Artykuły

Andrzej Łapicki - wspomnienie

Pierwszy raz usłyszałam p. Andrzeja Łapickiego w kinie przed seansem filmowym. Od 1947 r. czytał wiadomości Kroniki Filmowej. Pięknym głosem wypowiadał każde słowo, wyraźnie i dźwięcznie. Brzmienia takiego głosu nie zapomina się nigdy.

Bezpośrednie spotkanie nastąpiło w roku 1959 podczas wakacji. Spędzaliśmy je na Półwyspie Helskim w Chałupach. Były one wtedy małą wioską zabudowaną kilkunastoma kaszubskimi domami. Jeden budynek był nieco bardziej okazały, należał do pani Gliszczyńskiej. Wynajmowała pokoje i gotowała smakowite obiady. W jadalni podczas posiłku zobaczyliśmy rodzinę państwa Łapickich. Pan Andrzej piękny, przystojny mężczyzna, przychodził z żoną, p. Zofią, nieco starszą od niego. Towarzyszyło im dwoje dzieci, chłopiec kilkunastoletni i trzyletnia Zuzia, dziewczynka bardzo ruchliwa. Nie lubiła siedzieć przy stole. Nie musieli się krępować innymi biesiadnikami. Mieszkali w pokoju bez żadnych wygód, z miednicą i grzaną wodą na kuchni oraz korzystali z drewnianego ustronnego miejsca.

Chałupy mimo widocznego niedostatku ofiarowywały wspaniały widok na pobliskie morze szumiące ogromnymi falami oraz złocisty piasek. Jedyna uliczka przebiegająca przez wieś była wyłożona deseczkami chroniącymi przed wsypującym się do trepów piaskiem.

Codziennie rano spotykało się p. Andrzeja kroczącego energicznym krokiem do małego kiosku, w którym można się było zaopatrzyć w żyletki, papierosy, pocztówki i prasę. Pan Andrzej spragniony wiadomości ze świata przybiegał do budki. W biegu wyrzucano z wagonu pocztowego worek z cenną zawartością, na którą czekali urlopowicze. Jeśli ktoś wysiadał na przystanku Chałupy, pociąg zatrzymywał się na moment i po chwili sunął w kierunku Jastarni i Helu.

Po raz pierwszy do Chałup pojechałam z mamą przed wojną w roku 1933, a drugi w 1936 - wtedy odbywała się w Berlinie olimpiada. Lata wojny okazały się dla Chałup tragiczne. Niemcy, chcąc zatrzeć wszelkie ślady polskości na tej ziemi, wywozili ludność kaszubską do Niemiec. Większa część mieszkańców Chałup zginęła w zatopionych okrętach. Ci, co dotarli do Reichu, byli zmuszani do wstępowania do armii niemieckiej. We wsi wszystkie zabudowania zostały zburzone. Dlatego zaraz po wojnie nie można było przyjechać do Chałup. Jeździliśmy do Jastarni lub do Juraty. Po kilku latach, gdy zdołano pobudować nowe domy, zaczęliśmy znów odwiedzać Chałupy.

Przebywając w nich, spotykaliśmy rodzinę p. Andrzeja Łapickiego.

W roku 1945 zobaczyłam młodego aktora Łapickiego podczas przedstawienia, gdy przebywałam po wysiedleniu z Warszawy w Krakowie. Było to pierwsze po wojnie przedstawienie w Teatrze Słowackiego, gdzie grał swoją niemą rolę kosyniera w "Weselu" Wyspiańskiego. Potem podziwiałam go w Teatrze Współczesnym przy ul. Mokotowskiej oraz w licznych filmach.

Po kilkunastu latach, odwiedzając w szpitalu przy ul. Wołowskiej prof. Chrapowickiego, zobaczyłam zmizerowanego p. Andrzeja. Miał złamaną rękę.

Przed kilkoma miesiącami przeczytałam napisaną przez niego książkę pt. "Nic się nie stało". Jej treść była mi bardzo bliska. Okazało się, że podczas lat dziecięcych obracaliśmy się w tej samej dzielnicy. On mieszkał na Nowym Zjeździe nr l, a ja na Krakowskim Przedmieściu nr 29, tuż przy ulicy Trębackiej. Często przechodziłam koło jego domu. Mieścił się w nim mały sklepik z materiałami piśmiennymi. W nim zaopatrywaliśmy się w zeszyty, bruliony, ołówki i znaczki pocztowe. Obok pod numerem 70 na Krakowskim Przedmieściu mieszkała moja koleżanka Krysia, z nią uczęszczałam do prywatnego Gimnazjum Janiny Tymińskiej.

Koło kościoła św. Anny w gmachu Muzeum Przemysłu i Techniki mieściło się młodzieżowe kino Urania. Jego zaletą były tanie bilety wstępu, kosztowały po 54 gr. Do tego kina przychodził także Andrzej i ja z koleżanką Krysią. Filmy były nieme.

W okresie zimowym mały Andrzej i ja z koleżanką chodziliśmy na ślizgawkę urządzoną na zamarzniętym stawie w Ogrodzie Saskim.

Tak, nic nie wiedząc o sobie, odwiedzaliśmy te same miejsca i wielokrotnie krążyliśmy po najpiękniejszej ulicy Warszawy, po Krakowskim Przedmieściu.

Po przeczytaniu książki bardzo chciałam się listownie skomunikować z p. Andrzejem, by się podzielić wspomnieniami z dawnych lat. Ale czasu nie starczyło, musiałam wyjechać. Dlatego teraz kreślę parę słów przypominających dziecięce odległe czasy.

Irena Ćwiertnia-Sitkowska, emerytowany lekarz pediatra

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji