Artykuły

Na co czekam w tym sezonie?

Jestem nietypową miłośniczką opery - interesuje mnie w niej przede wszystkim to, co nowe. Czekam więc przede wszystkim na "Oudsję Zaher" Pawła Szymańskiego, jednego z najwybitniejszych polskich kompozytorów naszych czasówv - pisze Dorota Szwarcman w dodatku specjalnym Polityki.

Dwa razy już przymierzano się do wystawienia tej opery, pierwszej w jego dorobku. Szykowali się różni realizatorzy. Nie wyszło. Teraz do dzieła zabiera się wybitny litewski twórca teatralny Eimuntas Nekrosius i oby mu się udało oddać istotę tej onirycznej, pośmiertnej, podwodnej historii, do której libretto napisał zaprzyjaźniony z kompozytorem reżyser filmowy Maciej Drygas. Czekam też na rolę tytułową Olgi Pasiecznik, którą Szymański napisał z myślą o tej wspaniałej śpiewaczce. Ogromnie też ciekawi mnie "Lady Sarashina" Petera Eótvósa, spektakl oparty na dziennikach anonimowej japońskiej damy sprzed tysiąca lat, wystawiany w Lyonie i Paryżu, wizualnie minimalistyczny. Eótvós jest wybitny w obu dziedzinach, które uprawia - dyrygenturze i kompozycji (w obu tych rolach dał się poznać na Warszawskiej Jesieni); podziwiam, że jest w stanie je pogodzić, i to na takim poziomie. Czekam też z zainteresowaniem na "Projekt 'P'", czyli nowe, zamówione przez Operę Narodową utwory sceniczne Jagody Szmytki i Wojtka Blecharza, dwojga znakomitych kompozytorów młodego pokolenia.

Jeśli zaś mowa o operze tradycyjnej, interesuje mnie przede wszystkim to, co nasz teatr ma do powiedzenia od siebie. Różne mam zdania o różnych spektaklach Mariusza Trelińskiego i Borisa Kudlićki, ale zawsze co najmniej pobudzają do dyskusji; tym bardziej jestem ciekawa "Manon Lescaut". Z pozostałych premier operowych cieszy mnie szczególnie "Sprawa Makropulos" - to legendarne dzieło Leośa Janaćka po raz pierwszy trafia na scenę polską, a inscenizacja Christopha Marthalera, jednego z najciekawszych reżyserów naszych czasów, nie zestarzała się jeszcze bardzo: rok temu wystawiono ją w Salzburgu, od razu znany był fakt koprodukcji z naszym teatrem. W Internecie można obejrzeć fragmenty tego spektaklu, który wydaje się bardzo interesujący. Natomiast nie wiem, czemu Opera Narodowa, wystawiając "Don Carlo" (nie "Don Carlosa", ponieważ mówimy tu o wersji włoskiej, uboższej, bo pozbawionej I aktu, w którym akcja się zawiązuje), sprowadza z Amsterdamu klaustrofobiczną realizację Willy'ego Deckera, która rozgrywa się wciąż w tych samych dekoracjach - mauzoleum, do którego inspiracją był Panteon Królów z pałacu Escorial. Na pociechę mam tylko, że wybrano akurat moją ulubioną operę Verdiego. Na niego właśnie Opera Narodowa postawiła spośród trzech wielkich twórców, których jubileusze obchodzimy w przyszłym roku. Wagnera reprezentuje tylko "Latający Holender" w reżyserii Mariusza Trelińskiego, który to spektakl będzie i w tym sezonie cztery razy pokazany (w dalszych planach teatru "Lohengrin" w koprodukcji z operą w Cardiff), szkoda natomiast, że całkowicie pominięty został Benjamin Britten. To jeszcze jedna nasza wielka zaległość. A można było przynajmniej przypomnieć piękne tutejsze wystawienie "Curlew River".

Czekam też na interesujące premiery baletowe. No i oczywiście na oba wielkie recitale dawno tu niewidzianych na żywo naszych gwiazd.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji