym stole, gdzie Ariel wykręca hołubce, a Prospero wybacza tym, którzy skazali go na wygnanie. Idylla czy może chwilowy rozejm? Kleczewska (dyplomowana psycholożka), odtwarza na rewersie proces bolesnego samooczyszczania. Rany są rozdrapywane, pretensje wykrzyczane, a intruzi - sprowadzeni do roli katalizatorów. W tym momencie sztuka staje się procesem eskalowania napięć między bohaterami. Ich wyładowanie następuje nie tylko przez krzyk. Kleczewska dużą wagę przykłada do cielesnej artykulacji. Aktorzy wykonują ni to gimnastyczne, ni baletowe ewolucje, które uzewnętrzniają naturę łączących ich relacji. Jak wspomniano na początku, wiąże się to ze sporym nakładem sił. Karolina Adamczyk, Marta Nieradkiewicz, Piotr Stramowski, Michał Czachor, Michał Jarmicki (genialny Prospero z brzuszkiem) - każda osoba w zespole aktorskim Kleczewskiej gra na najwyższej nucie, dociera do granic wytrzymałości, zderza się ze ścianą. Czasem i dosłownie.

W "Burzy" udaje się Kleczewskiej momentami złapać przenikliwą ostrość. I nie chodzi tylko o wspomniany epizod z wilczurem, skądinąd poprzedzony wywołującym gęsią skórkę monologiem (o kopaniu psa). Cała sztuka jest przesiąknięta jakąś dekadencką emfazą, karmiącą się np. opowieściami o gwiezdnej katastrofie. Na wyobraźnię działa również scenografia. Sceniczna wyspa to rozgraniczona trzema ścianami plaża, wzbogacana projekcjami wideo. Jest duszno, ciemno, ciasno. Piasek jest bezustannie przerzucany i skraplany. Ulewa na chwilę zmienia charakter wystroju. Gdy już się wydaje, że otoczenie zastygnie w błocie, Kleczewska uruchamia dmuchawę. Trąba powietrzna omal nie zmiata aktorów ze sceny, a uszy wypełnia potężna wibracja. Po takim katharsis pozostaje tylko pożegnać się z publicznością. Co aktorzy czynią w bezpośredni i niosący odrobinę optymizmu sposób. Dwuipółgodzinne ustawienia na scenie zrobiły swoje.

Spektakl "Burza" Teatru Polskiego w Bydgoszczy, uczestniczy w konkursie o Grand Prix 5. edycji festiwalu teatralnego Boska Komedia w Krakowie. Impreza rozpoczęła się 6 grudnia i potrwa do najbliższego czwartku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji